Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16]


Herceg Nowi – Dubrownik – Nikszić

poniedziałek, 23 VII 2012


Poranna kąpiel | Ślizgaczem przez Zatokę Kotorską | Zwiedzamy Herceg Novi | Krótki wyskok do Dubrownika | Nocny przejazd do Nikszica


Sergiusz jeszcze smacznie śpi, gdy wstaję i idę na spacer nad zatoczka. O 5:00 rano jest zupełnie pusto. Żywej duszy. Sprawdzam nogą temperaturę wody i postanawiam się wykąpać. Wracam po kąpielówki. Sergiusz już się przebudził. A jego zaspany wzrok mówi: "Dlaczego tak wcześnie?!". Woda jest idealnie przezroczysta. Widać okrągłe kamienie, którymi usiane jest dno. Przepływam parę razy wte i wewte. Wystarczy.
– A ty nie masz ochoty? Pytam Sergiusza, który właśnie nadszedł.
Zanurza palec w wodzie i kręci głową. Ogranicza się do puszczania kaczek, co przy braku płaskich kamieni jest nie lada sztuką.
Słońce jeszcze tkwi za górami, plażę wciąż ogarnia cień. Najważniejsze zadanie logistyczne na dziś, to dostać się z tego "końca świata" do Herceg Novi. Liczę na to, że łódź będzie w miarę szybko, w przeciwnym razie pójdziemy na stopa. Będzie! O 9:00. A może o 10:00. Ktoś mówi, że o 11:00. Hm...
Po śniadaniu transferujemy się w okolice molo i to w towarzystwie jakiegoś Chorwata czy Serba cierpliwie czekamy. Podpływają wycieczkowe stateczki – mają w planach jakąś Błękitną Jaskinię. No cóż, może i fajnie byłoby zobaczyć miejscową atrakcję, ale nie sądzę by mogła się równać pod względem urody z jaskinią Dau Go w zatoce Ha Long, którą zwiedzałem 6 miesięcy temu.

Jakoś po 10:00 podpływa do molo mała szybka łódka. To nasza taksówka (5 euro od osoby)! Zapowiada się niezła jazda. Sergiusz sadowi się na dziobie, ja siadam okrakiem na plastikowym fotelu. Wypływamy z zatoki i ślizgacz przyspiesza. Nie jest to może jedna z "fastboat", które widziałem z pokładu łódki w delcie Dunaju lub które z rykiem silników przelatywały obok naszego statku leniwie płynącego po Mekongu. Skaczemy po falach, wiatr rozwiewa włosy, opryskuje wodą Sergiusza. Przezornie chowam aparat. Wszystko, co dobre szybko się kończy. Przed nami już Zatoka Kotorska, widać rozłożone na zboczu góry Herceg Novi i sąsiednie miejscowości. Stare miasto jest na wprost portu, z daleka już widać średniowieczne mury.

[Opis Herceg Novi.]

Zabierają nas dwie dziewczyny z Danii. Przyleciały do Belgradu, a później w Sarajewie wynajęły samochód. Teraz wracają od przyjaciół w Czarnogórze. Są sympatyczne i rozmowne. Skręcamy na boczną drogę, podobno prowadzi na niezatłoczone przejście graniczne. Faktycznie jest ono kameralne, bez kolejek. Witaj Chorwacjo! Muszę przyznać, że ten kraj kojarzy mi się głównie z masową turystyką z Polski. Chorwacja z tego powodu (podobnie jak Egipt) znajdowała się u mnie na odległym miejscu listy priorytetowych celów. Skoro już wybrałem się na tramping po wschodnich Bałkanach, żal byłoby nie wstąpić do pięknego Dubrownika. Cieszę się z dotarcia do Chorwacji również z innego względu: to mój 50 odwiedzony kraj! Jakiś czas temu postanowiłem, że "zdobędę" pół setki krajów zanim stuknie mi piąty krzyżyk. No i udało się mój zamiar przed czasem zrealizować nadwyżką (bo za kilka dni będzie Kosowo).
Dunki wysadzają nas przy głównej drodze biegnącej wysoko ponad miastem. W dół prowadzi wąska, szeroka może na 2,5 metra uliczka. W kantorze kupujemy kuny za 5 euro uznając, że to nam wystarczy i ruszamy zwiedzać miasto.

[opis Dubrownika]

– Idziemy na stopa? – pytam.
– Nie wiem, nie mam sił włazić na górę.
Mnie też kwapi się włazić po stromym zboczu na obwodnicę biegnącą ponad miastem. Jedziemy dalej autobusem – zapada decyzja. Podjeżdżamy miejskim autobusem na dworzec znajdujący się na zachodnim krańcu miasta. Zgrzytam zębami, kupując bilety w autobusie: 12 kun, czyli 7,5 zł złocisza! Autobus do Herceg Novi mamy za godzinę (muszę dokupić 100 kun po kiepskim kursie). Czas do odjazdu spędzamy w klimatyzowanej poczekalni. Przy ładowaniu plecaków do bagażnika kolejny zgrzyt. – One euro – mówi kierowca, zawijając papierową tasiemkę na pasku plecaka.

W drodze powrotnej do Czarnogóry zaczyna kropić, później deszcz przechodzi w burzę. Nie za bardzo wyobrażam sobie szukanie kempingu teraz i rozbijanie namiotu. Mam 100% pewności, że wody w namiocie byłoby po kostki – zamek w drzwiach jest zepsuty.
– Pojedziemy dalej strony Żabljaka – podejmują decyzję.
– Tak, lepiej noc spędzić w drodze niż moknąć w namiocie – przytakuje syn.
Niestety, jedyny dostępny autobus jedzie tylko do Niksić. To mniej więcej połowa drogi do Żabljaka. Znów dopłacamy 2 euro do bagażu, wrr! Nie lubię tej Czarnogóry!
Dobrze. Autobus jest wyładowany po brzegi, mamy w nim spędzić cztery godziny. Za oknem noc, drzemiemy. Na kolejnym przystanku wychodzę rozprostować nogi i zorientować się, gdzie jesteśmy.
– Podgorica! – mówi sprzedawca snacków na dworcu.
O rany! Znów jesteśmy w tej brzydkiej (jak noc) Podgoricy. Jedziemy więc do Niksić bardzo okrężną drogą – trudno! Dla dobra sprawy wolałbym jechać do rana... Przypomina mi się chłopak z Wielkiej Brytanii, który kupował miejscówkę na pociąg w Uppsali – było mu wszystko jedno, dokąd, byleby pociąg jechał daleko i mógł się przespać. Ach, ta moja Skandynawia...! Może kiedyś wybiorę się do Islandii?
Kierowca wyrzuca nas na rondzie w Niksić. Początkowo jestem wściekły, że nie zajechał na dworzec autobusowy. Zaczepiamy dwójkę miejscowych chłopaków wracających najwyraźniej z imprezy. Wskazują kierunek do dworca, potem przez 5 minut usiłujemy się dowiedzieć jak daleko jest do granicy miasta w stronę Żabljak. Bezskutecznie, jacyś niekumaci są. Dworzec autobusowy, 1:00 w nocy. Żywego ducha, wszystko pozamykane. W porządku! Korzystamy z równo wystrzyżonego trawnika za budynkiem rozkładając alumaty i śpiwory. Sergiusz zasypia od razu, ja wsłuchuję się w odgłosy nocnego życia: cykanie cykad i przeraźliwe darcie się kotów. Świta.

Następny dzień    Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej