Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6-7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25-27] [28-29]


Barcelona

niedziela-poniedziałek, 11-12 VIII 2002


Ogrody Gaudiego – hm... | Sagrada Familia | W kamienicy wg Gaudiego| Falującym liniom stanowcze nie! | Męskie rozmowy | Bajeczne fontanny – lecz bajka krótka | "Paluszki lizać"... | Dolce far niente|Chcę do Maroka! | Rozmyślań o Gaudim ciąg dalszy


Ogrody Gaudiego

O Barcelonie mówiło się od kilku dni. Jaka piękna, jaka niezwykła, jaką ma atmosferę... A dalej: co kto widział, co chce zobaczyć itd...
Na pierwszy ogień poszły Ogrody Gaudiego. Porzuciwszy zawczasu pomysł poznania domu Gaudiego (muzeum na terenie ogrodów– 3.7 €, opinie tych, którzy się skusili: 1. warto, 2. nie warto) poszedłem zwiedzać Park Guell. Minąłem widoczne wzdłuż głównej alei sławne konstrukcje ogrodowe i usiadłem na równie sławnych wykafelkowanych ławkach. O ogrodach Gaudiego przed wyjazdem nie czytałem, Coś tam pamiętałem piąte przez dziesiąte, spoglądałem więc na jego dokonania bez uprzedzeń. A pierwsze odczucia były... takie sobie. Później przeanalizowałem swe odczucia:– po prostu nie lubię secesji i tych wszystkich lat przedwojennych. I nie chcę się kłócić, że Gaudi to nie secesja... Siedząc na tych wykafelkowanych ławkach (świadomie deprecjonuję to miejsce unikając słowa: mozaiki), postrzegałem ten park jako nowatorskie dokonanie JAK NA TAMTE CZASY, jako coś, co może i dziś zachwycać ludzi, co może być podstawą dla uznania dla talentu Gaudiego, wzbudzać szacunek, ale nie jest w stanie powalić mnie na kolana. Obszedłem kilka razy park dookoła szukając odpowiedniej perspektywy do zdjęć. Brązowe posklejane zaprawą kamienie tworzące pnie drzew, girlandy i stalaktyty. OK, trzy zdjęcia wystarczą. Ogrody Gaudiego

Czas na zagrodę –– kościół Sagrada Familia, wiecznie niedokończony kościół z charakterystycznymi, górującymi nad miastem, z wieżami o ażurowej konstrukcji. Inteligentnie omijam gigantyczną kolejkę dla indywidualistów i podchodzę do okienka dla grup. No cóż, 4 € od osoby to stanowczo za dużo, by przejść za ogrodzenie i oglądać to samo. Owszem, można jeszcze wejść do środka i obejrzeć gołe ściany i rusztowania. Fani prac remontowo-–budowlanych mogą jeszcze wyjechać windą na jedną z wież (zdaje się dodatkowo płatne). Tia... to musi być przyjemność, taka jazda windą ;-) Oczywiście trochę podkpiwam z tych ludzi, którzy weszli, ale prawda jest taka, że to wyrzucone pieniądze. Choć, gdyby było za darmo,– to bym wszedł! Ot, sknerus krakowski :-))))
Obchód wokół kościoła – oprócz zachwytów nad tą rzeczywiście imponującą budowlą (zrobiła na mnie wrażenie, nie przeczę) – pozwolił na dokończenie inspekcji miejscowych straganów (ładne picassowskie chusty) oraz kolejny raz dał możliwość posłuchania kazania po hiszpańsku w podziemnej części kościoła (wejście za darmo od strony północnej). Najstarszy, przyciemniony czasem portal ozdobiony jest kilkumetrowymi postaciami, również wschodni portal jest interesujący. Południowe skrzydło jest intensywnie rozbudowywane a towarzystwo dźwigów i nowoczesna architektura tej części kościoła nasuwa myśli o zupełnie nie sakralnym charakterze budowli. Sagrada Familia

Podjeżdżamy pod najbardziej znaną kamienicę projektowaną przez Gaudiego – Casa Mila (La Pedrera). Falująca fasada z wodorostami krat balkonów. I obrzydliwy wąż ludzi do kasy. 6 €, można się załamać. Hmm, myślę: oszczędziłem dziś na dwóch site'ach, wejdę, –Gaudi będzie odfajkowany. Winda wywozi nas na 6 piętro i od razu natykamy się na sławne rzeźby (powiedzmy formy architektoniczne) Gaudiego. Zgeometryzowane głowy i postacie. Sympatyczne. Dopiero tu na dachu, spacerując w górę i w dół po schodach można poznać strukturę budynku. Dwa duże kratery podwórek i jeden mniejszy komin pogrążone są w półmroku. Półokrągłe okienka w górnej, lejkowatej części tych kraterów ozdobione są fałdami jasnej lawy. A może to gniazda przylepione do skały? Ale ten arcyciekawy dach to przecież nie wszystko. Schodzę piętro niżej na przepiękny strych (ha! mieć taki strych!) o sklepieniu ozdobionym ceglanymi żebrami. Ta kondygnacja oczywiście powtarza układ korytarzy wynikający z rozmieszczenia podwórek, wielokrotnie więc obchodzę korytarze niczym ze średniowiecznego zamku. Zatrzymuję się przy modelach i przekrojach przedstawiających dzieła Gaudiego. Są również prezentacje multimedialne, ale nic nadzwyczajnego. Przypomina mi się muzeum w Helsinkach: milion XIX-wiecznych nieciekawych obrazów i piękne projekty Aalto.  Sagrada: na budowie

Kolejny spacer szerokimi promenadami pod inną sławną kamienicę Gaudiego: Casa Batllo (obok dwie inne ciekawe kamienice Casa Amatller i Casa Lleo Morera, ale zbudowane według projektów Puiga & Cadelfacha oraz Domenecha & Montanera). Ok, należy się mu ten spacer. Tak sobie myślę, jaka szkoda, że my, Polacy, nie dorobiliśmy się takiego architekta, do którego chodziłyby wycieczki. Zwłaszcza te zachodnie... OK.
Wracając do kamienic: każda w innym stylu, u Gaudiego również linia falująca, ale tym razem do przełknięcia dzięki wyprowadzeniu kolumienek przed płaszczyznę szkła w oknach salonów i wystających pokoikach. Podobało mi się. Będę musiał tylko tego żebraka sprzed drzwi cyfrowo usunąć ;-)
Wciąż wspominam o tych falistych liniach, bo mnie po prostu denerwuje ta kurwofilia Gaudiego. Zaserwował na klatce schodowej w tamtej pierwszej kamienicy lamperie faliste, poręcze faliste, ściany faliste, zaokrąglone połączenie sufitu ze ścianą... Błeee... Przesyt.

Teraz spacer przez La Ramblę do pomnika Krzysztofa Kolumba. Aśka, wzmocniwszy się w bankomacie, jęczy, że jest głodna a nie ma kanapek. Gdy ubijam interes: kanapka za pożyczenie długopisu, Aśka –znika z jakimś facetem. Podobno się zgubiła. A tam... Na zdrowie!
La Pedrera La Rambla pełna jest straganów z badziewiem, mimów, w tym mimów nieruchomych: czerwonych, złotych, srebrnych i brązowych; trochę śpiewaków, grajków i żebraków. Ukazuje się w końcu Krzysiu na kolumnie, ale dla nas: Adama, Rafała, Krzyśka i mnie, ważniejszy jest skwerek z palmami. Rozkładamy się obok skośnych i Hiszpanów. Rozmowy o niczym konkretyzują się. Oczywiście na dupach i oczywiście dyskusję prowadzi Adam. Mówią o dupach miejscowych, dupach z trampingu i dupach z innych trampingów. Kilka piw ożywia język, a wplecione szczodrze kurwy czynią opisy bardziej wyrazistymi. Zamykam oczy i pogrążam się w nieświadomości. Nie chce mi się tego słuchać.

Wracamy do centrum szukając po drodze katedry Bari, by zrobić zaległe zdjęcie z fasadą oświetloną teraz popołudniowym słońcem. Wcześniej chcieli 4 € za wstęp, po 16.00 wchodzimy gratisowo. Zahaczamy przy okazji o bazylikę św. Marii Pii. Wewnątrz kościół nie wzbudza zainteresowania chłopców, póki nie wskażę im rozświetlonej promieniami słońca pięknej rozety. Robią zdjęcia.
Na rozległym placu przed kościołem, gdzie wzajemnie zagłuszają się gitarzyści, kataryniarze i tancerki flamenco, spotykamy trzy polskie gimnazjalistki. Wesołe rozmowy z na wpół dojrzałymi dziewczynami. Spędzamy tu pół godziny. La Pedrera

Jeszcze zakupy w dwóch kolejnych hipermarketach, chłopcy narzekają na wygórowane ceny :-) i szybki marsz w kierunku Placu Hiszpańskiego: za pół godziny zaczynają się tańczące fontanny. Trzy przecznice od Rambli trafiamy na zupełnie inny świat: slamsowaty i zaśmiecony, z norowatymi sklepami i podejrzanymi typkami. Wokół zamykanego właśnie marketu San Antoni widać porozrzucane przedmioty po niedzielnym handlu, jakieś torebki, połamane parasolki, pojedyncze buty...
W końcu szeroka promenada przy Plaza d'Espanya i fontanny. Gęstniejący tłum obsiadający schody i pasaże. 21:30. Startuje mix muzyki poważnej. Światła, drgające kolory, kaskady, bicze wodne, mgiełki, strzelające rytmicznie w górę strumienie wody. Pięknie to wszystko wygląda choć, biorąc pod uwagę zaawansowaną technikę użytą dla tych efektów, spodziewałem się czegoś więcej (choćby mniejszej symetrii w formowaniu wody wokół centralnej fontanny, a już zupełnie usatysfakcjonowałby mnie pomysł polegający na podawaniu zmiennego strumienia wody do KOLEJNYCH dysz wokół fontanny – –przypominałoby to zapis nutowy na pięciolinii). Po 10 minutach przedstawienie skończone. Hm... Skoro dalej woda się leje, dlaczego nie puszczają muzyki non-stop? W porząsiu... ludzie muszą mieć czas na kupowaniem idiotycznych pamiątek na okolicznych straganach. Inną atrakcją tego wieczora jest taniec z pochodniami w wykonaniu atrakcyjnej Hiszpanki. Wracamy na kemping, by zdążyć na flamenco.


Z kubkiem kawy w ręku poszedłem "na flamenco". Owszem, na estradzie tańczyły dziewczyny, lecz muzyka w żadnym stopniu nie przypominała znanych rytmów. La Pedrera No, trudno – flamenco było wcześniej, dziewczyny zmieniły sukienki ubierając się bardziej odpowiednio do hiszpańskiego disco. A było na co popatrzeć. Trzy szesnastolatki z idealnymi nogami nieco dłuższymi niż do ziemi, chłopięce biodra, płaskie brzuchy, spodenki, których właściwie nie było. Gorseciki podkreślające ich biusty. No jasne, że w tym zespole brzydkich nie było... Ale jak się poruszały, mmm... I jak potrafiły rozruszać widzów, mmm... Kilku-, kilkunastoletnie dziewczynki wskakiwały na scenę i starając się naśladować ruchy tancerek, uczestniczyły w tym miłym dla oka występie. Te bioderka wyginające się na wszystkie strony, te uśmiechy spojrzenia... Mmmm, paluszki lizać...
Jaka szkoda, że nie ma tu S., pomyślałem. Jaki popis, by tu dała! Jaki upust swych tanecznych chuci. Pamiętam jej tiulową sylwestrową sukienkę i jej solowe tańce w Higienie Psychicznej a potem na weselu Aśki K., kiedy to nie zwracając uwagi na cokolwiek w pustym ciemnym pokoju wchodziła w swój zaczarowany świat tańca. Jak zwykle w takich chwilach ogarnia mnie smutny nastrój. Taki jak ten z Tolo. Cholera, że też człowiek nie potrafi się zmienić.
Kamienice wg, Gaudiego Koniec występów był zdecydowanie przedwczesny. Muszę dodać, że tańce wywarły zdecydowanie duże wrażenie na panu Tadeuszu. No, no... tak się napalił, a przecie to nastolatki...
Czas na sen.


Pierwsza noc bez deszczu... Wstaję o 7:00, idę na plażę na wschód słońca. Kilku wędkarzy, spokojne morze, czyste niebo. Zaczynają startować samoloty z lotniska w Barcelonie. W ciągu dnia startujące lub lądujące maszyny będą się pojawiać co minutę. No, ruch tu zdecydowanie większy niż na Balicach. Po śniadaniu rozkładam się ze sprzętem do plażowania na piasku. Jeszcze prawie pusto, tylko 17-letnie dziewczę ze sterczącymi cyckami lata tam i z powrotem po plaży. Tak, oprócz przedzierania się przez strony książki o współczesnej architekturze, wypatrywanie ładniejszych ciał to jedyna tu rozrywka.

To oczekiwanie na przejazd do Maroka denerwuje mnie. Mija tydzień od wyjazdu z Polski a tu dopiero kawałek Hiszpanii. Dwa lata temu tamto spotkanie ze światem arabskim było dużo szybsze. Po krótkim zwiedzaniu Stambułu, jednym nocnym skokiem znaleźliśmy się w Aleppo. A teraz tu plażowanie, tam plażowanie... Eeee... Katedra Bari

Czytając na plaży Ruch nowoczesny w architekturze Jonesa jeszcze raz wróciłem myślą do Gaudiego. Klatka schodowa w Casa Mila poza nagromadzeniem linii falistych przypominała mi nieznośnie lamperie malowane dawniej na dworcach i w stołówkach brązową farbą olejną. Także wykafelkowane ławki w ogrodach (znów ta falistość, oszaleć można) kojarzyły mi się z ciociną łazienką w jej warszawskim pałacyku przy Alei Róż. Solidna przedwojenna robota... I bardzo to wszystko odległe od tego, co lubię. Takie były moje odczucia. Ale właśnie pomyślałem sobie, że część z tych negatywnych emocji wynika z wiedzy o budowlach. Może, gdyby ktoś mi wmówił, że ten park jest z czasów rzymskich spojrzałbym na niego łaskawszym okiem? Gdy oglądam starożytne złote ozdoby z okresu mykeńskiego czy późniejsze, zawsze przeciwstawiam rozwój cywilizacyjny ich twórców –– możliwościom technicznym i kulturowym Słowian z tamtego okresu. Kurczę, myśmy wtedy za turami w Puszczy Niepołomickiej gonili (no, wszędzie była puszcza...). Współczesna biżuteria nie wzbudza tak często mojego zachwytu, a zatem wciąż ważne są okoliczności powstania dzieła.

Do 16.00 pływanie na materacu, opalanie się. Zupa bambusowa (sic!), kiełbaski leszczyńskie. Adam ładuje do menażki całymi garściami makaron. Prawdziwy amator spaghetti :-))) Pakowanie i oczekiwanie na nocny przejazd do Granady. Costa Brava.


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej