Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21-22]


Abisko – Kiruna – Haparanda

czwartek, 8 VII 1993


Noc bez brzasku | Kwiatuszki | Rzeka | W stronę Zatoki Botnickiej


Abisko 24.00 – 'Noc bez brzasku'

Gdzie by tu sobie rozbić namiocik? Turyści kręcą się po okolicy, mimo że dookoła dziko, dziewiczo... Przyglądają się lapońskim chatkom. Trzeba się zaszyć. W małych brzózkach, za porośniętymi porostami głazami, w zagłębieniach między maleńkimi pagórkami. Na mchu – miękkim, wilgotnym dywanie (by zaziębione nery do końca życia przypominały nam te chwile... – tak se gadam, żeby nie przeckliwiać za bardzo). Może tu? Albo... O! Świetnie! Tutaj.
Zrobiło się przeraźliwie zimno. We wszystkich niemal ciuchach, jakie miałam do dyspozycji ległam nieruchomo (z przyczyn oczywistych) w śpiworze. Chwilę nasłuchiwaliśmy, czy nie zbliża się ktoś w naszym kierunku, może jakiś zwierzak – łoś, renifer? Niby sytuacja typowa – ale jednak emocje inne w oczekiwaniu na skandynawskie zwierzątka czy turystów. Usnęłam. Od czasu do czasu podnosiłam powiekę, żeby sprawdzić, czy jasno – był dzień całą noc. A Ty, Mój Miły, jak zwykle nie przespałeś nocy. Kiedy Ty właściwie śpisz?

Abisko Rankiem poszukiwacze reniferów – stare wygi – zaznaczyły sobie drogę do namiotu, żeby w tej plątaninie roślin odnaleźć zakamuflowany brązowy jak gałązki domek. Na polanie, gdzie wczoraj pasły się renifery, było wśród mchu pełno maleńkich kwiatuszków. Co krok inny, we wszystkich kształtach i kolorach. Jak delikatna biżuteria powtykana w miękkie, wilgotne sukno. Przyrody nie można opisać, nie można sfotografować, trzeba samemu zobaczyć, powąchać, dotknąć, żeby poznać to jedyne piękno (najpiękniejsza wśród pięknych nadal pozostaje Nasza Łąka. Dla Ciebie?...).

Przenieśliśmy się na drugą stronę miejscowości (granicą był dworzec). Tutaj zamyśliłam się do nieskończoności gapiąc się w bystry nurt olbrzymiej rzeki. Dudniła, wrzeszczała, a ja starałam się ją zrozumieć. Przesuwały mi się przez głowę wszystkie myśli, które ją tknęły do tej pory. To była sekunda. Ale nie było wśród nich zrozumienia dla rzeki, więc ona nieprzerwanie, rozpaczliwie wołała.
Na wysokim brzegu rzeki z wielkich, czarnych, pękających idealnie równymi liniami skał, uderzał chłód od rzeki, wiatr z gór. Za pierwszą brzózką przy brzegu było już ciepło i przytulnie. Tak ciepło jak przy naszym gazowym palniku, tak przytulnie jak przy naszej herbacie.

Góry Skandynawski Z Parku Narodowego Abisko pojechaliśmy przez Kirunę i Galivare do Boden, gdzie przesiedliśmy się do autobusu jadącego do Haparandy. Okazało się, że są to trzy autobusy, które zmienialiśmy na trasie. Ten następny czekał, gdy przyjeżdżaliśmy w miejsce przesiadki. Wszystko fantastycznie zgrane, a autobusy czyste, nowoczesne i zwyczajnie – ładne. Ale to przenoszenie z miejsca na miejsce tak pochłonęło moją uwagę, że nie dopełniwszy swoich zadań (ja miałam przenosić bambetle autobusowe, Ty, Piotrusiu, plecaki) – wykiwałam nas nieźle. Zostawiłam atlas Skandynawii. Tłuk jestem nad barany! Płakać się chce.
W Haparandzie (miasteczko graniczne z fińskim Tornio, do którego przechodzi się przez most na rzece) ulokowaliśmy się na noc w przydrożnych krzakach. Najpierw zaatakowały nas komary, potem cykor. 997! To rodzaj naszej odpowiedzialności. Zazgrzytał żwir pod kołami zatrzymującego się przy drodze samochodu. Na takiej niewielkiej ulicy, właśnie tutaj? Widziało nas wielu kierowców, kiedy przeciskaliśmy się przez te chaszcze. Może?... A może po prostu strach jest piękny, bo ma wielkie oczy? Dobranoc!


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej