Dzień: [0] [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13]


Asuan – Abu Simbel – Hurghada

wtorek, 19 VII 2011


W konwoju do Abu Simbel | Zwiedzamy świątynie Ramzesa II | Znów się wściekam | Nocny przejazd do Hurghady


[rano wyjazd w konwoju do Abu Simbel]

[zwiedzanie i powrót]

Koniec pikniku, przemieszamy się na dworzec.
– Mieliśmy jeszcze kupić wodę na drogę – upomina się Aga.
– Prawda, chodźmy.
W sklepiku naprzeciw dworca biorę dwie wody, pięć bułek i pięć placków chlebowych. Pytająco spoglądam na sprzedawcę.
– 20 funtów.
No, to już bezczelność! Mam w ręce przygotowanych 6 funtów, tyle zamierzam zapłacić. Na wszelki wypadek pytam młokosa w kolejce.
– To kosztuje 20?
Ten, zakłopotany, uśmiecha się i kręci przecząco głową.
– Dwie wody to 2 funty, bułki to 2 funty, chlebek najwyżej 2 funty – wyliczam głośno, kładę wyliczoną sumę i wychodzę. Chwilami mam dość Egiptu!
Wyjeżdżamy z półgodzinnym opóźnieniem. Autobus powoli jedzie w popołudniowych korkach. Zastanawiające, że główna arteria krajowa prowadząca z Aleksandrii do granicy z Sudanem ma postać zwykłej szosy z dwoma pasami ruchu... Autobus często zwalnia napotykając na ślamazarnie poruszające się ośle zaprzęgi. Komfortu jazdy nie dodają też liczne progi zwalniające. Cóż, są one niezbędne, nie wierzę, by znaki ograniczenia prędkości były tutaj respektowane. Mijając Kom Ombo i Edfu zastanawiam się, czy nie trzeba było tu się zatrzymać, by zobaczyć starożytne świątynie w tych miejscowościach.
– Ale wtedy nie zdążylibyśmy zobaczyć tego, co zaplanowaliśmy w dalszej trasie – głośno myślę.
– Wszystkiego nie można mieć – przypomina Aga.

W zapadających ciemnościach mijamy Luksor. Nie zatrzymujemy się tu zbyt długo. Zaczyna się nocna podróż na wschód, w kierunku Morza Czerwonego. Pustynny krajobraz towarzyszy nam przez najbliższe godziny. Pędzimy przez mrok zatrzymując się tylko dwa razy w miastach czy osadach. Mimo nocnej pory w barach szybkiej obsługi, knajpkach i na pobliskich bazarach pełno miejscowych i odpoczywających podróżnych. Gwar, muzyka. Kupując banany ze zdziwieniem zauważamy, że sprzedawca wybiera dla nas ładniejsze. Jakiś niezepsuty Egipcjanin... Jest już po północy, do Hurghady na pewno jest jeszcze kawał drogi. Zastanawiam się, czy hotelarz będzie na nas czekać na dworcu.
– Przekonamy się na miejscu – mówi uspokajająco Aga.
– Może lepiej zadzwonię i powiem, że się spóźnimy.
Dzwonię. W porządku, poczekają. Koło 2:00 jesteśmy na drodze prowadzącej wzdłuż wybrzeża. Tu częściej spotykamy checkpointy: w sumie trzy przed Hurghadą. Przylatujemy przez dzielnice hotelowe, kilku pasażerów tu wysiada i zmierzamy do najstarszej części miasta. Końcowy przystanek. Zaspany hotelarz wychodzi z samochodu, biedaczysko, czekał 3 godziny.
– Sorry we are late... – zaczynam.
– All right!
Mężczyzna mówi, że autobus zwykle tyle się spóźnia. Pakujemy się do samochodu i jedziemy przez puste ulice miasta. Dobrze, że zamówiliśmy ten hotel, ciężko byłoby z noclegiem w środku nocy. Jesteśmy na miejscu. Nawet nie wypada mi negocjować przedstawionej telefonicznie ceny. Hotelik jest przy morzu, w trzecim rzędzie domów. Pokój mamy na parterze tuż przy wejściu, to niezbyt podoba się Adze. Ale jest klimatyzacja, wiatrak i łazienka, no i wielkie łoże!

Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej