Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12-13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21-22]


Paralia – Meteory

wtorek, 7 VIII 2001


W końcu wyjeżdżamy | Intertour potrafi czyli Meteory w pół godziny | Kalambaka | Nocna jazda


Zamek w Platamonas

Po tradycyjnej nocnej popijawie kończącej się nad ranem i dyskotekowych szaleństwach naszych grup BKD, ranek wita nas dobrą wiadomością: długo oczekiwany autokar z Wadowic dotarł w nocy do Paralii. Na razie kemping śpi. Około 9:00 uprzejmie zapytuję Kasię, kiedy pojedziemy. "Dziś po południu lub jutro". "Dlaczego nie dziś do południa?", "Zyskamy na czasie jadąc przez noc do Delf". Wolne żarty. I tak przecież Delfy mieliśmy zwiedzać rano. Zamiast nocnej jazdy możemy – zgodnie z planem – spać na kempingu w Delfach.
Ten sam wątek próbuję podjąć z p. Waldkiem, do którego ostatecznie odsyła mnie pilotka. Gdy ten skacowany wstaje o 11:00, stwierdza, że przed śniadaniem nie będzie ze mną rozmawiać. Cóż, na chamstwo, jak uczył Kobuszewski, należy odpowiadać "siłom i godnościom osobistom". Tymczasem się pakuję. Następnie powracam do niedokończonej rozmowy o planie dnia. Na moje argumenty, że są warunki do zrealizowania planu trampingu – zwiedzenia Meteorów przed 13:00 i przejazd na noc do Delf, p. Waldek odpowiada stekiem epitetów pod moim adresem. No cóż, przedstawiłem swoje zdanie, OK. "Catch you later" – odwracam się na pięcie i idę na zakupy. Ustalona na 13:00 godzina wyjazdu mija. Ludzie usiłują upchnąć swe bagaże. Ani pilot, ani szef Intertouru nie potrafią zdyscyplinować grupy i wyegzekwować ustalonej pory wyjazdu. Trudno się dziwić, skoro blisko połowa uczestników to rodzina i wierz... Ruszamy o 13:30, by po kilku kilometrach stracić kolejne 20 minut w nagrzanym i wypełnionym po brzegi autobusie. Pan Waldek wyskoczył pogadać ze swoim znajomym. Wściekłość gości na twarzach trampingowców. Dziwne. Czyżby się na nim nie poznali?
Meteory

Jedziemy do Meteorów. Po drodze – zamiast przystanąć choć na kilkanaście minut przy XI-wiecznym zamku w Platamonas – zatrzymujemy się na pół godziny przy niewiele wartym Źródle Miłości. Za oknami przesuwają się winnice i gaje oliwne. Przy okazji lektury przewodnika z 1992 roku spokojnie rzucam w przestrzeń, że zapowiadana przez Kasię największa atrakcja, Wielka Meteora, jest we wtorki zamknięta. "Nic podobnego" – słyszę z przodu. Pożywiom, uwidim. Droga dłuży się. Zamiast zapowiadanych trzech godzin podróży jedziemy ponad cztery. Ludzie zaczynają zdawać sobie sprawę z tego, że możemy nie zdążyć przed 18:00 – godziną zamknięcia. "Dlaczego nie protestowaliście rano?" – moje pytanie zostaje bez odpowiedzi.

Meteory: Klasztor Varlaam

Dojeżdżamy. Z daleka widoczne fantastyczne skały Meteorów, z wybudowanymi na szczytach – niby dla żartu – klasztorami, wywołują zachwyty. Za każdym zakrętem wspinającej się serpentynami drogi rzucamy się od okna do okna i pstrykamy zdjęcia. Tak, Meteory są piękne i warto by było przyjechać tu na cały dzień ("O, Meteory zwiedza się cały dzień, my będziemy zwiedzać trzy klasztory" – czy ja się przesłyszałem, gdy mówiła to Kasia w Krakowie?). Czas nagli. Jest 17:30. Wpadamy do klasztoru Varlam (oczywiście nie było sensu jechać do Wielkiej Meteory) i pędzimy po schodach. Sigas sigas – przecież zardzewiała ze starości tabliczka na dole informuje, że ten akurat klasztor jest czynny do 17:00. "No i co?" – rzucam p. Waldkowi. "Nic – nie będziemy zwiedzać" – wzrusza ramionami. Są ludzie i klamki – mówiła moja koleżanka Joasia. Jakiś inteligentny, polskojęzyczny tubylec uprzejmie informuje, że sąsiedni klasztor Roussanou jest otwarty do 18:00. Wyścig z czasem – wpuszczają do 17:45. Wchodzimy za 500 GRD. Kilka pomieszczeń z polichromiami, kościółek, czy też kaplica (trudno powiedzieć, Kasia została na dole) z wizerunkami świętych podczas nabywania świętości: smażenia na wolnym ogniu, łamania w prasie, dekapitacji itp. 18:00 – koniec zwiedzania. Zakonnica wygania ofiary Intetouru drewnianą kołatką. Meteory w pół godziny! Czuję się jak Japończyk zwiedzający Europę w 5 dni. No cóż, g... biuro. Obiecywałem sobie nie narzekać i być wyrozumiałym przez 3 tygodnie. Nie wytrzymałem. Mam dość. Organizator podstawił autokar zupełnie nie nadający się na tak daleką trasę. Dopuścił do przeładowania bagażami tak, że nie tylko jechaliśmy jak bydło stłoczeni między bagażami, ale i spowodowało awarię pneumatycznego zawieszenia. Nie podjął wystarczających wysiłków i nie uczynił tego dość szybko i skutecznie, by zrealizować program imprezy po awarii autobusu. Skutkiem tego był przymusowy 5-dniowy postój w Paralii. Mając zaś do dyspozycji drugi autokar mimo mojego sprzeciwu doprowadził do sytuacji nie do zaakceptowania: zwiedzania Meteorów w pół godziny i męczącej nocnej jazdy, mimo opłaconego noclegu na kempingu.

Meteory: Klasztor Roussanou. Przyjemne, prawda?

W autobusie dowiaduję się, że jedziemy na obiad – stół szwedzki za 2200 GRD a wcześniej do sklepu z pamiątkami i pokazem wyrobu ikon. Czyli to samo co podczas miniobjazdówki w Kapadocji. Marketing i reklama na piątkę. Losowanie ikon dla tych, którzy coś kupią, darmowy zimny drink, zgrabny pokaz. Oglądam złoto i podejmuję męską decyzję: kupuję kolczyki i wisiorek z meandrem. Raz się żyje. Ikona – nagroda za zakupy grupy przypada Agnieszce :-(

Nieoczekiwanie obiad w Kalambace drożeje do 3000 GRD (ach, ci naganiacze!), większość rezygnuje. Idę na przekąskę z Piotrkiem i Rafałem (souvlaki pita 450 GRD), po drodze fotografuję zasprejowaną propagandowymi napisami siedzibę KKE. Mamy bardzo dużo czasu: w końcu na przejechanie 245 km przeznaczono... 13 h. Zbiórka o 21:30. Jedziemy w kierunku Delf z prędkością... umiarkowaną, co nie przeszkadza kilka razy pobłądzić. Towarzyszy takim sytuacjom moje mruknięcie "Aha, znowu cofka" albo "Oho, już tu byłem".

Opuszczamy Tesalię. Wspinamy się z wolna serpentynami. W ciemności magicznie błyszczą światła miast i miasteczek porozrzucanych po greckich górach. Wjeżdżamy do Lamii wybierając co węższe uliczki. Kolejna jest wyjątkowo stroma. "Patrzcie, tam dalej są tylko schody!" – krzyczy Bogdan. Kierowca usiłuje zahamować, lecz autobus siłą rozpędu wciąż posuwa się do przodu. Czuć wszędzie swąd spalenizny z tarcz hamulcowych. W końcu stajemy – o metr od schodów. W popłochu opuszczamy pojazd wynosząc na rękach śpiące dzieci. Manewry trwają dobre kilkanaście minut, ostatecznie rycząc silnikiem autobus wycofuje się na wstecznym. Kalampaka: widok na Meteory

Nocna jazda dłuży się. Nikt – no prawie nikt – nie ma ochoty na oglądanie głupkowatego filmu z kasety. Ludzie są podenerwowani. Myślami o tym, co się dzieje i co ma nastąpić. Wyrażają pretensje, dlaczego nie nocujemy normalnie – na kempingu, skoro jest zapłacony. Boże, co za ludzie. Gdy rano o tym głośno i publicznie mówiłem, nie doczekałem się słów poparcia. Co za konformizm. Ale tak już jest na świecie – szeptanie i spiskowanie po kątach i brak odwagi cywilnej, by przestawić własne zdanie.

Ostatecznie, po sześciu godzinach jazdy, lądujemy na karimatach przy drodze w odległości kilometra od Delf. Pełny sukces finansowy Intertouru.


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej