Dzień: [0-1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28] [29] [30]


Bombaj – Vasco da Gama – Panaji – Velha Goa – Margao – Benaulim

piątek, 30 I 2015


Nareszcie na miejscu | Cały ten zgiełk – jak ja to lubię! | Targ i kościoły w Panaji | Mała Portugalia | Przejazd do Benaulim | Zniszczony aparat – jestem podłamany


Airbus A320, którym lecimy, nie jest zbyt wygodny. Ani zbyt nowoczesny. Przy oknie siedzi drobny Indus*/, ja szczęśliwie mogę czasem wyprostować nogi w przejściu. Oglądam jakiś durny film o Himalajach. Karmią i poją nas przyzwoicie.
– O! Nie wolno wwozić do Indii "Gold bullion"– mówię wypełniając deklarację celną – a ja mam rosołki ze sobą…
Żartuję. Gold bullion to w tym wypadku nie rosół, lecz sztabki złota… Wiemy już, że nasze bagaże, chociaż nadane do Goa, będą do odebrania w Bombaju, gdzie mamy wylądować o 1:00 w nocy. Na dalszy odcinek krajowymi liniami Jet Airways bagaż musimy już odprawić sami. Lufthansa spisuje się bez zarzutu, odbieramy nasze plecaki ubrane w niebieskie worki na śmieci. Zostawiamy je przy stanowisku Jet Airways i po godzinnym oczekiwaniu transferujemy się gratisowym autobusem na terminal krajowy. Przed nami jeszcze godzina lotu. Dopiero tu, na lotnisku Dabolim w Vasco da Gama, czuję, że jesteśmy w Indiach! Nasze jasne twarze wyraźnie kontrastują z ciemnoskórymi Indusami. Kobiety w sari lub w ćuridarach wzbudzają żywe zainteresowanie Cecile. Ma ochotę je fotografować, na razie się krępuje.
Na lotnisku upewniam się, czy nasza wiza wielokrotna zadziała, jak trzeba. Gdzieś wyczytałem, że urzędnik może wbić pieczątkę "Kolejny wjazd po miesiącu". Nic z tych rzeczy, na szczęście. O 5:00 rano za bramkami działa tylko jeden kantor, ceny ma zniechęcające: 53 rupie za dolara, podczas gdy bankowy kurs wynosi 61 INR/USD. Przydałby się więc bankomat. Niestety jest tylko w hali odlotów, aby tam wejść trzeba mieć bilet. Ostatecznie, pod czujnym okiem uzbrojonego w karabin policjanta przechodzę 20 metrów do bankomatu. Wypłacam kartą Visa 5000 rupii (to jest 324 zł) i przezornie rozmieniam jeden z banknotów na drobne.

Jest już 6:00, błyskawicznie robi się jasno. Teraz kierunek: Old Goa! Być może jeżdżą stąd autobusy bezpośrednie do Old Goa (Vehlo Goa), tego nie wiemy. Ale też nie zależy nam na pośpiechu. Mamy cały dzień na dotarcie na plażę pod Margao. W odległości stu metrów od budynku, przy najbliższym skrzyżowaniu jest przystanek autobusu do Vasco. Muszę się przyzwyczaić, że przystanki nie są to w żaden sposób oznakowane. Na szczęście ludzie są pomocni, wskazują nam właściwy autobus. Wskakujemy do zdezelowanego autobusu, zdaje się szkolnego, który w miarę wolnych miejsc przewozi i innych pasażerów. Okna są zakratowane, bez szyb; miejsce obok kierowcy obwieszone świętymi obrazkami. Jako że jest to katolickie Goa – oglądamy Chrystusa i Matkę Boską oświetlone błękitnym światełkiem i przystrojone wianuszkami kwiatów. Zatrzymujemy się co chwilę, by zabrać kolejnych pasażerów. Klakson kierowcy ciągle w życiu. Szarpie na prawo i lewo, podrzuca nami na nierównej drodze. To moje klimaty! Od tego momentu czuję, że zaczyna się tramping. Tak! Bez planowania, bukowania, przewodników, zorganizowanych tourów i tego wszystkiego, co potrzebują wczasowicze.
Jedziemy, jak się okazuje, do Panaji. To kilkudziesięciotysięczne miasteczko nad Morzem Arabskim Wysiadamy na dworcu.

[opis targu i kosciołów]

Jedziemy teraz do Old Goa, to tylko 10 kilometrów. Przejeżdżamy kilometrową groblę, mając po lewej stawy rybne, potem mijamy miasteczko Ilhas nad Mandovi. Vehlo Goa ukazuje się nam z daleka i to od najlepszej, fotogenicznej strony. Z miejsca nas oczarowuje swoimi białymi kościołami. Oto rozległa trawiasta przestrzeń otoczona niewysokim murkiem kropka nieskazitelnie biały budynek... A obok kilka ciemnozielonych araukarii. A wszystko na tle błękitnego nieba i intensywnie kwitnących drzew. Czy nie można się tu poczuć jak w Portugalii? Nie wiem, mam nadzieję, że kiedyś to sprawdzę – jeszcze nie byłem w tym kraju. Na razie moje zainteresowanie wzbudza murek, a właściwie bramka murku z pilnowaczami. Wstęp jest na szczęście darmowy. Widocznie chcieli nas tu powitać. Zaglądamy do... z... . W środku jeszcze ciekawiej i piękniej. Drewniany ołtarz. Oczarowani wnętrzem wychodzimy.
– Idź, zaraz cię dogonię – wołam do Cecile.
Muszę sfotografować sporej wielkości ptaki przechadzające się po trawniku.
– To ibisy, przynajmniej tak mi się wydaje – mówię później.

[przejazd do Margao i Benaulim]

_______________________
*/ Podobnie, jak w relacji z Indii i Nepalu tu również będę konsekwentnie stosował (mało popularne) rozróżnienie:
Indus – mieszkaniec Indii
hindus – wyznawca hinduizmu.

Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej