Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16]
Pomocni Polacy i pazerny Albańczyk | Nie podoba się nam tutaj! | | | |
Ranek w górach. Tu, w dolinie panuje jeszcze cień i chłód. Rozcieramy zmarznięte ręce, zjadamy śniadanie i składamy namiot. Zastanawiamy się, jaki i kiedy trafi się transport w powrotną stronę. Od czasu do czasu zerkamy na obozowisko Polaków, którzy przyjechali tu dwoma jeepami. Też się pakują. Ustawiamy się przy wyjeździe z kempingu i czekamy na rozwój sytuacji. Jakoś koło 8:30 Polacy w końcu ruszają. Uśmiechamy się i macham ręką. Po chwili jedziemy razem dalej: Sergiusz w pierwszym samochodzie z dzieciatą rodziną, ja w drugim – z bagażami i małżeństwem. Mężczyzna, młodo wyglądający 40-latek prowadzi ostrożnie, ale nie zostajemy zbyt daleko za pierwszym jeepem. Opowiadamy sobie o naszych wyprawach. Oni mieszkają w Niemczech, jeepa kupili rok temu. Ten sposób wypoczynku bardzo im odpowiada. W drodze na przełęcz wymijamy kilka samochodów i mikrobusów, wówczas cofamy się lub zjeżdżamy na pobocze. Znów zachwycam się krajobrazami i trochę żałuję, że nie zostaliśmy w górach na dwa dni. W Bogë robimy krótki przystanek. Uzgadniamy, że dowiozą nas do głównej drogi – dalej nie mogą ze względu na brak homologacji pojazdu na więcej niż 3 osoby.
– Przepraszamy, naprawdę nie możemy – niepotrzebnie tłumaczy się kierowca.
– W porządku! I tak się cieszę, że nas zebraliście!
Na krzyżówce chcę zapłacić, dać chociaż "na paliwo", ale odmawiają. W takim razie – serdecznie dziękujemy! Sergiusz idzie penetrować znany nam już bunkier, ja wyjadam wafelki. Po 10 minutach machania siedzimy w kolejnym samochodzie. Młody Albańczyk jedzie do Podgoricy – lepiej być nie mogło! Po kilkunastu kilometrach granica z Czarnogórą. Tu kończy się nowy asfalt, zwalniamy na wertepach. Wysiadamy przy dworcu. Chłopak robi niecierpliwy gest palcami. Daję mu 300 leków. To mało dla niego.
– 300 leków to nic – mówi.
Jak to nic!? To tyle, co za bilety autobusowe na tej trasie (40 kilometrów). Chłopak mówi podniesionym głosem:
– 20 euro!
Jego bezczelność nie ma granic. Dokładam mu jeszcze 300 leków, pozbywając się niepotrzebnych monet i z ulgą opuszczamy samochód. W porządku.
Jesteśmy w kolejnej stolicy. Stolica Czarnogóry wygląda mało zachęcająco.
– Powiedziałbym, że tu nie ma nic ciekawego, ale nie mam przewodnika – śmieję się.
Ale z tego co pamiętam, niewiele tu do oglądania. Idziemy główną ulicą na główny plac, fotografujemy się z fontannami i... tyle!
– Nie podoba mi się tu – stwierdza Sergiusz.
Faktycznie, ulice są całkiem opustoszałe, ludzi w ogóle nie ma... Być może wszyscy wyjechali nad morze?
Konsultujemy się z taksówkarzem w sprawie wyboru najczęściej uczęszczanej drogi do Budvy. Musimy dojść na Cetinjski Put, ze dwa kilometry od centrum. Przechodzimy przez Park Sastavci. Tu pomnik konny króla Mikolaja (Nicola) a po drugiej stronie ulicy pomnik Aleksandra Puszkina i Natalii Gonczarowej.
Idąc dalej bulwarem św. Piotra Cetinskiego, przekraczamy rzekę Moraczę (malowniczą doliną tej rzeki poprowadzona jest linia kolejowa Bar –Belgrad). Znajdujemy się teraz w dzielnicy Novi Grad.
Tu oglądamy pomnik Piotra I Petrowicza-Niegosza w parku uniwersyteckim. Nie znałem gościa. Jak się okazuje – był metropolitą Cetynii i władyką Czarnogóry żyjącym na przełomie XVIII i XIX wieku. Niby chciał scentralizować państwa zwalczając odśrodkowe dążenia różnych nacji.
W drodze na wylotówkę robimy pierwsze na trampingu "europejskie" zakupy (płacimy w euro). Sergiusz nie najlepiej się czuje, wygląda na zmęczonego. Spędzamy kwadrans na ławce, opróżniając 2-litrową pepsi (1,6 EUR)
– No, stary! Dziś jest połowa trampingu, wytrzymasz! – pocieszam go.
Uprzejmy mężczyzna podwozi nas za miasto na drogę szybkiego ruchu M23. Chociaż stoimy w naprawdę dobrym miejscu, to żaden z dziesiątek przejeżdżających samochodów się nie zatrzymuje. Po godzinie machania mamy dosyć. To dla nas niespodzianka – w Albanii i Macedonii szło, jak dotychczas, dobrze. Do Budvy docieramy autobusem dalekobieżnym (bilet 6 EUR).
[opis Budvy]
[opis drogi do Żanjeca]
Następny dzień   Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej