Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25-26]
Nie, to niemożliwe! | To jedynie wyjście... | Skarby Złotego Bazaru | Jesteśmy zmęczeni trampingiem
– No i jak? Wciąż pada? – pytam Cecile, która już się przebudziła i po cichutku wstała.
– Pada. Trochę pada.
– No, co za kraj! – wzdycham – A wydawało się, że tutaj będzie zawsze piękna pogoda.
– Czasem musi padać...
Żegnamy się z Belą. W pamięci pozostawił mieszane odczucia. Niby sympatyczny i pomocny, ale z drugiej strony nie miał ochoty na rozmowy z nami.
Łapiemy taksówkę, by dojechać na dworzec autobusowy. Może nie jest on daleko, ale biorąc pod uwagę całokształt sytuacji i względnie tanie taksówki, takie rozwiązanie uznajemy za najlepsze.
– Dokąd chcecie jechać? – pyta kierowca, gdy dojeżdżamy do dworca.
– Do Maskatu.
– Chyba nie dacie rady, to jest niemożliwe – zaczyna i milknie.
– Ale dlaczego? Musimy być w Maskacie dzisiaj!
– Dziś komunikacja w całym Omanie jest zawieszona. Nic nie jeździ.
– Ale dlaczego? Strajk?
– Nie. W całym Omanie przez kilka dni padały deszcze i jest powódź. Są pozrywane mosty, a w wielu miejscach autobus nie przejeżdża przez bród.
Teraz my milkniemy. Sytuacja wygląda na gorszą, niż się spodziewaliśmy. Owszem, faktycznie padało przez ostatnie dwa dni i w nocy, tutejsza rzeka wezbrała, ale czy to stanowi takie zagrożenie? Być może w innych regionach kraju jest gorzej niż tu i teraz.
– Poradzimy sobie – mówi Cecile.
Kierowca zostawia nas na dworcu autobusowym. Przez kwadrans chodzimy po placu i pytamy o połączenia ze stolicą.
– Nie ma i nie będzie.
Jesteśmy cholernie zdenerwowani. Jeśli dziś przed północą nie dotrzemy na lotnisko w Dubaju, to jutro nie wrócimy do Europy. Co robić?! Deszcz to nasila się, to słabnie. Tak mija pół godziny. Miejscowi podpowiadają, że można próbować taksówką. To oczywiście nie jest rozwiązanie całego problemu, bo drogi z Maskatu do Dubaju mogą być również nieprzejezdne. Ale i tak musimy dojechać do stolicy i to jak najszybciej.
Taksówki są. I są chętni na przejazd do Maskatu. To dobrze. Czekamy, aż taksówka się skompletuje i ruszamy. Na szczęście, dzielona taksówka nie jest aż tak droga, płacimy 6 OMR. Po drodze cały czas pada, ale na tej górskiej trasie nigdzie nie trafiamy na przeszkody związane z powodzią. Prosimy kierowcę, by nas wysadził przy dworcu, z którego odjeżdżają autobusy do Dubaju. Mamy przecież kupiony powrotny bilet.
Na dworcu kłębi się tłum poddenerwowanych pasażerów. Nikt nic nie wie, sytuacja jest niejasna. W biurze przewoźnika próbujemy się dowiedzieć, czy będzie kurs.
– Nie wiemy, czekajcie do 16:00, może wtedy będzie coś wiadomo.
Wiedzą tylko, że drogi są nieprzejezdne dla samochodów osobowych. Kręcimy się po okolicy nie wiedząc, co robić. O 10:00 pojawia się informacja, że kursu jednak nie będzie. Mogą oddać pieniądze, przepraszają. Odbieramy nasze 5 OMR.
– Ja tu widzę jedyne rozwiązanie – zaczynam – Takie, że wrócimy do Dubaju samolotem.
– Myślisz, że uda się kupić bilet na dzisiaj?
– Nie wiem. Być może wydamy dużo pieniędzy, ale stracimy jeszcze więcej, jeśli do północy nie dotrzemy do Dubaju.
Łapiemy taryfę i za jednego riala podjeżdżamy na lotnisko. Loty do Dubaju są, a jakże! Nawet całkiem sporo, co godzinę startuje stąd samolot. Są miejsca? Są. Pozostaje tylko kwestia ceny. Obchodzę kilka biur przewoźników oraz pośredników. Decyduję się na Fly Dubai. Bilety są po 44 OMR, czyli 480 PLN, muszę płacić za każdy bilet z osobna ze względu na niskie limity na moich kartach – to już akurat drobiazg w tym wszystkim. Najważniejsze, że będziemy dziś w Dubaju.
Odlatujemy o 12:45. Lot jest krótki, zaledwie godzinny. Na pokładzie tylko kilkunastu pasażerów. Gdy zawracamy nad Dubajem, widzimy zamgloną sylwetkę Burdż Chalifa wyrastającą znacznie powyżej innych drapaczy chmur. Wygląda naprawdę imponująco.
Gdy koła samolotu dotykają płyty lotniska w Dubaju czyję ulgę i odprężenie. Jeszcze parę godzin wcześniej bałem się, że nasza podróż przedłuży się, a jej koszt będzie dla mnie dotkliwy. Zawsze sobie jednak powtarzam, że jest jakieś rozwiązanie i w praktyce wszystko okazuje się łatwiejsze.
W Dubaju czujemy się już, jak u siebie. Podjeżdżamy metrem do starego centrum i zagłębiamy się w uliczki zadaszonego Złotego Bazaru. Tak, jak większość przechodniów, zatrzymujemy się przed sklepami tylko po to, by popatrzeć na wystawy. A naprawdę jest na co. Tu nie tylko są sprzedawane złote łańcuszki, kolczyki i pierścionki z kamieniami szlachetnymi, ale też biżuteria "grubszego kalibru". To złote „zarękawki"– misternie grawerowane bransoletki o szerokości 10 i 15 cm, to złote "napierśniki" – gigantyczne kolie zakrywające piersi aż do pępka, to złote "kolczugi" – zdobione kolorowymi kamieniami złocone "wdzianka" sięgające ud, to złote "czepki” z frędzlami sięgającymi ramion. Tak wyekwipowana kobieta byłaby rycerzem w prawdziwej złotej zbroi. A raczej rycerką, trzymając się współczesnych trendów feminatywistycznych.
Prezentowane tu bogactwo może rzeczywiście porażać przyjezdnych. A tych ostatnich po ulicach kręci się sporo. Są wśród nich krótko obcięci i z sympatycznym uśmiechem na twarzy Pakistańczycy, są Afganowie i Pusztuni w sięgających kolan salwar kamizach. Liczni są czarnowłosi Hindusi z wyciągniętymi na spodnie koszulami. Czasem przez ulicę przymaszeruje dostojnie wysoki Murzyn w kolorowej szacie sięgającej łydek. Najbardziej barwne są, oczywiście, Afrykanki. Paradują w kolorowych sukniach sięgających ziemi z elegancką torebeczką w ręku i dobraną kolorystycznie chustą na głowie. Moją uwagę zwracają zwraca grupa kobiet w barwnych, kwiecistych długich sukniach z narzuconymi wzorzystymi kamizelkami ze złotymi aplikacjami i chustami zawiązanymi na głowie tak, jak ongiś robiły to polskie babiny na wsi.
– Idę o zakład, że to wycieczka z Azji Środkowej – zwracam się do Cecile wskazując kobiety.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Bo tak się ubierają w Kazachstanie i w zachodnich Chinach – mówię i dodaję: Popatrz zresztą na tego faceta w kwadratowej czapeczce. Ani chybi Ujgur.
– No, może... – przytakuje. – Ale tam, to chyba polska wycieczka.
Ma rację: grupka emerytów i pięćdziesięciolatków zgromadziła się wokół pilota. Dolatujące mnie przekleństwa nie pozostawiają złudzeń.
W tym różnorodnym, wielonarodowościowym tłumie trafiają się również miejscowi Arabowie. Starsi mężczyźni w galabijach, kobiety, rzecz jasna, w czarnych czadorach. Wciąż się zastanawiam, jak się czują w kraju, gdzie stanowią mniejszość.
– Chyba powinniśmy coś zjeść, nie sądzisz? – pytam, czując ssanie w żołądku.
– Nie bardzo chce mi się jeść, źle się czuję.
– Ale powinnaś coś zjeść – zachęcam.
Wstępujemy na obiad lokalnej knajpki. Po skromnym posiłku za 25 AED, ruszamy dalej. Przechodzimy przez suk z przyprawami, potem dalej wędrujemy przez bazarową dzielnicą. Zachęcam Cecile do wstępowania do sklepików z ubraniami dla kobiet. Suknie mają przepisową długość suknie na ekspozycji na manekinach mają przepisową długość i poza nim poza oraz wzorzyste złote lub srebrne aplikacje wokół dekoltu lub sięgające dolnej dołu sukni.
– No, nie chcesz nic sobie kupić?
– Zwariowałeś?! Jakbym w tym wyglądała?
– Ale ceny są dobre. Zobacz! – podpuszczam.
Czujemy już coraz większe zmęczenie, zarówno wskutek ostatnich stresów jak i całością trampingu. Chyba będziemy zmierzać na lotnisko. Samolot jest o 5:00 samolot powrotny odlatuje o 5:00 nad ranem, branie noclegu na parę godzin nie miało żadnego sensu, musielibyśmy wstać o 2:00 w nocy.– jedziemy na lotnisko – zgodnie decydujemy kropka W drodze na przystanek metra wstępują jeszcze do meczetu nie jest co prawda jakiś wyjątkowy ani zabytkowy ani piękny. Po prostu jest otwarty.
W metrze nasze karty NOL działają w dalszym ciągu, zostało nam nawet parę dirhamów na koncie. Trudno powiedzieć, czy nie stracą one ważności, zanim tu wrócimy ponownie. Kilka najbliższych godzin spędzamy szwendając się po lotnisku. Po północy udajemy się do kontroli bezpieczeństwa i odprawy paszportowej. Nasz tramping dobiega końca.