Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21-22]
Czy tu zawsze pada, proszę pani? | Akwarium | Galeria | Niesamowita droga do Flam
Od chwili przyjazdu turystki
do Bergen ciągle pada. Pyta
więc małego chłopca na ulicy:
"Czy tutaj zawsze pada?".
"Nie wiem. Mam dopiero 13 lat"
za 'Pascalem'
O 7:21 dotarliśmy do Bergen. Lało, że hej! Usadowiliśmy się na ławce w parku, bo to znakomite miejsce na tanie, turystyczne jedzonko; przyrządziliśmy więc je sobie nad sadzawką (duża była!) z fontanną, delektując się zgrabnymi domkami usadowionymi na zboczu w tle. Widok paluszki lizać!
Miasteczko wydawało się małe, ciche. Na kolorowej, pustej ulicy tubylec zrobił nam zdjęcie.
Objuczeni, wspinaliśmy się, by dotrzeć do Akwarium. Naciągnęłam Cię na zwiedzanie. Ja nie żałuję. Szkoda tylko, że nie mogłam być tam tak długo, by wszystko zapamiętać (chyba kości wcześniej, by mi się rozłożyły...)
Kończąc zwiedzanie (które tak serio miało być tylko alibi) dokonaliśmy brawurowego skoku na porzucony przewodnik po Akwarium. Niestety, nie była to akcja w pełni nas satysfakcjonująca, bo głupek-Niemiec kupił sobie broszurkę po niemiecku (tak, jakby chciał nam zrobić na złość);
ale nas tak łatwo nie da się zrobić w balona – doszły mnie słuchy, że się, Piotrusiu, już uczysz niemieckiego, spryciulek!
No, to po akcji – czmych! Tygrysim skokiem dostaliśmy się do dzielnicy Bryggen. Urzekły nas tu drewniane, wysokie domki wzdłuż wąskich uliczek. To, co stare i ubogie czasem bywa bardzo piękne, jeżeli szanuje się ich wiek i ubóstwo.
Wróciliśmy nad staw. Zrobiliśmy sobie herbatkę z fontanny (pyszna!) i poczekaliśmy na otwarcie galerii. Wreszcie mogłam powąchać farbę z tuby Picassa... Tak właśnie
spełniają się marzenia.
(Mogę tu przy okazji podzielić się spostrzeżeniem, że spełnienie marzeń odczuwa się nostalgicznie, nie popadając w euforyczne uniesienie. No cóż... spełnienie to sekundy, potem rodzi się następna tęsknota... MIEĆ GO W DOMU! ECH!)
Za piętnaście minut miał być pociąg do Myrdal. Łypnęłam tylko okiem na obrazy Muncha, bo bałeś się, Piotrusiu, że się spóźnimy na pociąg. Okazało się, że bałeś się tak przeraźliwie, że aż byłeś na mnie zły. Wiesz, co ja o tym myślę? Jak się kogoś nie lubi, albo ktoś nie spełnia czyichś oczekiwań, to się szuka pretekstu, żeby być na niego złym. No to miałeś pretekst, a padła jego ofiarą niewinna owieczka... A zmieńże sobie mnie wreszcie! Nie bój się!
W Myrdal wiało tak, że łeb chciało urwać! Lało jak z cebra! (ciekawe, jak mówi się to po norwesku?) Wyściubiliśmy nosy, żeby zrobić zdjęcia, ale szybko wróciliśmy do przytulnej poczekalni. Pociąg do Flam przyjechał po godzinie (o 16:30). Wreszcie jakiś ruch turystyczny. Swojska gonitwa do drzwi pociągu za upatrzonym siedzeniem (przy tym w ulewie! br...). Ale jest. Zdobyczne! Po prawej stronie, przy oknie. Będziemy podziwiać fiordy! I okazało się, że ta grupa turystów jest taka sama jak inne. Przenikającemu przez skały pociągowi, niknącemu raz po raz w tunelach, powolnemu, ostrożnemu pełznięciu, towarzyszyły drepty pasażerów od okien po prawej stronie do okien po lewej. Tup, tup, tup i zerk w głąb fascynującej, stromej, głębokiej doliny. Nad wodą wysokie, zimne, ostre skały, po których ciekną strumienie, jak łzy po starej zszarzałej twarzy skamieniałego olbrzyma. Tam, gdzie łzy szalały, zalewając twarz falą wzburzoną, uderzającą o policzki jak wodospad, zatrzymywał się pełzający pociąg, by można było się na własne oczy przekonać, że gdy twarz kamienieje, uczucia mogą szaleć. Kto wie, ile rozdartych serc kryją niewzruszone twarze.
Przejazd do Flam był boski! Samo Flam – takie sobie. Otoczenie wspaniałe, ale jakby za daleko, mimo wszystko nieosiągalne, niedotykalne, jak na prospekcie.
Do północy cedziliśmy czas między palcami, mogliśmy nasycić się do dna widokiem fiordu. O 24:00 wróciliśmy do Myrdal i tu przesiedliśmy się na pociąg do Oslo. Głównie był to śmierdzący pociąg, ale sprawa śmierdzących skarpetek jest trudna do rozwiązania w życiu pociągowym.