Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28]


Wenecja

czwartek, 5 VIII 1993


Oswajanie z Italią | Sylwia się zachwyca | Akademia - pilot zapomina kartki | Nasze noclegi


Canal GrandeWenecja była naszym pierwszym włoskim miastem. A jednocześnie od razu wyjątkowym miejscem. Być może stałą się punktem odniesienia dla innych miast. Pamiętam, że zwiedzałem Wenecję z tą myślą, że to dopiero początek, tylko jedno z przepięknych miejsc. Tak więc trzymałem swoje "zachwyty" na wodzy, jeśli tak można powiedzieć. Nie mniej jednak Wenecja zachwyciła mnie w ciągu tych kilku godzin, gdy oswajałem się z Italią.

Wschodnie dzielnice – rzadko odwiedzane przez turystówZatrzymaliśmy się na dużym parkingu i od razu rzuciliśmy się do tramwaju wodnego zajmując sensownie miejsca na dziobie. Sylwia podjudzana przez chłopców strzelała aparatem zdjęcia na prawo i lewo. Każdy nowy budynek, pałac, budził w niej chęć uwiecznienia na filmie. Szczęśliwie przejażdżka skończyła się po pół godzinie – wysiedliśmy za Pałacem Ducale tak, by zwiedzanie zacząć od dzielnic wschodnich. Od razu znaleźliśmy się w środku miasta na wąskiej, opustoszałej uliczce z porozwieszaną na sznurkach bielizną. Poruszając się nieco na oślep pomiędzy kanałami, które robiły na nas wrażenie mimo wielokrotnego oglądania w TV, dotarliśmy w okolice Arsenału. Robiąc mnóstwo zdjęć powoli posuwaliśmy się w kierunku centrum starając się nie przepuścić żadnego kościoła lub piazza. Doszliśmy do placu św. Marka i tu lekkomyślnie zrezygnowaliśmy ze zwiedzenia "z marszu" Bazyliki San Marco. Podobał mi się tłum turystów, sklepiki, tysiące masek karnawałowych, gondole – nieco sztuczne, gondolierzy – bardziej naturalni. Mniej natomiast –jak najbardziej realistyczne – ceny walut w kantorach. Oswajaliśmy się również z cenami na wystawach pocieszając się, że przez kilka najbliższych dni nic nie musimy kupować. Myślą wybiegłem ku nadchodzącym dniom, ku noclegom, temu wszystkiemu, co miało nas czekać. Sylwia zachwycała się miastem.

ArsenałPonieważ na 16:00 umówieni byliśmy pod Akademią, by ją wspólnie zwiedzić korzystając z lipnej kartki z Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Włoskiej, nasze kroki skierowaliśmy przez kolejne piazza i kanały w kierunku muzeum. na miejscu okazało się, że pilot zapomniał kartki, żeby więc na sam początek nie robić Sylwii zawodu, zdecydowałem, że zwiedzi Akademię sama (8.000 ITL). Ja zaś w tym czasie wybrałem się na przechadzkę po południowej części Wenecji zaglądając do kilku kościołów (S. Maria della Salute!).
Mając przed sobą jeszcze trzy godziny do spotkania na parkingu, postanowiliśmy wrócić do bazyliki, która okazała się już zamknięta. Z markotnymi minami zaczęliśmy się snuć po uliczkach kupując sobie na osłodę (właściwie dla Elizy) kolczyki w kształcie masek weneckich. Resztę czasu spędziliśmy nad Canale Grande wpatrując się w przepływające gondole. Nastał wieczór i trzeba było wracać. Ciasnymi ulicami dotarliśmy w okolice parkingu i zaczęło się poszukiwanie autobusu. Czas biegł szybko, my również szybko biegliśmy nad kanałem wypytując beznadziejnych, bo nie znających angielskiego, Włochów o miejsce parkingu dla autobusów. Zawiodła mnie pamięć – nie byłem w stanie rozpoznać miejsc. W końcu, po czasie (13 min) dotarliśmy do właściwego parkingu po przeciwnej stronie kanału. Uff...! Przeprosiliśmy wszystkich wsiadając do autobusu i łykając łapczywie wodę zapadliśmy w fotelach.

Sylwia wypatruje gondolierówTeraz po kilku tygodniach od pierwszego dnia we Włoszech nie jestem w stanie przypomnieć sobie szczegółów noclegu. Wiem, że wylądowaliśmy na jakiejś stacji benzynowej z motelem gdzieś przy autostradzie Wenecja – Padwa. Ten i kilka następnych noclegów wyglądało podobnie: nocny desant przy motelu, szturm na ubikacje (40 osób!), wyciąganie butli gazowych i żarcia, później karimaty i śpiwory. Większość ludzi śpi pod gołym niebem. Kilka osób (5-7) rozbija zwykle namioty, my – nie z wyboru – należymy do większości.
W ciągu tych kilku pierwszych noclegów, a czasem i później bardzo stresowałem się sytuacją: nielegalnością tych "campingów", wiecznym guzdraniem się ludzi, zabezpieczaniem dokumentów, pieniędzy. Noclegi pod gołym niebem oznaczały, oczywiście, więcej niewygód niż przyjemności – nie mogłem zwykle dobrze spać, budziłem się co godzinę.


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej