Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28] [29] [30] [31] [32]


Kathmandu

poniedziałek, 19 III 2007


Kaszgar czy Kathmandu? Które piękniejsze? | "Miasto budzi się..." | Wrrrr.. ale wpadka! | Jak ja lubię te klimaty! | Skarby w ciemnym zaułku | Jeszcze kilka świątyń | Zerkamy do królewskiego pałacu... | O kolumnie Pratapa Mall | Troszkę seksu nie zaszkodzi | Nepalczycy składają dary | Na gwarnej ulicy Makhan Tole | Nepalskie święto | Porwani do sklepu | Miłe spotkanie | W Świątyni Małp


Kathmandu: zabytkowe triforia

Droga na plac Durbar prowadzi ulicą Paknajol. Co chwilę przystajemy przed pełnym ozdób domem, zaglądamy do bram, wchodzimy na podwórka. Ileż tu ładnych drewnianych detali! Gdyby nie chłód poranka i inny język pomyślałbym, że znajduję się na ulicach niesamowitego Kaszgaru. Nad rzeźbionymi odrzwiami często znajduje się półokrągłe panneau będące prawdziwym dziełem sztuki pełnym bogów, półbogów i ornamentów roślinnych. Węgary okien są również rozbudowane, skomplikowane wzory pokrywają kolumienki, drewniane płaskorzeźby harmonijnie wnikają w ceglany mur. Okna – często pozbawione szyb – przesłonięte są drewnianymi ażurami, górne części ościeżnic są zaokrąglone, a na spandrelach – wolnych płaszczyznach, umieszczono misterne motywy roślinne. Najpiękniejsze są triforia ustawione w kilku rzędach jedne pod drugimi. Kathmandu: Śiwa

Idziemy więc przez Thamel, kathmandczycy otwierają swoje sklepiki, wiozą motorikszami towar. Na stoliczkach wystawione mięso – tak, prawdziwe mięsko, wielkie czerwone kawały wołowiny. To już nie wegetariańskie Indie czy Iran z okropną mortadelą! Sklepiki są niewielkie, ot, kilka metrów kwadratowych z towarem zapychającym podłogę, ladę i półki aż pod sufit. W tych miłych sklepikach możemy sobie kupić "normalny" europejski chlebek, nie żadne tam chapati, możemy kupić półlitrowe mleko UHT w kartonie, oczywiście są ogórki i nieco tańsze pomidory. Warto się przyjrzeć portalom tych sklepów i magazynów. To ciągi podwójnych drzwi ustawionych gęsto przy sobie. Takie zamknięcie zapewnia utrzymanie ciepła podczas mroźnych zim.

Mijamy Chhetrapati Chowk, idziemy dalej. Co i rusz spotykamy świątyńkę, czasem wielkości sporej budy dla psa, czasem wielkości kiosku. Ale w każdym przypadku w ich ciemnym wnętrzu kryje się jakieś bóstwo, palą się świeczki, a rzeźbione obramowane wejścia są zawsze piękne. Trafia się nam również przenośna świątyńka na drągach! Pewnie jest noszona podczas procesji podobnych do naszego Bożego Ciała. Nepalka podeszła właśnie do tej ruchomej kapliczki, kłania się i modli. Kathmandu: Plac Durbar

A oto i królewski plac Durbar! Robi się gwarno i kolorowo. Już, już chcemy podejść do pierwszej świątyni, gdy zbliża się do nas miła nepalska para. Uśmiechają się, są bardzo uprzejmi. Tylko dlaczego chcą, abyśmy zapłacili po 200 rupii za wstęp na plac!? Wrrrrrr! No, dobrze, płacimy w budce frycowe. Później zorientowaliśmy się, że wchodząc na plac z innej, niż Thamel strony można uniknąć płacenia. Zresztą... nie żal tych pieniędzy, jeśli wziąć pod uwagę nagromadzenie zabytkowych świątyń na tej niewielkiej przestrzeni. Bo wyobraźcie sobie, że kościoły z całego Krakowa zgromadzono na rynku!
Durbar jest zupełnie inny niż
Khajuraho. Tu jest bardziej kolorowo, świątynie są w różnych stylach. I przede wszystkim to miejsce jest takie żyjące, to nie skansen! Najbliższa ze świątyń to Narayam; ma trzy dachy w stylu "chińskim", ustawiona jest na czterech ceglanych stopniach. Grupa dzieciaczków bawi się wskakując i zeskakując ze schodów. Później chętnie pozują mi do zdjęcia.
Plac otoczony jest zabytkowymi kamienicami. Mój boże, przecież tu wszystko jest zabytkowe! Patrzę na najbliższy dom a moje oczy tak się cieszą! Najbardziej podobają mi się ozdobione drewnianą supraportą drzwi, które wraz z oknem powyżej i jego rzeźbionym paneau stanowią niezwykłą całość. Między buddyjskimi symbolami kryje się Budda i wielorękie postacie bogów. Kathmandu: przekupka

Między świątyniami rozłożyli się sprzedawcy, mężczyźni w znoszonych marynarkach założyli sobie wełniane narciarskie czapeczki, kobiety w kolorowych spódnicach i bluzkach mają chusty zabawnie położone na głowie. Przed nimi stoiska ze stosami barwnych kwiatowych girland, są też kosze z rybkami wielkości szprotek, czosnkiem, w jutowych workach czerwienią się piekielnie ostre papryczki, arbuzy, obok jakieś warzywne wiórka i przyprawy...
A oto mała kamienna świątynia z kamienną kopułą. Poniżej kopuły – dwa dachy, z których niższy podparty drewnianymi słupami. Przed budynkiem posąg Garudy, teraz, po trzech tygodniach trampingu potrafię go rozpoznać bez trudu! W niszy świątynnego muru posąg Ganeśi wyrzeźbiony z piaskowca.
Duża świątynia obok – to Maju Dewal. Przed wejściem rozsiadły się przekupki handlujące kwiatami i darami dla bogów, wstępu do środka strzegą mosiężne lwy. Parter pozbawiony jest ścian, tworzy otwartą przestrzeń. Między kolumnami znajduje się sanktuarium, za żelaznym ogrodzeniem z kilkoma dzwonkami ustawiony jest posąg boga. Bóg wymazany jest bordową i czarną farbą, a twarz oblepioną ma ciastem. Przed pomnikiem sporo zapalonych świec, światło rozprasza półmrok. Kapłan, czy też mnich ubrany w stożkowatą czapeczkę siedzi zamyślony w kąciku. Jakaś kobieta wchodzi za płotek, podchodzi do pomnika i zakłada nań kolejną girlandę z kwiatów. Wychodzimy. Na zewnątrz, przed świątynią siedzi szczur mosiężny z dzwonkiem na szyi – to wierzchowiec Ganeśi. To nic, że przypomina prosiaka, ma przecież pazurki nie jakieś racice.
Kathmandu: Plac Durbar
Przystajemy na chwilę przed pomalowanym na czerwono domem. Wejścia pilnują dwa białe kamienne lwy. Nad bramą kolorowy panel z rzeźbami i wymalowanymi powyżej oczami Buddy. Obok niewielka świątynia z sikharą i amalaką. Pod okapem przysiadło trzech mężczyzn, rozmawiają sobie; obok krawiec rozłożył się ze swą maszyną "Tailor". Dobra angielska marka. Sprzedałby ją facet na Allegro zarobiłby majątek! Jak ja lubię takie obrazki!

Odchodzimy nieco od placu zaglądamy do świątyni Kasthamandap i między świątyniami Kabundrapuri Singh Sattal wchodzimy w ciemny zaułek. Brr... jak tu dziwnie! Zaglądamy znów na podwórka i... no coś wspaniałego! Dom-pałac pełen niesamowitych starych rzeźb, między oknami pojawiają się rzeźbione postacie, to rzadkość w Kathmandu. Na panelach przedstawiono sześciorękiego i trzygłowego Wisznu, w dłoniach dzierży maczugę, kwiat lotosu, dysk, włócznię i coś tam jeszcze! Obok dwóch Wisznu – ale w innych pozach. Na sąsiednim panelu bogini, tym razem aż sześć par rąk, w każdej atrybut, przydeptuje nogą jakąś kaczkę i szturcha dzidą dziewczynkę (a może inna boginię?). Na kolejnym panelu ta sama bogini, tym razem u stóp spoczywa (lub dogorywa) konik. Opisuję te miejsca tak, jakbym chodził po jakimś muzeum. A to tylko jedno z tysięcy kathmandzkich podwórek! Niesamowite miasto... Kathmandu: krawiec

Wychodzimy powtórnie na Plac Durbar. Na wprost maleńka świątynia z białą sikharą. Pomiędzy świątyniami kręci się święty Mikołaj. No... taki zwyczajny, w czerwonym płaszczu, szpiczastej czapie i siwą brodą. Pewnie też na wycieczce, bo bez wora z prezentami.

Obok świątyni Śiwy i Parwati znajduje się dzwon. Chyba jakiś ważny, bo zaznaczony na planie;-) No dobrze, powiem. Wielki Dzwon jest z końca XVIII wieku i został ufundowany przez szacha Rana Bahadura. Tuż obok niego znajduje się inna świątynia z kamienną wieżą, jest poświęcona Wisznu. Wspominam ją tylko dla porządku, gdyż jest mało interesująca, bez zdobień i rzeźb.
Za mną znajduje się Sweta Bhairab – mała świątynia wbudowana w mur królewskiego pałacu. To, że mała – nie znaczy, że nieważna. Podchodzą tu co chwilę Nepalczycy, oddają pokłon niewidocznym bogom znajdującym się za rzeźbioną bordową kratką.
Kathmandu: relief

Plac Durbar kończy się właściwie w tym miejscu tworząc ulicę przechodzącą w dalszym ciągu w plac Makhan Tole. W oddali widać jeszcze kilka świątyń, zwiedzania, więc będzie sporo. Opisów zresztą też! Trudno i darmo! Męczyłem się ja, czytelnik też się może pomęczyć;-) Póki co, muszę przesunąć świętą krowę zagradzającą przejście. A nastąp się!
Przed XVI-wieczną świątynią Dźagannath zebrało się sporo ludzi, powód jest oczywisty – składają pokłon wielkiemu kolorowemu Wisznu, ustawionemu przed świątynią. Posąg przypomina mi tamte – z Kunmingu w Yunnanie.
A tu – kamienna świątynia Kakeśwar z dwiema kopułami, odgrodzona jest balustradkami – jest wciąż używana do modłów – Nepalka w czerwonej sukni właśnie wchodzi do wnętrza. Na frontonie widać piękne nisze z bogami okolone kwiatowymi reliefami.

Zaglądamy do królewskiego pałacu Hanuman Dhoka. Dziś jest niestety zamknięty dla turystów. Przy wejściu stoi żołnierz Jego Królewskiej Mości, Gyanendry Bira Bikrama Shaha Deva; ubrany jest w czarny mundur, białe skrzyżowane na piersiach pasy i czapeczka z szerokim rondem nasuwają skojarzenie z żołnierzami British Commonwealthu. Chłopak jest młody i byłby zupełnie niegroźny, gdyby nie ostry bagnet na przedpotopowym karabinie. Wchodzimy tylko na dziedziniec Nasal Czauk. Rzut oka na trzy- i czteropiętrowe zabudowania musi nam wystarczyć. Drewniane okna i portale, mur w bordowym kolorze, trzecia kondygnacja ma daszek podtrzymywany belkami, oczywiście sporo tam ozdób.
Kathmandu: dziewczynka Kathmandu: składanie darów

Przed wspaniałym królewskim pałacem Hanuman Dhoka stoi pomnik Hanumana w pomarańczowej szacie. Twarz ma zalepioną ciastem, ciało obwieszone girlandami. Widać, że darzony jest wielką estymą, czasem ustawia się przed nim kolejka chętnych do oddania czci. Akurat podszedł do niego mężczyzna oparł ręce o cokół, pochylił się i z przytkniętym do kamienia czołem modli się. Kathmandu: Plac Durbar

Ale muszę teraz opowiedzieć o kolumnie Pratapa Malli. Otóż dziwnym zwyczajem w newarskich stolicach królowie lubili sobie stawiać kolumny ze swymi podobiznami. Umieszczali je przed oknem swych sypialni w królewskim pałacu. Kolumna, obok której już kilka razy przechodziliśmy powstała w 1670 roku. Na jej szczycie umieszczono posąg króla w towarzystwie kobry zwisającej mu niebezpiecznie nad głową. Z drugiej strony... hm, ta kobra może służyć królowi do odstraszania wrogów! Aby król się nie zanudził siedząc tak bezczynnie na kolumnie – dołożono mu dwie żony, pięciu synów. Lekka przesada, nieprawdaż? Głowica kolumny ozdobiona jest ponadto czterema słoniami i czterema lwami.

Między kolumną a wejściem do królewskiego pałacu Hanuman Dhoka znajduje się wspaniała świątynia Dźagannath. Bardzo stara, bo pochodząca z drugiej połowy XVI wieku jest być może dziełem króla Mahendry Malli. Sławę jej przyniosły liczne rzeźby erotyczne umieszczone na belkach podtrzymujących trzy dachy. Ale nie tylko erotyka tych rzeźb się liczy! Drewno jest ciemne, niekiedy rozeschnięte, z głębokimi pęknięciami. Liczne są pary bogów, ich dłonie i nogi ustawione są w różnych pozach. Mamy również przedstawione dość schematycznie (by nie rzec toporne) pary i trójki mieszane podczas miłosnych zmagań. Jest więc i seks klasyczny i pani zaatakowana z dwóch stron jednocześnie. Jest i przemoc domowa: ona z ręką zanurzoną w garnku, spódnicę ma opuszczoną, on z tyłu dobrał się i przeszkadza w przygotowywaniu obiadu. A dalej scenka zazdrości: pan zajął się panią, przyszła akurat sąsiadka lub prawowita małżonka i okłada go pięścią po plecach. Jest i czwórka, w tym jedna pani – to już orgia niby! Są także spokojniejsze obrazki. Ot choćby pani rewanżująca się dwóm panom. Natomiast postacie bogów przedstawione są z większą pieczołowitością. Na stopniach prowadzących do świątyni spostrzegawczy turysta dostrzeże nepalskie napisy wykute w kamieniu. Kathmandu
Na schodach między świątyniami (ha ha, schodach! – stopnie mają po 50 cm wysokości...) rozsiadły się Nepalki w kolorowych spódnicach. Właściwie piknik sobie zrobiły! Siedzą, jedzą, a teraz nawet sobie podśpiewują... Jakież to miłe dla oka i ucha!
I kolejna świątynia Indrapur z lingamem wewnątrz. Tu fallus zamieniony w złoty pomnik z 4 głowami Interesujące, prawda?

Świątynia Mahendreśwar, która stoi od 450 lat w północnej części placu, tuż przy ulicy Makhan Tole poświęcona jest Śiwie. To zupełnie inna świątynia, wciąż czynna, pełna życia. Przed otwartymi drzwiami zebrała się grupka. Czasem ktoś do nich dołączy, ktoś zadzwoni jednym z małych dzwonków zawieszonych pod dachem świątyni. Przystaję z boku, przy dużym dzwonie, przyglądam się zgromadzonym i zapamiętuję na karcie flash te sceny.
Oto w drzwiach świątyni stoi kapłan, trzeba powiedzieć, że dość dziwny, ubrany w bawełnianą koszulkę, wygląda na zwykłego faceta z ulicy. Nepalczycy przynieśli na tackach dary dla Śiwy, podchodzą do niego przepychając się nieco. Na tackach podobnych do tych, w których się spożywa thali znajduje się garstka ryżu, trochę słodyczy, tlące się kadzidełka. Mężczyzna w średnim wieku złożył swój właśnie dar, zamarł w pokłonie. "Kapłan" w bawełnianej koszulce nakłada mu farbę na czoło. Drugi kapłan "w cywilu", ubrany w zieloną kurteczkę, nalewa z miseczki jakiś płyn na rękę Nepalki. Inna Nepalka, ubrana w sari i owinięta kolorowym tiulowym szalem, wyciąga rękę z ofiarną tacką; na brzegu tacki płonie niewielki ogienek. Nikt nie zwraca uwagi na mnie, wierni pochłonięci są swym rytuałem. Kolorowe suknie, szale i tiule powiewające na wietrze, lśniące w słońcu mosiężne i miedziane elementy wystroju świątyni... I ten spokój...
Obok sklep z lampionami wykonanymi ze sznurków. Te ażury wyglądają bardzo atrakcyjnie. Podobnie jak maski na sąsiednim stoisku: przerażające, wesołe, a wszystkie niesamowicie barwne. Więcej tu zresztą takich komercyjnych wyrobów – choćby te zabawne marionetki z głową bogów. Dziwny jest ten Orient, czyż nie? Nie? A gdyby tak na straganie przed kościołem mariackim sprzedawano maski z Chrystusem lub świętą Marię-pacynkę?! O, albo marionetkę Boga Ojca Wszechmogącego – na sznurku?!? Hę?
Kathmandu: Plac Durbar

Idziemy ulicą Makhan Tole pełną straganów i przechodniów. Na placu Indra Czouk mijamy świątynię Akasz Bhairab. Tuż przy wejściu pilnowanym przez dwa mosiężne lwy usiadł duchowny buddyjski w granatowej czapeczce. Twarz ma pomarszczoną, pobrużdżoną, rozmawia z innym Nepalczykiem. Na stoliku przed nimi dużo zapalonych świec. Zajrzymy do wnętrza później, teraz idziemy dalej. Na straganach i na ścianach domów pełno rozłożonych towarów, oczy aż bolą od kolorów. Nie mogę się opanować i za każdym razem dotykam tych milutkich szalów z paszminy lub kaszmiru, tych cieplutkich szalików z jaczej wełny... Na stolikach kuszą turystów mosiężne figurki bogów, koraliki i inne drobiazgi. Miejscowi raczej zainteresowani są miedzianymi tacami, garnkami i chochlami. Na innych straganach leży w workach sól kamienna w postaci kawałków o różnych kolorach, Obok czosnek i kolorowe przyprawy. A może to nie przyprawy, lecz farbki? Kto ich tam wie? Ach, jakże chciałoby się kupować te wszystkie patchworki, narzuty i szale. Albo mosiężno-miedziane młynki modlitewne. Albo dzwonki z tybetańskimi ornamentami. Albo... Ech!
Idąc tak przed siebie dochodzimy w końcu do placu z białą stupą. Ozdobiona jest wielkimi oczami Buddy na harmice (ganku) i otoczona żelaznym płotkiem. Kilku Nepalczyków rozłożyło się na murku, śpią lub jedzą. My też poczuliśmy głód, kupujemy więc uliczne jedzonko i owoce. Zawracamy.
Kathmandu: Pl. Durbar

Znajdujemy się teraz na niewielkim placyku Kel Tole. Byliśmy tu ledwie godzinę temu, jakież jednak zmiany nastąpiły! Cała przestrzeń jest wypełniona tłumem, rozbrzmiewa hałaśliwa muzyka. Nie wiemy, co się tu dzieje, ale zaciekawieni przeciskamy się między Nepalczykami. Grupka mężczyzn w czerwonych czapeczkach przygląda się orkiestrze złożonej z młodych chłopaków. Instrumentarium złożone z piszczałek, talerzy i bębnów dhimey i bhuszja może nie jest zbyt rozbudowane, ale ileż decybeli potrafi wytworzyć! Widzowie nie są bierni, klaszczą i podskakują. Od biedy można by to nazwać tańcem. Dopiero po chwili orientuję się, że na placu jest więcej takich grup: w niebieskich, żółtych i czarnych czapeczkach. Grupki te mieszają się zresztą ze sobą wzajemnie i ze zgromadzonym tłumem. Pojawia się kolorowo przystrojony wózek pchany przez niewidocznych stąd mężczyzn. Wjazdowi wózka na plac towarzyszą radosne okrzyki, oklaski i śpiewy. Na wózku obok wirującego parasola stoi mężczyzna z zapaloną pochodnią. Parasol chhatra ozdobiony jest gwiazdami Dawida, rzędem swastyk i nepalskimi napisami. Mosiężny czubek lśni w słońcu, siła odśrodkowa rozrzuca frędzle na boki. Wózek powoli przemieszcza się po placu, muzyka nasila się, tłum faluje. Jesteśmy całkowicie zgniecieni, podnoszę aparat wysoko nad głową i kręcę krótkie filmiki. Pojawia się drugi i trzeci wózek, nieco skromniej przystrojony. Mężczyźni na wózkach zbliżają się do siebie i wymieniają ogniem. Okrzyki się wzmagają, dźwięk piszczałek świdruje w uszach, tłum jest bliski ekstazy. Nastrój udziela się i mi, chociaż cieszyłbym się bardziej, gdybym rozumiał, o co tu chodzi.
Podczas przygotowywania tej relacji doszedłem do wniosku, że byliśmy świadkami święta Seto Machhendranath Jatra.
Kathmandu: Makhan Tole

Wózek z parasolem opuszcza plac, kolorowe czapki ruszają za nim. My również – nie mamy zresztą wyboru, unoszeni wraz z tłumem. Na najbliższej uliczce udaje się nam wypełznąć z ludzkiego potoku. Przystajemy, a obok nas przemaszerowują Nepalczycy. Mężczyźni w czerwonych czapeczkach mają zatknięte za ucho zielone gałązki. Szkoda, że nie wiem, co symbolizują. Za czerwonymi czapeczkami podążają inne kolorowe grupy, potem reszta uczestników święta i zwykli gapie. Wreszcie robi się na tyle luzu na ulicy, że możemy ruszyć w stronę placu Durbar. Możemy, lecz nie ruszamy. Chłopak nas wciąga do bramy, chce nam koniecznie pokazać swój sklep. Wystarczyła nasza chwila nieuwagi, po prostu zatrzymaliśmy się przy szalach z napisem "100 rupies". Prawda, te wszystkie rozłożone na stoiskach towary, haftowane metalizowanymi nitkami materiały, ozdobione cekinami narzuty, barwne kilimy i wzorzyste dywany – to wszystko zachęca do oglądania i dotykania. Ale czy chłopak musi nas ciągnąć aż na drugie piętro? Idziemy po koślawych schodkach, jakieś ciemne zakamarki, słyszymy zgrzytanie klucza w zamku i w niewielkim magazynie zapala się światło. Siadamy na dywanach, czuję, że szybko stąd nie wyjdziemy. Sprzedawca zaczyna swój pokaz, niczym pamiętny Marokańczyk w Fezie. Rzuca pod nasze nogi kolejne materiały, narzuty i kapy. Po chwili piętrzy się przed nami barwny stos a Nepalczyk niezrażony naszą powściągliwością wciąż dokłada nowe dywaniki. Muszę przyznać, że są naprawdę śliczne. Tak chciałoby się wziąć coś ze sobą. Z uprzejmości pytamy o kilka cen, chwalimy jego sklep i zmykamy. "Sorry, my friend, my turyści niskobudżetowi"... Kathmandu: święto hinduistyczne

Jesteśmy już w hotelu, jest koło 20:00. Właściwie zabieramy się do spania, gdy słyszę na korytarzu... no tak! polski język. Dwoje 25-latków (sorry, jeśli źle wyceniłem wiek) z Krakowa podróżuje po Indiach i Nepalu od dwóch miesięcy. Jutro opuszczają Kathmandu, lecz chcieliby jeszcze dziś zerknąć na Świątynię Małp. To gdzieś na przedmieściach stolicy. Bezczelnie proponuję podłączenie się do ich wycieczki, chyba są zadowoleni, bo koszty taksówki (200 NPR w jedną stronę) spadną o połowę ;-) W pół godziny jesteśmy na miejscu. Buddyjska świątynia znajduje się na wysokim wzgórzu Swayanabath. Kamiennymi schodami idziemy w niemal całkowitych ciemnościach. Po prawej i lewej stronie wybudowano dziesiątki małych świątyniek. Płonące znicze i świeczki wskazują nam drogę. Na drzewach, na kamieniach siedzą makaki, błyskamy im po oczach fleszami. Pniemy się mozolnie w górę, Hanka z dziewczyną zostaje w tyle, rozmawiają niby, ale to tylko pozór. Hanka liczy schody! "453 stopnie" – z wysiłkiem powie na ich szczycie. Lecz zanim dojdziemy do końca, wyłania się z wąskiego przejście jasno oświetlona kopuła stupy. Udekorowana jest łańcuchami pięciobarwnych chorągiewek niczym statek podczas wielkiej gali flagowej. Wielkie oczy Buddy namalowane na harmice – czworobocznym ganku ponad kopułą – nadają budowli groźny charakter. Kathmandu: Świątynia Małp

Uff! jesteśmy w komplecie na górze. Przed stupą spoczywa na cokole olbrzymie dwumetrowe orći (dordżi), mijamy je i obchodzimy stupę kręcąc zapamiętale buddyjskimi młynkami modlitewnymi. Pokryte mantrami i przystrojone girlandami pomarańczowych kwiatów najwyraźniej spodobały się małpom, bo pełno ich tu skacze. Za stupą znajduje się kilka budynków, na żelaznych stojakach płoną dziesiątki zniczy, wokół zgromadziła się grupka kobiet. Podoba mi się tu, lubię te klimaty. Starszy mnich ubrany w pomarańczową szatę przysiadł na kamiennej ławce i zadumał się. Kilku innych wygolonych chłopaków szwenda się między zabudowaniami, czyżby wykręcili już swoją porcję modlitw i się nudzą? Przez chwilę myszkujemy między kamiennymi kapliczkami strasząc małpie rodziny. Robię jeszcze kilka zdjęć w trybie nocnym i wracamy do balustrady przy schodach. Rozpościera się stąd fantastyczna panorama Kathmandu. Ależ się cieszę, że tu przyjechałem!
Wracamy. Na dole "odkrywamy" jeszcze karminową płytę z odciskami stóp – z pewnością sam Budda tu się zatrzymał. Pozostaje tylko znaleźć taksówkę – teraz moja kolej na płacenie za przejazd.
Aha! Wyczytałem później w sieci, że wstęp na teren świątyni jest płatny. Być może, ale nie o tej nocnej porze!

Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej