Dzień: [1-2] [3-4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26-27-28]


Przysłowie syryjskie

Palmira – Damaszek

czwartek, 13 VII 2000


Poranek w Palmirze | Chwila wytchnienia u 'Dziadka' | Islam z bliska | Dostaję zieloną wstążkę u Fatimy | Funduję wakacje młodym konserwatorom


Palmira: Nic tylko zwiedzać... Rano zaczynamy od kawy (wiadomo, kto taszczył butlę z palnikiem) i zwiedzamy. Kolumny, mury, porozrzucane głazy – to wszystko robi wrażenie. Jest 8:00 rano i w ruinach poza nami nie ma nikogo. Chwileczkę... "Welcome, welcome" – jest i Arab sprzedający podkoszulki. Uginam się i kupuję za 100 SYP. Oglądamy ruiny ze dwie godziny. Spacerujemy główną ulicą miasta ozdobioną podwójną kolumnadą, zaglądamy na Agorę, Świątynię Naba, spacerujemy między tetrapylonami. ...bloki kamienne...
Później oglądamy zamknięty o tej porze Basion Arabski z muzeum i pozujemy na tle co ładniejszych ruin. Wystarczy. Zakupy (duży arbuz za 50 SYP) i oczekiwanie na spóźniający się autobus o 13:00. W końcu wyjeżdżamy z Palmiry. Znów pustynne i piękne krajobrazy. Jestem już jednak zbyt zmęczony, by z uwagą podziwiać Syrię – zasypiam.
...mury... (Bastion Arabski)
...tetrapylony... (Andrzej, Beata, ja i Darek)
...kolumnady...
...łuki.




Dojeżdżamy do Damaszku. Dziedziniec Meczetu Omajadów
Błyskawiczny transfer do busa, który ma nas dowieźć z dworca do hotelu. Cena staje na 250 SYP, gdy dostrzegam parę Japończyków również szukającą transportu i proponuję byśmy ich wzięli. Później w hotelu mam pewne trudności z wyegzekwowaniem od nich 100 funtów (cena podskoczyła do 300). Hotel Al-Rabija mieści się w centrum stolicy (500 metrów od Meczetu Omajjadów) tuż obok drugiego, taniego hotelu dla trampów. Lokujemy się w patio na kanapach. Jak tu przyjemnie. Pośrodku szemrze woda w fontannie, całość zarośnięta jest roślinami, czujemy się jak w tropikach. Wymieniamy dolary u Dziadka – 80-letniego właściciela hotelu i idziemy (Andrzej, Beata, Dorota i ja) do Omajjadów. Po drodze próbujemy miejscowego przysmaku – soku cytrynowego zmieszanego z lodem. Niby nic nadzwyczajnego, ale upychany rękami w kubku specjał – wyjątkowo mi smakuje. Przechodzimy przez sławny Bazar szybko, zostawiając sobie czas na zakupy na inną okazję.

Dziedziniec Meczetu Omajadów W kasie-szatni Omajjadów (70 SYP) Beata i Dorota dostają brązowe habity a ja i Andrzej takież spódnice. Dziedziniec meczetu jest piękny – w słońcu lśnią złote napisy i ornamenty na murach. Wchodzimy do meczetu mijając śpiących na dywanach Arabów. W głównym pomieszczeniu – ogromnej hali półmrok i szmer rozmów i modlitw. Siadamy pod kolumną umieszczając obuwie na specjalnych stojakach. W pewnym momencie wierni rozpoczynają zbiorowe modły. Mężczyźni wraz z zawodzącym mułłą stają przy ścianie zwróconej do Mekki i wykonują kilkukrotnie cykl pokłonów: na stojąco i na kolanach. Kobiety w tym czasie modlą się pod przeciwległą ścianą. Atmosfera miejsca jest niesamowita, a jej wartość rośnie, gdy Darek stwierdza, że nigdy w tych obrządkach nie uczestniczył. U Omajadów... Po odpoczynku na dziedzińcu, ruszam z Darkiem, który odnalazł się przed Meczetem do Muzeum Kaligrafii (15 SYP – ISIC; dla koneserów) i pod Meczet Irański. Później robię z Beatą zakupy w sukach. Beata doświadcza ciężkich chwil ze mną, gdy proszę ją o pomoc w wyborze sukienki dla żony. Ostatecznie, po prawie godzinnych targach umilanych konwersacją przy kawie kupuję u Araba złote kolczyki.

Slumsy damasceńskie Zapuszczamy się w damasceńskie slumsy – mimo przestróg Darka. Krążymy po zaułkach odprowadzani wzrokiem przez mieszkańców. Lekki dreszczyk emocji. Docieramy na cmentarz muzułmański. Czy wypada tu wejść giaurom? Beata nie ma wątpliwości. Robimy zdjęcia na tle arabskich nagrobków. Miejscowy grabarz opowiada o zasadach pochówku (groby rodzinne bez trumien, trzeba odczekać 7 lat, by pochować następną osobę). Prowadzi nas do grobu przyjaciela Proroka. To nam nie wystarcza. Wchodzimy na teren następnego cmentarza, gdzie milczący Arab prowadzi nas do grobu Fatimy – siostry Mahometa. Przy wejściu składamy ofiarę, a do naszych dłoni zostają przywiązane zielone wstążki. Czemu mają one służyć, co one oznaczają, nie potrafimy się dowiedzieć nawet od obsługi w hotelu. Wracamy obładowani arbuzem i innymi owocami.

 Nasz hotel to prawdziwa Mekka dla młodych ludzi z całego świata. Biorę śpiwór i zaklepuję sobie miejsce na dachu. Rzucam przy okazji "Cześć!" do dziewczyny robiącej sobie kolację. "Cześć!" słyszę. "Cześć?" – upewniam się. "Cześć!" A więc moja podświadomość poznaje Polki! Dziewczyna stanowi połowę pary polskiej – wraz z chłopakiem wyglądają na licealistów – dopiero później w patio przyznają się do dyplomów wyższych uczelni. Konserwują to, co wykopią Polacy na syryjskich wykopkach, a teraz przez miesiąc zwiedzają kraj. Konsternację pary i śmiech naszej grupy wywołuje moje stwierdzenie, że ja i inni podatnicy zafundowali im wakacje: po prostu Polska finansuje tutejsze wykopaliska. Cmentarz muzułmański Rozkładamy się w patio. Siedzimy, gawędzimy, biesiadujemy. Dziwnym zbiegiem okoliczności to ja biegam tam i z powrotem gotując grzałką wodę na herbatę i kawę. Przy kolejnym razie pozostawiam włączoną grzałkę na plastikowym stołku...
Wieczorem przenoszę się na dach mimo ostrzeżeń Darka o zagrożeniu pchłowym. Po raz pierwszy i jedyny przesuwa się nade mną nikły cień zemsty faraona – lekka biegunka – profilaktycznie zażywam tabletkę Salotannalu. Muszę przyznać, że w czasie podróży po Bliskim Wschodzie niezbyt przestrzegałem wskazywanych w przewodniku zasad higieny typu: "myj owoce, pij tylko butelkowaną wodę, używaj przegotowanej wody do mycia zębów". Nic mnie nie dopadło. Odporność czy szczęście?



Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej