Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21-22]
Pierwsze wrażenia | Zwiedzamy stolicę | Jak dobrze być oslowianką
Dziś jest już co prawda środa, jedziemy pociągiem z Trondheim do Fauske,
ale myślą muszę wrócić do poniedziałku: Oslo, godzina 7:00 rano.
Wysiedliśmy z pociągu (tego śmierdzącego) – oczywiście padało. Mając dość gonienia z plecakami po mieście zdecydowaliśmy się na desperacki krok – zostawiliśmy nasze bagaże
w skrytce za jedyne 20 NOK. A potem, jak tysiące turystów co dnia, poszliśmy przez Karl Johans Gate w stronę Pałacu Królewskiego. Oslo wywarło wtedy wrażenie małego miasteczka ze swymi pustymi ulicami. O tym, że wrażenia są funkcją pory dnia, mieliśmy okazję się przekonać po południu, kiedy ledwie co zdołaliśmy się przecisnąć do dworca przez tę samą promenadę wypełnioną tłumem i naciągaczami (wplatanie kolorowych nitek do włosów, malunki na skórze etc.)
Minęliśmy Katedrę, Parlament, Teatr i znaleźliśmy się pod gmachem Uniwersyteckim. Tu wykazałem bezsporne zalety posiadania planu miasta (zrobiłem wrażenie na tubylcu pytającym o drogę).
Spodobały się nam chłopaki Jego Królewskiej Mości – wartownicy z czarnymi czapami przed Pałacem Królewskim. Mając perspektywę kilkugodzinnego czekania na otwarcie muzeów
postanowiliśmy przejść się do parku Fogner z rzeźbami Vigelanda, gdzie rozpoczęła się zażarta dyskusja, który z kilkuset pomników zasługuje na fotografię.
Muzeum Narodowe Sylwia potraktowała równie poważnie jak poprzednie w
Bergen. Nie ponaglana (w zasadzie) przeze mnie wpatrywała się w każdy obrazek i rzeźbę. Podobało się jej!
Później mijając kontrowersyjny Ratusz doczłapaliśmy do Akerhus, w miarę nieciekawej twierdzy położonej nad fiordem.
Do tej pory długo wahaliśmy się nad dalszą trasą. W planach mieliśmy Andelsnes, jednak nie chcąc tracić forsy na miejscówki zdecydowaliśmy się na bezpośrednią podróż do
Trondheim. Trzymając w ręku miejscówkę mogłem już spokojnie czekać na 23:00. Wolny czas poświęciliśmy na długi spacer do Bygdoynes, dzielnicy Oslo po przeciwnej stronie fiordu.
Zwiedziliśmy Muzeum Wikingów i legliśmy na małym skrawku dostępnej zieleni wzbudzając zainteresowanie miejscowych piesków.
I jeszcze spacer po Akerbryge – supernowoczesnym centrum handlowo-usługowo-mieszkalnym. I kolejna noc w Nattogu do Trondheim.
Te dwa dni w Norwegii upłynęły w bardzo szybkim tempie i przyniosły tygodniową chyba dawkę wydarzeń.
Trochę żałuję, że nie jestem oslowianką. Chciałabym mieszkać w szklanym domu, wieczorami spędzać czas w szklanych kafejkach,
przy świecach, które tylko tworzą nastrój, bo o 20:00 jest zupełnie widno. A w weekendy wypływać swoim jachtem "Less Stress" na szerokie wody. Czułam się jak dzikuska, gdy piliśmy wodę z fontanny. Dobrze, że schowaliśmy plecaki, bo ciągnąc je ze sobą w poprzednim mieście nie wyglądaliśmy normalnie. No bo chyba sensowniej jest zostawić
bagaż (ale ten horrendalny szmal!), kupić sobie colę (jw.!), żarełko (jw.!), odpocząć w kafejce (a nie gdzieś pod płotem, albo na ławce w parku – chociaż
te parę chwil, które poświęciliśmy na piknik były zbawieniem po zwiedzeniu upalnego Oslo.
Kiedy przybiegały do nas psy, ptaki jadły nam z ręki pomyślałam sobie, że zwierzęta żyją z przyrodą na innych prawach (co niestety oznacza też walkę). Jak wszędzie w Norwegii, tak i tutaj jest bardzo czysto. Może to są ludzie natury?
O 22:25 wybraliśmy się w dalszą drogę.