Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6-7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25-27] [28-29]
Nad Canale Grande | Galeria Guggenheim | Na placu św. Marka | Powrót
Siedzę na nadbrzeżnym tarasie Galerii Guggenheim w Wenecji. Zbliża się popołudnie, miasto jest już obudzone i przygotowane na codzienny najazd turystów. Jest już, co prawda, wrzesień i przez kilka ostatnich dni czuć było również we Francji w Canet atmosferę końca wakacji. Przez Canale Grande suną tam i z powrotem vaporetto, łódki i gondole. Jest dobrze.
To już mój drugi pobyt w Wenecji. Ciekawe, czy będę równie powściągliwy w zachwytach nad tym kanalastym miastem jak poprzednim razem? Chyba wszystko przez to moją przekorę i niechęć do chodzenia w stadzie. Gdy słyszę: "Ach, Wenecja!" lub "Ach, Wiedeń!", staję się czujny, żeby nie powiedzieć: podejrzliwy. Pragnę samodzielnie wyrobić sobie opinię o tych miejscach nie poddając się a priori opiniom innych. Stąd być może nieco przesadnie krytyczne spojrzenie na (prze)reklamowane miasta.
Wenecja jest ok. Uliczki, kanały, pałace i kościoły to naprawdę niepowtarzalna mieszanka. Nie być tu – to stracić coś z kultury włoskiej i europejskiej. Do tych naturalnych zachwytów niestety dołączają się i inne skojarzenia: tłum, zanieczyszczenie, polowanie na turystów, zwykłe zdzierstwo... Pamiętam, dziewięć lat temu nasz spacer po kościołach
weneckich. Gdzież by któreś z nas pomyślało by płacić za wstępy? A teraz? Ech... entrata 2 €, dajcie spokój... A już zupełnie brzydko pomyślałem o Włochach po 10 sekundowej wizycie w cyber-cafe przy placu św. Stefana. 9 € za godzinę, chyba ich porąbało?... Przypomnę, że w nienormalnej Francji internet był po 5 €/h, w Madrycie 1 €/h, a w Marrakeszu Krzysiek rzekomo miał promocję 0.5 €/h.

Wylądowaliśmy na Tranchetto o 7:30, półtorej godziny później niż planował Szymon. Śniadanie z Aśką na asfalcie: kawka i jajecznica. Tadeusz jak zwykle dokucza, coś tam plecie o Rumunach, ale na cieplutką jajecznicę to pewnie chciałby się załapać... Nie ogolony i nie umyty (0.5 € do przodu) idę z grupą pod kościół Santa dei Frei (2 €). Oczywiście, dla dwóch starych i ciemnych obrazów nie będę się pozbywał drogocennej waluty. Nastawiłem się w Wenecji na jedno z muzeów: Akademię lub Guggenheim oraz Pałac Dożów. Te przyjemności ominęły mnie podczas poprzedniej wizyty. Odłączam się od grupy, która przez 30 minut będzie się nudziła pod kościołem i idę przez Rialto i Akademię (6.5 €) pod Galerię Guggenheim. Cena powalająca 8 € – ale wchodzę.
Kolekcja początkowo rozczarowuje ilością zbiorów. Niemniej jednak spacer po kilkunastu pomieszczeniach z obrazami surrealistów, kubistów, ekspresjonistów i reszty awangardowych malarzy, daje pojęcie o tym, co ważnego zdarzyło się na początku XX wieku. Mimo że do dyspozycji jest czasem tylko po kilka obrazów danego malarza i to nie zawsze reprezentacyjnych, to odkrywanie w tym miejscu tego, co się dotychczas widziało tylko w albumach sprawia mi dużą przyjemność. "Świt " Delvaoux, " Antypapież " Ernsta, bezkresne pejzaże Tanguy'go, cieniutkie kreski Paula Klee, zgeometryzowane postacie Picassa i Braque'a, jeden obraz Chagalla – ulubionego malarza Krzyśka, tak charakterystyczny, że aż nie do pomylenia, arkady Chirico, kilka barwnych plam Kandinsky'go...
Przeszedłem na plac św. Stefana, by podelektować się atmosferą tego miejsca, przechodzącymi turystami, zespołem z Peru (że też oni wszędzie dotrą...) i słoneczkiem...
Później kanały, uliczki i Plac św. Marka. Mimo że przewodniki ostrzegają przed nadmiernym tłumem, na placu trzeba posiedzieć i pogapić się... Wstąpiłem do Bazyliki, wejście, co prawda, za darmo, lecz to co najbardziej wartościowe wymaga kilku groszy: skarbiec (2 €), ołtarz (1.5 €), wejście na balkon (2 €). Niedoczekanie wasze. Obszedłem bazylikę, pooglądałem wymozaikowane kopuły w liczbie 5 sztuk, uśmiechnąłem się do oryginalnych mostków za transeptem...
Zastanawiam się, co tym razem zapamiętam z Wenecji – na pewno kilkuzdaniową rozmowę z małżeństwem ze Świerdłowska – siedzieli tak sobie na placu zastanawiając się, jak dotrzeć do Akademii i byli naprawdę zaskoczeni, gdy odezwałem się do nich po rosyjsku ;-) Zabawne, że później takie drobiazgi rozrastają się nienaturalnie we wspomnieniach...
Od czasu do czasu spotykam naszych trampingowców i mimo pewnych chęci na podłączenie się do nich samotnie kręcę się po mieście. W parku przy dworcu kolejowym spotykam Joasię; powoli wracamy na parking. Tym razem dziewczyna zaskoczyła mnie swoimi wyczynami rowerowymi. Ho, ho, kto by przypuszczał!
Powrót do kraju. Globtramp serwuje nocną atrakcję: przystanek w strefie wolnocłowej między Austrią a
Czechami. Jestem zdezorientowany – nie wiem, jakie alkohole opłaca się kupić, a poza tym w ogóle nie znam się na alkoholach! Ech, może trzeba było
wszystko wydać, nie byłoby problemu...
Szybko przejeżdżamy przez Czechy, w końcu Cieszyn i Kraków. Czas teraz na spotkanie z bliskimi, rozdawanie prezentów, pokazywanie zdjęć i opowiadanie, opowiadanie, opowiadanie... A potem jeszcze potrampingowe spotkanie za miesiąc...
Spotkanie po miesiącu Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej
| Plac św. Marka |
| Bazylika |
|
| Canale Grande |
| Canale Grande |
|
| Wenecja |
| Kościół Santa dei Frei |
|