Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28]
To już naprawdę końcówka. Zapowiada się dzień plażowy. Mamy go spędzić na jednym z setek paseczków plaży przynależnych do setek hoteli. Ale zanim się rozłożymy wśród tłumów, które się niedługo zjawią, idziemy z Sylwią rozejrzeć się po miejscowości. Określenie 'miasto' chyba nie pasuje do Lido – to właściwie jedna wielokilometrowa ulica, wzdłuż której ciągną się hotele i tysiące sklepów. Plus plaża.
Po śniadaniu rozkładamy się na plaży. Nieco zimna i mętna woda nie zachęca do kąpieli. Słońce też nie przypieka zbyt mocno, nudzę się więc szczególnie i od czasu do czasu udaję się na przechadzkę, by pooglądać biusty.
Po południu po raz ostatni próbujemy kupić buty za 10.000 L. Rezultat jest zerowy, natomiast odkrywamy bardzo tani supermarket, gdzie wydajemy resztę lirów na wina dla rodziców, chleb i owoce. Po powrocie do autobusu przelicytowujemy wszystkich niskimi cenami, co oczywiście mobilizuje Remka i Marzenę do dokupienia czegoś jeszcze. Śmieszył mnie Remek i jemu podobni, który wciąż głośno wyliczał, ile zarobił kupując wodę w pakiecie 6 butelek z upustem. Tym razem wiele się wymęczyli, gdyż sklep był daleko a upał się zrobił sycylijski.
Po raz ostatni popatrzyliśmy na włoską plażę, włoskie krajobrazy. Jechać będziemy nocą, non-stop. Podziwiamy odporność kierowcy.