Dzień: [1-2] [3-4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26-27-28]


Suruden ayrilan koyunu kurt kapar                           Owcę bez stada wilk pożre          

Kraków – Katowice – Stambuł

sobota-niedziela, 8-9 VII 2000


Znów wyprawa! | Nasza grupka | Długa droga daleka przed nami | Stambul by night


Rozpocząłem dziś kolejną podróż. Tym razem jadę na Bliski Wschód: do Turcji, Syrii i Jordanii. Długo się wyczekałem na tę wyprawę. W 1994 roku nie doszedł do skutku tramping do Hiszpanii i Portugalii – na dzień przed wyjazdem Maciek Dolata telefonicznie poinformował grupę, że przewoźnik – hochsztapler nie da autobusu. Kilka kolejnych lat spędziłem bardziej "rodzinnie". W zeszłym roku "Supertramp" zwodził mnie i zwodził z wyjazdem do Syrii i w końcu nigdzie nie pojechałem.
Tegoroczne przygotowania trwały krótko. Przejrzałem oferty w internecie i na słupach i zdecydowałem się na MK Tramping organizujący wyjazdy w małych grupach. Program wyjazdu obejmował nie tylko coraz bardzie popularną Syrię: Aleppo(!), Palmira(!), Damaszek(!), zamki krzyżowców(!), ale przede wszystkim stosunkowo długi objazd po Jordanii: Petra(!), Wadi Rum(!), Aqaba(!), Morze Martwe(!). Przejazd przez Turcję był mocno skrócony, ograniczony do Nemrut Dagi w Kurdystanie i Kapadocji. Zachęcony dwukrotnymi pokazami slajdów w kawiarence "El Duende" (relacje z Afryki Zachodniej, Indochin) dokończyłem szybko przedwyjazdowe zakupy.

Andrzej, Dorota, Darek, Jarek, Beata i ja

Szef biura – Mateusz odwiózł mnie i pilota – Darka do Katowic. Chłopcy licytowali się swoimi doświadczeniami podróżniczymi: "najwięcej szczurów to jest w Palmirze", "w tym autobusie z Xiang Cing Ping do Dong Dong to się okropnie jedzie", "a jak przekraczałem granicę kolumbijsko-wenezuelską to przemytnicy...". I tak dalej, przez całą drogę a później w kawiarni. Autobus tureckich linii Ozlem (620 zł) spóźnił się, a opóźnienie zwiększyło się, gdyż musieliśmy zabrać dodatkowych pasażerów z konkurencyjnej firmy, której autobus uległ wypadkowi. Wtedy nastąpiło pierwsze poznanie się uczestników trampingu: Beata, Andrzej, Darek, Dorota, Jarek i ja. Grupa nasza jest rzeczywiście niewielka: 6 osób powoduje, że ten tramping z pewnością będzie się różnić od wyjazdu do Włoch i na Sycylię. Zdecydowanie nie ma wśród nas małolatów jadących pierwszy raz za granicę. Przeprawa przez Dunaj

Przekroczyliśmy granicę czeską około 16:30 mając 3 godziny opóźnienia. Oczekiwany przez Darka "zakręt wypadków" nie zrobił na mnie wrażenia, ale muszę przyznać, że turecki kierowca, gdzie mógł, starał się nadrobić stracony czas. Granica słowacka a w kilka godzin później węgierska (22:00). Przekraczanie granic w krajach byłego obozu wschodniego jest wciąż dużo mniej przyjemne niż na Zachodzie. Kilka razy zatrzymywali nas policjanci a pieniądze wręczane przez kierowcę pozwalały na sprawny przebieg jazdy. W międzyczasie drobna awaria – kierowcy sprawnie zmienili przebite koło. Czas upływał przyjemnie – w dalszym ciągu trwała licytacja podróżnicza, tym razem w większym gronie. W nocy o 3:00 kolejna granica – rumuńska. Pojawił się nowy wątek w naszych rozmowach "grzałka-gorzałka". Darek, Beata i Andrzej uskuteczniają pomysł wypijając po setce na granicy.
Krajobrazy Rumunii cieszyły moje oczy – droga wiodła przez Karpaty, z drugiej strony widoczna była wszędzie bieda mieszkańców. W motelu prowadzonym przez Turków Darek kupując 4 kawy za 2 USD, pokazał, jak się zarabia: 10 USD = 4 kawy + 20 DEM reszty. Początkowo wzdłuż Cisy, a dalej mając po prawej stronie szerokie wody Dunaju dotarliśmy do granicy bułgarskiej. Prom po osiągnięciu maksymalnego upakowania odbił od brzegu a Darek znienacka wyciągnął pół litra. W ciągu kilku minut uporaliśmy się z wyszukanym zamknięciem butelki...

Bulgaria Podróż przez Bułgarię stawała się coraz bardziej atrakcyjna, w miarę, jak przesuwaliśmy się w głąb kraju. Z chęcią wybrałbym się tam na wakacje, szczególnie w tamtejsze góry. Dodatkową rozrywką stała się obserwacja pożarów łąk i ściernisk. W końcu i to się znudziło i z utęsknieniem czekaliśmy na granicę turecką. Darek i Beata kontynuowali docinki pod moim adresem. Ale co ja poradzę na to, że Ibisz jest do mnie podobny...
A za oknem wciąż przesuwały się biedne i zaniedbane wioski bułgarskie pełne zrujnowanych domostw tudzież staruszków i dzieci wyczekujących przy drodze nie wiadomo czego. Jedynym sympatycznym akcentem w tym smutnym krajobrazie bywały osiołki grzecznie pasące się na trawniku.

Turcy wciąż bronią swoich granic – przekraczanie jej trwało ponad 2 godziny. Do Stambułu dojechaliśmy o 1:00 w nocy. W milczeniu przyjęliśmy propozycję hotelu Monte Negro za 10 USD – cóż: był pod nosem a my – zmęczeni. Nie na tyle jednak, by we czwórkę (Darek, Andrzej, Beata i ja) nie ruszyć na nocny spacer po mieście. Stambul by night Przeszliśmy od Laleli Soci do Błękitnego Meczetu, który, odpowiednio podświetlony, wspaniale się prezentował. Całości dopełniały rybitwy, których świecące skrzydła bezgłośnie przesuwały się na tle atramentowego nieba. Następne pół godziny spędziliśmy przy herbacie w ogródku i poszliśmy ku Złotemu Rogowi. We właściwym momencie Beata stwierdziła, że zaszliśmy za daleko, a że od wody "śmierdziało rybami" wzięliśmy taksówkę (0.5 USD/os.) i wróciliśmy do hotelu. Zmęczenie i senność nieoczekiwanie zniknęło i wylądowaliśmy w hotelowej knajpie. Tłusta piosenkarka z Rosji bardzo miło zawodziła i siedziałbym z resztą grupy do 4:00, ale w końcu zdecydowałem się przespać. Nic z tego – ogólne podekscytowanie podróżą, hałasy dochodzące z ulicy, a później (5:00) wycie muezinów sprawiły, że nie zasnąłem. Wziąłem prysznic i poszedłem oglądać budzący się do życia Stambuł.


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej