Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6-7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25-27] [28-29]


Sewilla – Cordoba

wtorek, 27 VIII 2002


Co za chamstwo czyli indywidualiści | Zwiedzamy Alkazar | Rozmyślania o biurach turystycznych|Tajemnice ekonomii europejskiej|Mezquita –jak tu ładnie|Wyjazd do Toledo


Alkazar Okazuje się, że chamstwo i nieuzasadnione żądania nie znają granic. Przed wejściem do Alkazaru – pałacu królewskiego ludzie zaczęli się domagać, by wchodzić jako grupa. A przecież wiadomo, że grupą nie jesteśmy. No, na przykład nie śpimy w jednym namiocie i każdy je indywidualnie, więc i indywidualnie możemy zwiedzać. Że dzień wcześniej można było zarezerwować? Też mi wymagania! A poza tym, jeśli się chce zwiedzać Europę, to nie można żałować głupich 5 € na taki obiekt. Sknerusy krakowsko-warszawskie! Że było mówione na spotkaniu organizacyjnym, że będziemy wchodzić jako grupa? He, he: a macie to na piśmie? To paszoł!
Ktoś mógłby powiedzieć, że 7 + 5 € na Sewillę i tyleż na Barcelonę to połowa sugerowanych przez organizatora wydatków na wstępy w Hiszpanii i Maroku (Rafał na dzień przed wyjazdem telefonicznie podał mi kwotę 52 $ jako sumę wydatków na zwiedzanie na poprzednim trampingu). No cóż, galopująca inflacja ;-) robi swoje... Panorama Cordoby: Mezqiuta

Pałac Królewski, którego wartość podkreślali strażnicy z emblematami 'RA' rozstawieni co kilkanaście metrów, jest rzeczywiście wspaniały. Nawet przypadkowe zwiedzanie bez przewodnika w ręce dostarczyło mi dużej przyjemności. Sama architektura kompleksu pałacowego otoczonego wysokimi palmami na pierwszy rzut oka nie jest nadzwyczajna i z zewnątrz trudno przypuszczać, jak różnorodne i ciekawe kryje pomieszczenia. A jednak to jeden z najlepszych przykładów stylu mudejar. I ważny w epoce Wielkich Odkryć Geograficznych. To tu Izabela Kastylijska podejmowała Krzysztofa Kolumba w przerwach między jego wycieczkami do Indii Zachodnich, to tu ustalano z Ferdynandem Magellanem finansowanie jego wyprawy dookoła świata. Real Alcázar de Sevilla był rozbudowywany i przerabiany przez kilkaset lat i zapewne Pedro I el Cruel (czyli Piotr I Okrutny), który rozpoczął budowę alkazaru zapewne by się mocno zdziwił widząc ostateczny kształt pałacu. Z dużego Patio del Leon przechodzę do Cuarto del Almirante. Kilka nic nie mówiących mi płócien, sala z wachlarzami rodem z Japonii (jakże wielu różnych materiałów używano do ich wyrobu) i kilka sal z przedmiotami ze złota, trochę mebli. Dalej wyjście do ogrodów. Oczywiście jest i druga kondygnacja pałacu, ale wstęp na piętro jest za dodatkową opłatą – ach, ci Hiszpanie! I gdy wydaje się, że to już koniec zwiedzania, wchodzi się do drugiego budynku – Palacio Gotico, a tam olbrzymie, znacznie większe od wawelskich arrasy ze scenami z polowań i zdeformowaną mapą krajów basenu Morza Śródziemnego.
Dalsze zwiedzanie to przestronne wnętrza wyłożone "strasznie" kolorowymi kafelkami jak w Topkapi z zawieszonym powyżej nieco spłowiałymi arrasami. A jeszcze wyżej fantastyczne drewniane sklepienie. I znów ogrody z plątaniną ścieżek, z idealnie przyciętymi żywopłotami i szemrzącymi fontannami połączonymi wąskimi kanałami. To tu zmęczeni turyści mogą po południu się zaszyć i poodpoczywać pomiędzy palmami. Ale czas na dalsze zwiedzanie – zapuszczam się do podziemnych łaźni, czy też basenu z efektownie podświetlonym krzyżowym sklepieniem. Dno zbiornika pokrywa warstwa miedziaków, ale widać i większe monety. Wyławiam kilka – no, nie – to kiepska metoda. Pożyczam stojącą przed wejściem szuflę do śmieci, staję na kamiennym obrzeżu i szybko zgarniam monety. Czuję się jak ten Włoch wyławiający gotówkę z fontanny di Trevi. W ogrodach suszę i przeliczam na euro monety. Nnno! Uzbierało się 21 €. Teraz czas na Palacio Mudejar. Tym razem bardziej arabskie wnętrza zdobione delikatnymi koronkowymi wzorami; piękne wewnętrzne podkowiaste przejścia, urocze dziedzińce z grupkami skośnych lub jak mówi Adam płaskorzeźbionych ;-) na wycieczce "Europe in 5 days".
W sumie – całość jest jak najbardziej godna polecenia, zwłaszcza jeśli nie poznało się wcześniej sztuki Maroka.

Mezquita Ta sytuacja poranna jest kolejnym małym kroczkiem do zmiany mojego zdania o Globtrampie. W dotychczasowych emailach, kartkach pisałem do rodziny i znajomych, że jest to najbardziej udany wyjazd ostatnio. Może zeszłoroczna przygoda z Intertourem obniżyła moje wymagania co do jakości biur podróży. W każdym razie istotnych uchybień, niedociągnięć poza wymienionymi wcześniej nie było. W szczególności godna uznania jest praca pilota i szefa przy dyscyplinowaniu grupy – nie ma żadnego rozłażenia się, spóźniania, nadmiernego przeciągania postojów. Przy tak dużej grupie chyba dla wszystkich jest jasne, że samodyscyplina jest koniecznością. O drugiej kwestii – niedostatecznych funkcji przewodników – pisałem już. Ostatnio często nie chce mi się słuchać czytanych (po raz pierwszy na głos) fragmentów z przewodnika czy też nie dość atrakcyjnie przedstawianych ich własnych interpretacji. Jest to zbyt denerwujące dla mnie – mimo że nie wziąłem ze sobą przewodnika po Hiszpanii. Ludzie, przynajmniej ci z najbliższego otoczenia od kilku dni wyrażają po cichu lub nieco głośniej swe niezadowolenie z niedociągnięć organizacyjnych. Choćby z tego, że można było sprawdzić, że Alkazar od lat jest zamknięty właśnie w poniedziałek. Wyrażają pretensje o błądzenie przy wjeździe i wyjeździe z miasta, np. w Marrakeszu, Sewilli. To czasem drobiazgi (i dlatego milczę), ale kropla do kropli i czara może się przepełnić.
Mezquita Mam wrażenie, że wielu organizatorów, którzy zrobili biuro z chęci zysku lub postanowili zarabiać na tym, co kiedyś robili sami dla własnej przyjemności – oszołomionych sukcesem finansowym i przyzwyczajonych, że zawsze znajdą się nowi chętni, czasem zapomina o klientach, popadając w rutynę olewając wszystko i wszystkich.
Być może rzecz dotyczy tylko biur bez zhierarchizowanej struktury, bez zagrożenia utratą stanowiska i pracy... Być może całość przedsięwzięcia przerasta ich organizacyjnie (logistycznie). Jakieś wyszukiwanie aktualności w sieci, faksy, emaile, telefony? A po co? Byłem tu, widziałem. Teraz wam, robaczki, to pokaże, a przy okazji zarobię. Nie można obniżyć kosztów? No to zobaczycie!...
Ja wiem, że te słowa mogą być przykre, ale tak to odczuwałem. Ilekroć zastanawiam się tym i WYOBRAŻAM SIEBIE w takich sytuacjach wiem, że robiłbym wszystko, by ludzie byli zadowoleni z mojej pracy. Dlatego, że biorę pieniądze za to, i po prostu dlatego, że tak powinno być w myśl zasady "I do my best".

Teraz dwugodzinna droga do Cordoby. Pierwotnie mieliśmy wyjechać już rano, kilkugodzinne opóźnienie wyniknęło właśnie ze zwiedzania Alkazaru. Ciekawe, czy gdyby nie zdecydowany protest Adama i Ewy, organizator odpuściłby Alkazar? Czy też zwiedzalibyśmy pałac "zewnętrznie"?
Droga do Cordoby prowadzi przez pofałdowany teren pokryty winnicami i gajami oliwnymi. To typowe krajobrazy Andaluzji. Tak się zastanawiam, patrząc na dojrzewające winogrona, dlaczego tu, w Hiszpanii w hipermarkecie kosztują one ok. 9 zł za kilogram, a w Polsce, czy to Geant'ie, czy u przekupki na Kleparzu – 2.5-3.5 złotego? A koszty transportu? Przecież to nie polskie owoce. Albo pomidory – to inny przykład – czy tak trudno wyeksportować do Francji czy Maroka pomidory z Polski, gdzie leżą pod koniec sierpnia po złotówce na straganie? Przecież tych tutejszych żółto-czerwonych bezsmakowych zgniłków po 10 zł jeść się nie da! Tak, ekonomia jest dla mnie pełna tajemnic... Alkazar w Cordobie

Niespodziewanie przy drodze nad Guadalkiwir wyłania się piękna panorama Cordoby. Jej najważniejszym centralnie położonym elementem jest potężna bryła katedry a właściwie meczetu z X wieku wykorzystywanego przez wiele lat jako kościół katolicki. Wprost pod katedrę prowadzi przez rzekę zabytkowy wieloprzęsłowy most. Nieuregulowane brzegi Guadalkiwir porośnięte są krzakami opanowanymi przez całe stada ptactwa (białe takie i duże :-)) i wraz ze średniowiecznymi murami powyżej pięknie się komponują i jako żywe przypominają mi Carcassonne. Skoro nie jesteśmy grupą, jak stwierdził Szymon, ruszam na zwiedzanie samotnie. Mijam średniowieczną Torre de la Calahore mieszczącą małe muzeum i kamiennym mostem docieram do sławnej Mezquita Catedral. Na obszernym dziedzińcu młodziutkie drzewka pomarańczowe, widoczny znak, że ojcowie miasta chcę podtrzymywać legendę, iż pomarańcze rosną tu "od zawsze" a przynajmniej od XV w. Zakup biletu za 5 € jest nad wyraz przykrą koniecznością. Wchodzę wraz z innymi trampingowcami do wnętrza. To jedyne w swoim rodzaju miejsce. W ciągu ośmiu wieków istnienia było wielokrotnie przebudowywane i rozbudowywane przez muzułmanów i katolików, dając (czasem) świadectwo możliwej koegzystencji obu religii. Lekko tylko oświetlone setki biało-pomarańczowych podwójnych łuków wywierają wrażenie. Musiały również podobać się mojemu historycznemu ulubieńcowi Abd ar-Rahmanowi II i Al-Hakamowi II, skoro zdecydowali się przy rozbudowie zachować tę samą kompozycję. Oczywiście Mezquita to nie tylko kolorowe kolumnady – w centralnej części, pod transeptem znajduje się katolicka kaplica i chór – podobnie jak w katedrze w Sewilli lub w Toledo.
Na dwa miejsca zwróciłem uwagę: w nowszej części meczetu część kolumn, łuków i sklepienia została pokryta typowymi kościelnymi malowidłami (raczej nie freskami) w żywych barwach i tworzy ciekawy kontrast kulturowy z bardziej ascetycznym wnętrzem pozostałej części. Drugie miejsce – postać Jezusa Chrystusa na krzyżu zawieszona na ozdobionej muzułmańskimi ornamentami ścianie kaplicy. Wygląda to tak, jakby katolicy chcieli aż nazbyt dosadnie pokazać, czyja jest świątynia...

W meczeto-katedrze spędzam jeszcze pół godziny snując się między kolumnami i łukami. To miłe. Później przechadzka po Cordobie, niby w stronę zabytkowej synagogi, do której pognali Adam i Ewa. Niby – bo planu miasta nie miałem i ostatecznie tam nie dotarłem. Natomiast zajrzałem do jednego ze sklepów i po raz kolejny przekonałem się, że tylko na handlu szybko i łatwo się dorobić: identyczne pufy, które kupowałem w Rabacie po 7.5 €, tu są po 30 € za sztukę.
Wzdłuż miejskich murów wracam nad rzekę. Ten krótki pobyt w Cordobie był zupełnie satysfakcjonujący dla mnie.
Transfer do Toledo – to kilkaset kilometrów. Jęknąłem, gdy usłyszałem, że dotrzemy na miejsce po 5 godzinach. Rzadko kiedy sobie uświadamiamy, jak wielka jest Hiszpania w porównaniu z Polską.
Toledo wita nas piękną panoramą miasta na wzniesieniu. Lądujemy na kempingu tuż obok Starówki.


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej