Dzień: [0] [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13]


Giza – Sakkara

sobota, 23 VII 2011


Kierunek: piramidy! | We wnętrzu piramidy Mykerinosa | Ach, ci naciągacze! | Na wielbłądzie pod Sfinksa | Jedziemy do Sakkary | Wieczór w stolicy


Dziś piramidy. Cel wycieczki dla mnie tak przyziemny, że aż nie chce mi się tam jechać. Jakie piramidy są – każdy widzi (w telewizorze). Nie chcę jednak narażać się na tłumaczenie po pytaniu "A piramidy widziałeś? Nie?!", więc po śniadaniu idziemy pod Muzeum Egipskie i tu przez 10 minut przyglądamy się przejeżdżającym autobusom. Niestety mają zmienione trasy w związku z zamknięciem dla ruchu placu Tahrir. Uprzejmy Egipcjanin podpowiada nam, że bez problemu dojedziemy do Gizy autobusem z dworca kilkaset metrów dalej. Przechodzimy pod estakadą mijając terminal, z którego odchodzą autobusy na lotnisko i dochodzimy do kolejnego. Tu wsiadamy do autobusu nr 8 i po kilkudziesięciu minutach, ubożsi od dwa funty, wysiadamy pod piramidami. No, prawie; trzeba bowiem przejść około kilometra ze skrzyżowania pod kasy. Już w pewnej odległości od nich dopadają nas naganiacze. Jeden z nich bezczelnie kłamie, że wejście do kas jest z boku (tam, gdzie znajdują się stragany).
– Ty, koleś, mówiłeś, że wejście jest tam! – mówię do Araba widząc, że lezie za nami.
Ten się nie zraża, podchodzi z nami do kas i czeka nie wiadomo na co. Przed okienkami kas stoi po kilka osób. Osobno kupuje się bilety na teren piramid, osobno za wejście do wnętrz. Kasjer jakiś nowy, nie zna się na naszych nauczycielskich legitymacjach; dopiero po konsultacjach z kolegami sprzedaje nam bilety ulgowe. Chefren jest zamknięty, Cheops drogi jak naszyjnik Nefretete i ponoć nieciekawy; zadowolimy się Mykerinosem.
Robię kilka fotek Cheopsowi z wielbłądem na pierwszym planie. Pilnujący go Egipcjanin rzuca się, by zasłonić mi widok.
– Spadaj! – mówię grzecznie po polsku do niego i dalej robię zdjęcia.
"Ciężko tu będzie" myślę sobie.

Piramidy, zgodnie z moimi przypuszczeniami, nie robią na mnie "kolosalnego wrażenia". Duże są, ale w tym ogromie nie widać finezji. Ani artyzmu. Tak, jakby zaorać 100 kilometrów kwadratowych pola. Kupa roboty: grządki równe, ale czy to imponuje, czy zachwyca? No... pole. Tylko duże! Podobnie z piramidami: można doceniać wysiłek robotników, organizacją pracy lub wytykać próżność faraona, ale zachwycać się nimi nie mogę. By jednak nikt nie zarzucał mi malkontenctwa, powiem: podoba mi się to miejsce. Fotogeniczne jest. Ładnie tutaj.
Zaglądamy do grobów królewskich, do rowu, z którego wydobyto barki solarne. Co chwilę podchodzi jakiś facet z wielbłądem.
– La shukra! No, thanks! – odpowiadamy do znudzenia.
Kryjemy się w cieniu piramid królowych, jemy, pijemy i czytamy przewodniki. Potem obchodzimy wokół piramidę Chefrena i już prosto zmierzamy do trzeciej z Wielkich Piramid: Mykerinosa. Ta piramida, wysoka na 61 metrów, ma charakterystyczną szczelinę powyżej wejście do tunelu. Przy wejściu znowu chcą nasze aparaty fotograficzne. He, he, nic z tego, nie muszę robić zdjęć, ale nie mam zamiaru rozstawać się ze sprzętem. Tunel prowadzący do komory grobowej jest wąski i stromy. Czuć zapach starego ludzkiego potu. Ciężko się wyminąć, na szczęście dużego tłoku nie ma. W kilku miejscach przystajemy i, podobnie jak inni turyści, robimy sobie fotki komórką. Doprawdy takie zakazy fotografowania są zwykłą złośliwością. Nie ma tu nic ciekawego – oprócz nas, oczywiście – nagie ściany, bez malowideł, ledwie jakiś mały relief. Na końcu korytarza kilka pomieszczeń na różnych poziomach. Sarkofag i wszystko, co mogło się komuś spodobać lub przydać – już stąd wyniesiono.
No dobrze, byłem w piramidach i to się liczy 😊

– Dzień dobry, jak się maś?
Oho, kolejny agent, tym razem z jakimiś pakietami w torbie.
– Ja bardzo lubię Polska i mam dla was gift.
Daje Adze białą chustę z jakąś ozdobną nitką.
– No dobra, koleś, dzięki za prezent – mówię i odwracam się na pięcie.
Zamierzamy się podroczyć z facetem. – Wait, wait! Daje nam jeszcze po jednej koszulce – pewnie też za darmo. Idziemy. – Macie polska pieniądz, mala pieniądz? Jasne: masz tu dychę.
No, gdyby teraz się odczepił byłoby okej, ale nie. – Jeszcze jeden mala pieniądz!
O, nie brachu! Dawaj z powrotem kasę, oddajemy mu ciuchy. Co, nie chce oddać?!... Hm... I krzyk nie pomaga, tak? Uparciuch. Nie doszedłem jeszcze do policjantów a już Aga na migi pokazuje, że w porządku... Oddał pieniądze. Eh, ileż to trzeba się namęczyć, żeby coś sprzedać!
Obchodząc piramidę Chefrena czujemy lekki wiatr. W oddali panorama Wielkiego Kairu. Na pierwszym planie blokowiska, dalej stolica niknie w chmurze smogu. Czy widok na piramidy z okien w bloku rekompensuje wątpliwe uroki życia w stolicy? Hm...

– Mieliśmy pojechać na wielbłądzie – upomina się Aga.
– Mówisz i masz.
Akurat podchodzi do nas facet z jednogarbnym wierzchowcem.
– Pojedziesz z Arabem a ja ci będę robić fotografie, okej?
– Nie!
– Dobrze, dobrze, żartowałem.
Ustalamy cenę 20 funtów za przejażdżkę pod Sfinksa. Ładując się na grzbiet zwierzęcia czuję, że przepłaciłem. Toż to 10 przejazdów do Gizy! 😉 Wielbłąd człapie sobie niespiesznie prowadzony przez Egipcjanina. Nie poganiamy go, nie spieszy nam się aż tak.
Sfinksa fotografujemy z dwóch stron, pozostałe dwie strony nas nie interesują.
I to by było na tyle. Giza odfajkowna!
– Pić! – wołam po wyjściu na zewnątrz.
Kupujemy sobie pyszny jagodowy gazowany napój i wychodzimy na główną ulicę.

Chcemy dostać się do Sakkary. Jeździ tu sporo busów, lecz, po konsultacji z miejscowymi, przechodzimy na drugą stronę ulicy i łapiemy busa jadącego na północ tak, by dojechać do innej, równoległej drogi prowadzącej do Sakkary. Z tego miejsca zwanego przez miejscowych Pyramid Start jedziemy busikiem (2,5 funta) wzdłuż kanału będącego zapewne odnogą Nilu. Minibus jest mocno zdezelowany. Z pewnym zdumieniem stwierdzam, że na tablicy rozdzielczej nie ma ani jednego zegara, licznika lub wskaźnika. Są wymontowane lub rozbite. Ale skoro jedziemy i to dość szybko, to jasne jest, że są one zbędne w samochodzie.

[opis sakkary i powrót do Kairu]

Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej