Dzień: [1-2] [3-4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26-27-28]


Vakitsiz oten horozun basini keserler                 Zabija się koguta, który pieje o złej godzinie

Kahta – Nemrut Dagi – Kahta

czwartek, 27 VII 2000


Oczekiwanie na wschód słońca | Królestwo króla Antiocha | Piknik z Kurdami | Kolacja


Wschód słońca na Nemrut Dagi

Wsiadamy do busa o 2:30. Nocna pora sprawia, że wjeżdżamy pod szczyt Nemrut Dagi w pół-śnie. Krótkie zamieszanie przy wejściu i wchodzimy wraz z grupą miejscowych i turystów na trzy bilety (5 osób) – oczywiście wszyscy studenci. Ścieżka na szczyt położony 300 metrów wyżej prowadzi stopniami. To musi być naprawdę święte miejsce dla Turków, skoro o tej godzinie prowadzą na górę nawet 2-letnie dzieci. Na platformie pod kopcem znajduje się już kilkadziesiąt osób, naturalnie są i sławne posągi – od pierwszego wejrzenia nie budzą naszego zachwytu. Takie jakieś małe... Czas oczekiwania na wschód słońca skracamy sobie piciem ciepłej herbatki. Słońce w końcu wychyla się zza odległego szczytu i rozświetla okolicę. Brzask wydobywa z mroku posągi, lecz nadal nie porażają nas swą monumentalnością i niezwykłością. Robimy zdjęcia. Jeszcze krótki spacer na zachodnią platformę i schodzimy do busa.

 Czas na objazd Parku Narodowego Nemrut Dagi. Jedziemy do twierdzy Arsamei (wstęp płatny). Ze szczytu, gdzie znajdują się resztki lokum króla Antiocha, podziwiamy panoramę doliny. Przyglądamy się płaskorzeźbie z królem podającym dłoń Herkulesowi (spryciarz – zapewniał sobie boskość, skoro miał za kumpla herosa). Ja dodatkowo zapuszczam się w ponurą i chłodną czeluść biegnącej pod kątem 45 stopni sztolni. Przydałaby się latarka...
Jedziemy następnie do innej twierdzy – bezpłatnej w Eski Kahta(?). Olewamy te starożytne resztki (widać je było z Arsamei) i zaglądamy do miejscowej fabryczki dywanów. Przyglądamy się pracy zatrudnionych tu kobiet a nawet 12-letnich dziewczyn.  Miło było popatrzeć na ich sprawne ręce i kolorowe dywany, lecz gdy pomyślę, jak żmudne i monotonne jest to zajęcie... Mimo ponagleń kierowcy robię kawę. Teraz kolej na starożytny most Candere – mamy tylko 10 minut – czy to nie paranoja? Zbiegam ku rzece, robię zdjęcie, wchodzę po kolana do chłodnego nurtu górskiej rzeki i... zanurzam głowę w wodzie. Ulga na pół godziny w tym upale. Kolejna miejscowa atrakcja: Karakus – wzgórze otoczone kilkoma kolumnami. Natarczywe spojrzenie kierowcy zmusza nas do wyjścia z busa. Obchodzimy wzgórze wokół. Myślę sobie, że gdyby ktoś nam w interesujący sposób przedstawiał historię tych miejsc, inaczej odbieralibyśmy tę wycieczkę. Kolumny na wzgórzu Eski Kahta
Wracamy do Kahty. Cóż! Kilkugodzinny rajd po P.N. Nemrut Dagi niewątpliwie dał nam wyobrażenie o pięknie tego regionu; szeroka dolina rzeki Kahta, serpentyny opadające i wznoszące się po zboczach, przejazd przez biedne wioski kurdyjskie – to musiało się podobać. Szkoda tylko, że trwało to tak krótko, że nie mogłem poczuć tych miejsc, pospacerować nad rzeką, odpocząć w ruinach.

Do popołudnia nic nie robimy. Później decydujemy się ochłodzić. Odrzucamy pomysł wycieczki nad jezioro – idziemy kąpać się do porannej rzeczki. Nie zraża nas – mnie i Beatę, fakt, że mamy do przejścia kilkanaście kilometrów – na drodze wyjazdowej zatrzymuje się dwóch Kurdów: właściciel konkurencyjnego hotelu i kierowca. Proponują nam piknik nad strumieniem. Jedziemy do... Parku Narodowego Nemrut Dagi. Zawożą nas do Karakus a następnie przez starożytny most nad strumień. Miejsce jest doprawdy urocze – bystra woda przepływa między ogromnymi głazami, nad doliną górują te same twierdze, które widzieliśmy dziś do południa. Woda jest na tyle głęboka, że decyduję się na kąpiel. Kurdowie tymczasem wypakowują lodówkę z kilkunastoma piwami, piknik zapowiada się więc interesująco. Obserwuję to wszystko i zastanawiam się jak się skończy piknik na tym odludziu.
Młode dziewczęta w fabryce dywanówOkoło 20:00 pakujemy się i Kurdowie proponują herbatkę u znajomych w wiosce. Zatrzymujemy się w kurdyjskiej wsi Damlacik u właściciela kempingu. Dostajemy śliwki i kawę. Obiecujemy reklamować kemping i hotel. Przy zapadającym zmroku wybieramy się na spacer po wsi. Natychmiast zostajemy otoczeni przez grupę dzieciaków proszących o fotografię. Rozmawiamy przez chwilę z dwoma 20-letnimi chłopakami. Ogólnie rzecz ujmując – bieda aż piszczy. Domy sklecone z kamieni, gliny i żerdzi, komórki dla osiołka, owce i drób, pranie i przygotowywanie posiłków przed progiem.
Na kempingu wymieniamy się wizytówkami a ja wręczam hotelarzowi upominek z Polski – cepeliowską wydmuszkę. Wydmuszka zostaje podpisana przez nas i zawieszona pod sufitem. Ciekawe, czy dostrzeże ją kiedyś oko polskiego trampa?

To jeszcze nie koniec atrakcji tego wieczora. Właściciel hotelu chce nam pokazać swój hotel. Kończy się oczywiście na kolacji przy winie. Międzynarodowa rozmowa typu: "Turkey is good and Kurd is very good" jest dodatkiem do posiłku. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcia z właścicielami familijnego biznesu i zapewniamy ich, że następnym razem na pewno skorzystamy z ich usług ("Komagene hotel is good and Mahraba hotel is very very very good"). Odwożą nas.
W nocy nieprzyjemna niespodzianka – awaria zbiornika wody na dachu powoduje zalanie naszych plecaków. Gdy rano mówię o tym facetowi z hotelu, ten w chamski sposób próbuje się mnie pozbyć mówiąc, że zniszczenie moich notatek (drukarka atramentowa) spowodował... deszcz. Hm... Kurd Kurdowi nierówny.


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej