Dzień: [1-2] [3-4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26-27-28]


Przysłowie jordanskie

Aqaba – Kerak – Morze Martwe – Jerash – Damaszek

sobota, 22 VII 2000


Droga nad Morze Martwe | Kładę się na wodzie | Jordańczyk zdziera z nas 10 DJ | Jerash: profanuję świątynią Atremidy | Z drogi bo jadą Sokoły


Co tam panie w polityce?

Dziś długi dzień. Kończy się pobyt na południu Jordanii. Szczerze mówiąc, już od wczoraj chciałem stąd wyjechać. Oczywiście widok z dachu hotelu za Zatokę pozostawia niezatarte wrażanie, ale jak tu przetrwać tyle godzin w 50-stopniowym skwarze. Jedziemy zatem do Keraku za 1.5 JOD. Krajobraz początkowo górzysty i pustynny stopniowo zielenieje w miarę, jak zbliżamy się do Morza Martwego. Pojawia się tafla wody i rozległe solniska często o śnieżnobiałej barwie. Skręcamy ostro pod górę do Keraku – droga wzdłuż skalistej doliny obstawiona jest uzbrojonymi posterunkami: wszak do Izraela stąd blisko...
Jak na każdym końcowym przystanku zostajemy otoczeni przez tłum naganiaczy. Inna sprawa, że wyglądamy dla miejscowych jak nie z tej ziemi. Białasy z plecakami w naszym mieście! Decydujemy się na busa, który zawiezie nas do Suwaimy – letniskowej miejscowości nad Morzem Martwym. Jedziemy wzdłuż jeziora i zastanawiamy się, czy będą dostępne prysznice do zmycia soli. Ja jestem spokojny: mam 1.5 litra wody. Kierowca zawozi nas pod hotel Mövenpick. Wkraczamy z pewną miną. Informację o 200 USD za dwójkę Darek kwituje swoim "That's great!". Wstęp 25 JOD za wejście na plażę od 1 bladej twarzy jest jednak "too expensive", więc ruszamy dalej. No, prawie. Darek nie zauważa szklanych drzwi. Krwawy odcisk nosa na szkle i zakrwawiona koszula świadczą o sile zderzenia.

Jerash – Second interesting place in Jordan Schodzimy na brzeg tuż obok hotelu. Obok nas pływa facet z Chorwacji pracujący od 4 lat dla Siemensa. Świetnie rozmawia się z nim po polsku. Na kąpiel decyduję się tylko ja: Darek poszedł po transport, Andrzej już się kąpał po izraelskiej stronie, Beata nie może, Dorota w ogóle nie pływa, zaś Jarek nie ma prysznica...
Kładę się na wodzie i odpoczywam. Później pozuję do zdjęcia w tradycyjnej pozie z gazetą. Wzorem Chorwata nacieram swoje ciało czarnym szlamem – podobno o leczniczych własnościach.

 Myję się, gdy nadjeżdża wozem Darek i oświadcza, że pan nas zawiezie do Jerashu za 10 JOD od łba. Podobno w Suwaimie nie ma innego transportu. Nie do uwierzenia. Płacimy za drogę więcej niż za wszystkie dotychczas przejazdy w Jordanii! Mam często wrażenie, że Darek wykorzystuje swą sytuację, iż jedzie na innych warunkach, "nie dokłada do interesu" i, jak myślę, wcale nie dąży do minimalizacji kosztów przejazdu. Jest mu wszystko jedno, czy autobus kosztuje 1 czy 2 dinary. Cóż ja mam powiedzieć ze swoim dochodem, czy 400 USD, które wziąłem ze sobą. Zaciskam zęby. Samochód ma klimatyzację – ale tylko do czasu, gdy wjeżdżamy w góry. Beata podejmuje dyskusję z kierowcą na temat air-condition – bez skutku.
Kręcimy się bez celu i sensu po dużym sklepie samoobsługowym z wyrobami ludowymi. Przecież i tak nic tu nie kupimy. Jedyną rekompensatą są widoki – górzysty krajobraz rozciągający się na zachód od Ammanu.

Dojeżdżamy do Jerashu. Tu okazuje się, że właściwie tylko ja i Beata jesteśmy zainteresowani zwiedzaniem. Andrzej nie chce iść? Beata ze zdumienia przeciera oczy. Hm. 5 JOD (ISIC nie działa) to dużo, cholernie dużo, zwłaszcza że tak mało mi forsy zostało. Wchodzimy do "Second interesting place in Jordan". Początkowo starożytne miasto nie robi wrażenia, ale, przesuwając się w głąb ruin, daje się odczuć ich piękno i ogrom. Wędrujemy kolumnadą o głowicach bardziej bogato zdobionych niż te z Palmiry. Szczególnie ładne wydaje mi się przypominające miejsca znane z Rzymu. Oglądamy Nimpheum, katedrę, a następnie profanujemy świątynię Artemidy przyrządzając sobie kawę. Tak wzmocnieni (znów te upały) idziemy aż do nieźle zachowanego (a może nieźle odrestaurowanego) teatru. Dziwi mnie jak mało tu ludzi – tak było w i Palmirze i w Petrze, a później w Ugaricie. Cóż, albo Bliski Wschód zwiedza się o innej porze roku, albo pozostaje on wciąż nieodkryty dla Europejczyków.

 Teleportujemy się na dworzec. Kolejna podróż tym razem do Irbidu. Tu zamierzamy przekroczyć granicę, udając się do Dary w Syrii. Jest już około 20:00, gdy wsiadamy do taksówki. Na przejściu pozbywamy się białych kartek jordańskich i wypełniamy kartki syryjskie. Musimy robić wrażenie na pogranicznikach: sześciu białasów w jednej taksówce śpiewa "Hej sokoły" i "Szła dzieweczka do laseczka". Do Damaszku dojeżdżamy około 22:00 (autobus za 50 SYP). Czuję się jak w domu przekraczając progi "naszego" hotelu. Z przyjemnością stwierdzam, że nasze plecaki zostawione tu 7 dni temu wciąż stoją w tym samym miejscu na korytarzu (obsługa obiecała schować je w bezpieczne miejsce – ale w końcu nic nie zginęło). Ja idę spać na dach, reszta zostaje w patio.


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej