Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28] [29] [30]


(Bukareszt) –– Suczawa –– Czerniowce

piątek, 4 VIII 2006


"Kompiutery nie rabotajut" | Początek roku szkolnego w Suczawie | Horror w pociągu


Czerniowce: cerkiew

Za Bukaresztem autobus pustoszeje. Można się wyciągnąć na dwóch fotelach. Droga mija szybko, w kilku kolejnych miastach handlarze wypakowują swoje walizy i torby. W Suczawie jesteśmy 11:00. Rezygnujemy z ukraińskiego autobusu kursowego jadącego do Czerniowców: kosztuje 21 lei a odjeżdża dopiero o 13:00. A nam się spieszy. Prowadzę Michała i Ankę na parking z busami. Cena po negocjacjach spada do 6 USD/osoby. Dość długo trwa kompletowanie pasażerów, pasażerów końcu ruszamy o 12:30.
Na granicy zaczynają się problemy: dziecko jadące z rumuńskim małżeństwem nie ma odpowiednich dokumentów. Matka negocjuje z rumuńskimi pogranicznikami, bez rezultatu. A my psioczymy na sytuację coraz bardziej. Ostatecznie Rumuni wysiadają z busa, a my jedziemy dalej. Ale tylko 100 metrów! Na granicy ukraińskiej "kompiutery nie rabotajut". Tym razem złość udziela się i kierowcy. Klnie po rumuńsku i ukraińsku, ja staram się wyłowić znane mi słówka ;-) Po godzinie Ukraińcy dochodzą do wniosku, że obejdzie się bez komputera i wbijają nam stemple.

Pół godziny później witają nas Czerniowce. Na dworcu autobusowym stwierdzamy z przykrością, że ostatni autobus do Lwowa odjechał o 13:00, cały pośpiech był niepotrzebny. Busów nie ma i nie będzie... Ania znów się źle poczuła, częstuję ją diclakiem. Transferujemy się na dworzec kolejowy. Michał funduje taksówkę, ukraiński kierowca objaśnia nam trasę pokazując co ciekawsze obiekty.
Czerniowce: cerkiew Pociąg jest o 20:30 (ten sam, na który nie zdążyłem 3 lata temu, gdy wracałem z Rumunii). Młodzi chcą mieć trochę luksusu na koniec, ulegam więc namowom i kupujemy bilet na wagon kupe (36 UAH). Chciałem się zmieścić w kwocie 100 USD przy powrocie z Iranu, dziś widzę, że nieznacznie przekroczę narzucony sobie limit o kilka złotych, trudno. Najbliższe dwie godziny spędzę na spacerze po centrum. Już krótki kurs taksówką pokazał, że Czerniowce to sympatyczne miasto. Strome uliczki zabudowane XIX-wiecznymi kamienicami nadają mu charakterystyczny wygląd. Trolejbusy i stare auta suną z hurgotem po kocich łbach.
Spaceruję więc po starówce bez przewodnika, wyszukując wzrokiem cerkwi i kościołów. Dużo ulic i domów jest odnowionych, mimo że jest sobotnie popołudnie, trwają prace remontowe. Za kilka lat Czerniowce odzyskają swój dawny blask. Ale dziś najbardziej kolorowym elementem miejskiego pejzażu są dziewczęta ukraińskie. Pierwszy września to tu nadal początek roku szkolnego. Wszystkie uczennice paradują w bordowych mundurkach, w białych podkolanówkach i w gigantycznych białych kokardach. Miły obrazek. Odwiedzam kościół katolicki, kilka cerkwi. Zaspokajam głód małą pizzą w oryginalnej młodzieżowej knajpce. Czerniowce: rozpoczęcie roku szkolnego

Pociąg do Lwowa wzbudza grozę. Przeżył już swoją śmierć techniczną, a mimo to jedzie! Co prawda powoli, na pokonanie 300 kilometrów mamy 11 godzin. Pracownicy kolei ukraińskich wiedzą, większej prędkości byśmy nie przeżyli. Nasza radość z powodu oczekiwanej intymności została ucięta przez dokwaterowanie Ukraińca taszczącego 3-litrową butlę "spirta". Gdy podałem w wątpliwość moc trunku, Alosza pociągnął łyk, zacharczał, przepił wodą i mnie poczęstował. Cóż, nie był to ani spirytus, ani paliwo rakietowe, lecz zwykła dość słaba wódka. Poniewczasie zreflektowałem się, że mogłem napić się metanolu, uważnie więc zacząłem obserwować zmierzchający świat. Ania i Michał wtulili się w siebie, Alosza wrzucił swe bety pod leżankę, o mało co jej nie demontując, z trudem domknęliśmy zepsute drzwi. Drogę przespałem snem sprawiedliwego. O tym, że w nocy była niezła jatka, zaświadczyć może tylko Michał i Ania oraz krwawy ślad na korytarzowym dywaniku...

Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej