Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6-7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25-27] [28-29]
Przez Prowansję i Langwedocję | Witaj Hiszpanio! | Spacer po Tossa de Mar
Kolejna noc w autobusie dała mi się we znaki. A przecież czekało nas jeszcze wiele godzin przejazdu przez południową Francję w kierunku Costa Brava. Trwa zapoznawanie się uczestników trampingu, opowiadanie i słuchanie relacji z poprzednich wyjazdów. Od czasu do czasu popaduje, mamy nadzieję, że to ostatni deszczowy dzień... To już mój drugi przejazd przez Prowansję i Langwedocję – niestety bez dłuższego postoju. Myślę, że mógłbym tu spędzić tydzień w jakiejś nadmorskiej miejscowości lub w innym, schowanym miedzy wzgórzami, zakątku.
Koło południa w oddali dostrzegam samotną góra o dość charakterystycznej sylwetce. Coś mi się kołacze po głowie... Skąd ja ją znam? Tak, to St. Victoire, znana mi z obrazów Paula Cezanne'a. Uśmiecham się w myśli do tych obrazów, była ich cała seria, a na każdym z nich zarys góry jest inny – widać, że artystę interesowały zmiany kolorów przy różnym oświetleniu i porach roku a sam kształt miał mniejsze znaczenie.
Na horyzoncie pojawia się jedno z pasm Pirenejów – znak, że zbliżamy się do Hiszpanii. No cóż, ominie mnie poznawanie zagranicznych górek w tym roku (przynajmniej per pedes ). Może jeszcze będzie okazja, by wejść na P. de Aneto lub pochodzić po Sierra Nevada? Przejeżdżamy przez opustoszałe przejście francusko-hiszpańskie. Zardzewiałe konstrukcje, zakurzone szyby... Ciekawe, czy ci, którzy stracili tu pracę, cieszą się z utworzenia Unii?
Zanim dotrzemy do Tossa de Mar, musimy przejechać przez niewielkie nadbrzeżne pasmo górskie. Okolica jest bardzo malownicza i z chęcią bym się zatrzymał tu na kilka dni. Z drugiej strony jakoś nie wyobrażam sobie swobodnego biegania po tych górkach – bocznych dróg i ścieżek tu nie widzę a przedzieranie się przez makię – ostre i kaleczące krzaki i zagajniki – to zbyt przykra zabawa.
Tossa to niewielka miejscowość turystyczna z piaszczystą plażą u ujścia okresowo wysychającej rzeczki. Rozbijam z Adamem pożyczony od Globtrampu namiot (każdy z nas wziął ze sobą małą dwójkę), zjadam obiad i wybieram się na spacer w kierunku morza.
Widoczny z daleka średniowieczny zamek malowniczo rozłożony na cyplu wyznacza kierunek zwiedzania. Zamek to właściwie trochę murów, zrekonstruowane baszty, schodki, ale też i zamieszkałe domy, uliczki z tawernami i małe muzeum za średnie pieniądze. Tu, na zamkowym wzgórzu, spotykam Adama i Ewę; rozmawiamy i fotografujemy. Muszę przyznać, że są bardzo sympatyczną parą.
Najbliższe dwie godziny spędzamy na plaży w grupce trampingowej. Woda za zimna dla mnie, niebo chmurzy się coraz bardziej. W drodze na kemping wstępuję na internet (0.5 € za 10 min). Po kolacji wieczorny spacer z Aśką (konsekwentnie będę rozróżniać dwie Joanny: Aśka i Asia) po miasteczku. Aśka to baaardzo miła dziewczyna. Opowiada dużo o sobie, nawet się dziwię, że w dalszym ciągu potrafię tyle wyciągać z ludzi :-) Na kempingu dosiadam się do czwórki brydżowej, ale niestety ograniczam się do kibicowania. Zaczyna padać (lać) – chowamy się w namiotach. W nocy przykry incydent – przemoczone dziewczyny z namiotu bez tropiku szukają schronienia w naszym autobusie a później proszą o pomoc Rafała. Bez rezultatu.