Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21-22]
Jesteśmy zmęczeni drogą | Na czubku Jutlandii
Zanim Sylwia zacznie opisywać kolejny dzień, muszę dodać jeszcze coś od siebie. Obydwoje jesteśmy już bardzo zmęczeni drogą,
niewygodami. Ale jestem pełen podziwu dla Sylwii – mimo że często ma tak ciężki plecak jak mój, nie stęka, nie narzeka, że jest jej niewygodnie, że jest zmęczona. Co
najwyżej padnięta, przysypia w pociągu, jak teraz w drodze do Fredericii. Kochana Sylwia!
Ty też, Piotrusiu, jesteś kochany, Ale do siebie mam żal, albo raczej jest mi smutno, że coraz mniej mam ochotę na męczenie się (żal – gdybym się robiła wygodna, smutna, gdy chora albo stara).
Monotonia, o którą czasem posądzane jest morze,
jest według mnie wydumana. Na wydmach rośnie ogromnie dużo różnych gatunków roślin, choć wydają się niepozorne, są przecież takie piękne! A płaskie morze nie jest
takie płaskie, ruchliwe fale – istne wiercipięty – i niebo zmieniające swój rysunek za każdym krokiem chmury i słońca. Piasek taki czysty, lekko drapie stopy. Jest dużo, dużo powietrza. Można do woli oddychać!
Poszliśmy na miejsce, gdzie spotykają się fale (nie wiem, jak to się nazywa, coś mi się, Piotrusiu tu mądrzysz, sam se wpisz):
Wszyscy wczasowicze pognali w to miejsce. Wrażenie nie było piorunujące, bo był zbyt mały wiatr, by fale się mogły ze sobą zderzać. Podpływały do siebie i nie dosięgały.
Idąc do Skagen minęliśmy latarnię morską, jakieś sklepiki i ubikację do nabijania forsy zdartej z turystów (a fe!). Samo miasteczko było żółte, ale nie robiło konkurencji słońcu, bo słońca prawie nie było. Ale prezentowało się zdecydowanie lepiej niż w nocy. [Skagen jest reklamowane właśnie z powodu mnogości żółtych domów,
ściągających doń malarzy-pejzażystów jak również z powodu owych prądów morskich wywołujących zderzanie się fal na cyplu.]
Pociągiem pojechaliśmy do Frederikshavn a stąd w kierunku Arhus. Wysiedliśmy w Horsens, żeby zanocować. Stąd zadzwoniłeś, Piotrusiu, do swojej Mamy.