Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21-22]


Helsingor – Helsinborg – Lund – Malmö

wtorek, 20 VII 1993


Zamek Hamleta | Jeszcze jedno miasteczko | Lund: Katedra | Rozczarowanie| Żegnaj Skandynawio!


Helsingor – Kronborg Slot Czyżby to był nasz ostatni poranek w Skandynawii? Dziś, tak czy inaczej, chcemy znaleźć się dziś znów w Szwecji. Właściwie już wczoraj zrezygnowaliśmy z dodatkowego zwiedzania Kopenhagi (muzea). Przed nami Helsingor a być może Hillerod.
Dojeżdżamy do Helsingor wczesnym pociągiem. Miasteczko dopiero budzi się do życia, chociaż po przesmyku non-stop suną ku sobie, majestatycznie wyglądające w promieniach wschodzącego słońca, promy.
Powoli, uliczkami średniowiecznego miasteczka, zbliżamy się do zamku kojarzonego z Hamletem. Sprzątacze porządkują alejki, zbierają śmieci, zamek przygotowuje się do najazdu codziennej porcji turystów. Będą wśród nich i Polacy, których autobus właśnie podjechał. Sam zamek otoczony podwójnymi murami rozdzielonymi fosą sprawia przyjemne wrażenie. Zaglądamy na dziedziniec i Sylwia upamiętnia swój pobyt zdjęciem przy centralnie położonej studni.

Helsingborg – Mariankyrkan Płyniemy promem do Helsinborga – tym razem zaledwie dwadzieścia kilka minut. Zauważam, że im większy prom, tym lepiej utrzymany. Ten jest nieduży...
Helsinborg. Wspinamy się po stromych uliczkach ku wskazanemu w przewodniku St. Maria Kyrka. Gdy zziajani zatrzymujemy się koło donżonu zamku, okazuje się, że kościół jest w dole. Przy kanapkach delektujemy się panoramą miasta i widocznym na horyzoncie brzegiem duńskim.
Zjeżdżamy do centrum windą (! - 4 SEK) i podchodzimy pod Mariankyrka. Kościół jak kościół. Pora na Lund – kolejne z paru miasteczek przeznaczonych do obejrzenia dzisiaj. Ale nim pojedziemy do Lundu, podchodzi do nas siedzących na dworcu mężczyzna z przewieszonym na szyi aparatem i pyta:
– Where are you from?
– Why are you asking?
Mężczyzna mówi, że jest dziennikarzem i przeprowadza wywiady z ludźmi podróżującymi po Szwecji. Bezczelnie stwierdzam, że Norwegia nam bardziej się podobała, zaś ceny są tu porównywalne z innymi krajami skandynawskimi. Nierozważnie daję mu swoją wizytówkę a facet robi mi serię zdjęć. Sylwia z wypiekami na twarzy chroni się przed obiektywem w głębi dworca.

Lund – Domkyrkan Wyjechaliśmy do Lund. To miłe (zapewne) miasteczko przywitało nas deszczem. Mimo to zdecydowaliśmy się pójść do Katedry. Po drodze dokonaliśmy kontrowersyjnego zakupu trzeciej butli gazowej (59 SEK). Katedra zbudowana z białego kamienia wyglądała w miarę interesująco. By lepiej ją zapamiętać i móc później odróżnić od pozostałych kościołów, dłuższą chwilę spędziłem w krypcie przyglądając się kolumnom, zwłaszcza tej z przylepioną postacią Fina. Kilka wąskich uliczek za Katedrą wbrew słowom z przewodnika nie miało – może wskutek siąpiącego wciąż deszczu – specjalnego uroku. Wypiliśmy jeszcze herbatkę na dworcu i posiliwszy się (ja), pojechaliśmy do Malmö.

To już ostatnie z serii małych miasteczek w Skanii. Gwoździem programu miał być Malmöhuis, lecz zanim tam dotarliśmy, spędziliśmy miłą chwilę na rynku podziwiając barokowe kamienice pięknie błyszczące w promieniach anemicznego słońca. Mimo że zamek (Malmöhuis) był już zamknięty, chyba niewiele straciliśmy – gwóźdź programu okazał się nieciekawym, przysadzistym, otynkowanym na ciemnoróżowo budynkiem z dwiema wieżami nad fosą.
Powolutku wróciliśmy w okolice dworca, gdzie pozbywszy się w kantorze monet norweskich, cierpliwie poczekaliśmy na pociąg międzynarodowy do Berlina.

Malmö – Sodergatan I tak właściwie dobiegła końca nasza podróż po Skandynawii. Co prawda nasze bilety Nordturistu były ważne jeszcze przez 2 dni, ale zmęczeni drogą chcieliśmy już wrócić do domu. Sylwia marzyła o wannie i, jak się później okazało, o talerzu ciastek, ja – o pozbyciu się plecaka i przespaniu kilkunastu godzin w łóżku. Być może te dwa pozostające dni mogliśmy przesiedzieć w jakimś urokliwym miejscu – nad jeziorem w Finlandii lub w Górach Skandynawskich. Tak czy inaczej kończyliśmy podróż. Pozostawało przepłynąć promem do Sasnitz, a dalej wrócić stopem do Polski.
W pociągu do Berlina wkrótce po opuszczeniu Malmö rozpoczęła się bitwa o miejsca, jako że część pasażerów w tym i my jechaliśmy bez miejscówek. "Amerykański" Holender ze swą przyjaciółką co chwila musiał się przesiadać, my zaś szczęśliwie zajęliśmy miejsca odstąpione przez dwie dziewczyny. Malmo – Lillatorget W czasie nocnej przeprawy promowej Sylwia zaszyła się w ciemnej salce i smacznie spała, ja zaś włóczyłem się po promie między pokładem (znikające światła Trelleborga) a naszym przedziałem (śpiące Hiszpanki). W międzyczasie znalazłem prysznic, z którego skwapliwie skorzystałem.
Po delikatnym (podobno) obudzeniu mojej ukochanej Sylwii znaleźliśmy się na bliskiej memu sercu ziemi niemieckiej a dokładniej w opustoszałej poczekalni w Sasnitz.


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej