Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28] [29] [30] [31] [32]


Pokhara – Sonauli – Gorakhpur

niedziela, 25 III 2007


Świt pod Annapurną | Wracamy do Indii | Indus upycha pasażerów


Annapurna i Maczapuchare

Atrakcją ostatniego dnia w Nepalu będzie wyjazd do Sarangkot (1592 m n.p.m.) – kolejnego sunrise point. Oglądać będziemy Annapurnę, dziesiąty co do wysokości szczyt Ziemi.

Noc była niespokojna, jak zwykle w takich sytuacjach nie dowierzaliśmy budzikowi. Wstajemy 4.30, o godzinie piątej spakowani i po kawie czekamy na umówionego taksówkarza. W końcu jest, z 15-minutowym spóźnieniem. "Dziś jest ładna pogoda, czyste niebo – powtarza przez całą drogę – Macie szczęście". Ciekawe, czy mówi to każdemu turyście? Powoli wjeżdżamy na nieodległą górę; to ponad siedemset metrów ponad niewidoczną stąd taflą jeziora Phewa. Drogą podążają piechurzy – mnisi i joggujący turyści – oni też chcą przeżyć kilka miłych chwil na szczycie. Płacimy jeszcze po 25 rupii niby za wjazd taksówki (zdaje się, że kierowca oddaje później bilety bramkarzom, interes się kręci). Z pewną obawą zostawiam plecak w bagażniku i idziemy na platformę widokową. Zostało jeszcze 10 minut do wschodu słońca, jednakże turystów już sporo. Są wśród nich Polacy z Logos Travel Marka Śliwki. Na ogół starsze towarzystwo, pojechali na "wyprawę życia". "Mnie te trzy tygodnie kosztować będą 11 tysięcy złotych" – wzdycha 60-latka. Uśmiecham się. To ponad trzy razy więcej niż ja wydam a zobaczy dwa razy mniej. Ale czyż nie warto tu przyjechać, by ujrzeć te pyszne widoki? Właśnie słońce wychyliło swą złotą tarczę zza odległych szczytów. Ale już od kilku chwil pierwsze różowe odblaski pojawiały się na szczytach masywu Annapurny (8091 m n.p.m.). Piszę o szczytach, gdyż w istocie himalaiści wyróżniają sześć wierzchołków tej wspaniałej góry. Nieco bliżej widoczny jest Maczapuchare (6993 m n.p.m.) – święta nepalska góra z charakterystycznym ostrym wierzchołkiem. W oddali dostrzegamy szczyty Dhaulagiri i Manaslu, siódmego i ósmego szczytu świata. Do Sonuali: most na Trisuli
Słońce wydobywa coraz więcej szczegółów górskiej panoramy, góry błyszczą od lodowców i wiecznego śniegu. Poniżej, w dolinie leżą przedmieścia Pokhary. Bledną już światła w domach i na ulicach...

Wiem, że nie wrócę już tu nigdy. A więc żegnajcie Himalaje! Jedziemy na dworzec. Hanka wciąż sięga po aparat i co chwilę każe taksówkarzowi się zatrzymywać. Widać jest nienasycona widoków Annapurny.

Autobus startuje z półgodzinnym opóźnieniem. Nie szkodzi. Jedzie z nami trochę białasów, dwie młode Angielki z własnej woli opuszczają półpusty autobus i... ładują się na dach. No, w sumie... mają ładniejsze widoki ;-) Mój fotel samorzutnie się rozkłada, to efekt prób mojego kręcenia śrubą. Też nie szkodzi, przesiadam się na sąsiedni fotel.
Jedziemy wczorajszą trasą. Pojazdem rzuca na wszystkie strony, podskakujemy na dziurach w asfalcie. Pomocnik kierowcy stojący zwykle przy otwartych drzwiach chce sprawdzić, czy dziewczyny na dachu są bezpieczne. Wychodzi po drabince umieszczonej przy drzwiach... Nie muszę chyba tłumaczyć, że nie zatrzymywaliśmy się podczas jego ekwilibrystycznych pokazów?
Do Sonuali: rzeźnik

W Sonauli jesteśmy już około 15:00. To dobrze, może uda się dojechać do Gorakhpur? Podjeżdżamy rikszą na granicę, na tym przejściu ruch jest wyjątkowo duży – zwłaszcza w porównaniu z senną Kakarvittą. Kilka minut na wypełnianie papierków i witajcie Indie! Pechowo wybieramy autobus do Gorakhpur, który jednak... dziś nie jedzie. Zdaje się nie uzbierał wystarczającej liczby pasażerów. Decydujemy się na dżipa skuszeni zapewnieniem kierowcy o 2-godzinnej jeździe. Bardzo atrakcyjnej zresztą jeździe – jak się okaże ;-) Najpierw pobijamy rekord w upakowaniu pasażerów – 13 osób. Potem niemowlę robi kupkę do majtek, podczas przewijania matka i dziecko zostają wysmarowane na brązowo. W końcu przeciążony dżip psuje się. Nie ma lekko...
Zmieniamy pojazd i kierowcę, tym razem tylko 11 osób. Dawno jest po zmroku, gdy kierowca decyduje się włączyć światła. Po trzech godzinach jesteśmy w Gorakhpur, znów awantura o pieniądze za przejazd. Na szczęście młody pasażer potwierdza nasze ustalenia z poprzednim kierowcą.
Do Sounali: kobiety

Szczęśliwie zdążyliśmy na pociąg do Delhi, szkoda tylko, że nie kupimy na niego biletów :-( Znów jest niedziela, rezerwacje nieczynne. Jechać do stolicy w second class nie będziemy, na walkę o kuszetkę też nie mamy ochoty. Sympatyczny Indus (hm, może się do nich przekonam?) podpowiada, by kupić bilet do Lucknow – przynajmniej prześpimy noc w sleeperze. To cenne doświadczenie – w takich sytuacjach jak dziś – warto próbować kupić bilet w kasie z rezerwacją na ten sam dzień na krótszą trasę. Pociąg jest za dwie godziny, jemy kolację w knajpie.

Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej