Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12-13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21-22]
"Kurwa mać, co za wakacje" | Rozważania o trampingu | Muzeum w Olimpii – jestem pod wrażeniem|Arkadia – może tu zamieszkać?|Lądowanie w Tolo
"Kurwa mać, co za wakacje" – Dawid podniósł głowę, nieprzytomnym wzrokiem potoczył po wrogim świecie, przewrócił się na drugi bok i zasnął. Ja tymczasem – na nogach od 7:30 – pakowałem się popijając poranną kawę. Ta celna wypowiedź naszego młodego trampingowca skłoniła mnie do zadumy nad doborem uczestników tego wyjazdu. Dlaczego chłopak, który nienawidzi nocować pod namiotem nie mówiąc o spaniu pod gołym niebem, przedkładający dyskotekę i knajpę nad zwiedzanie ciepłych krajów, jedzie na taką imprezę? Dlaczego jadą inni, których z litości nie wymienię? Przecież jest tak bogata oferta pobytów w Grecji. A jeśli już lubią zwiedzać – są typowe objazdy z przewodnikiem i apartamentami na trasie?
Nie trzeba spać na kempingach, robić sobie samemu śniadania itp.? Dlaczego jadą na tramping osoby, które nawet nie zdają sobie sprawy, czym on jest? Lub nie akceptują jego warunków?
To są częściowo retoryczne pytania. Znam część odpowiedzi: to nie jest żaden tramping a Intertour to nie jest prawdziwe biuro podróży. Jest to impreza dla rodziny i znajomych p. Waldka sponsorowana przez pozostałych uczestników wyjazdu. Już samo sformułowanie impreza "pobytowo-trampingowa" jest nadużyciem, jako że z definicji tramping jest organizowany przy pomocy lokalnych środków transportu. Ale niech tam! Dla mnie na trampingu jest miejsce dla osób chcących poznać inny kraj w specyficzny – raczej niewygodny (bez luksusów), ale tani sposób. Poznać – to niekoniecznie znaczy chodzić od zabytku do zabytku (choć ja to lubię), ale także zapoznać się z kulturą, z obyczajami, z historią, ludźmi, przyrodą.
Tramping jest dla ludzi zdecydowanych na pewne niewygody i niepewności wynikające czasem z podejmowania decyzji ad hoc. Problem powstaje w przypadku trampingów komercyjnych, takich, na których organizator zarabia. Wówczas powstaje zwykła relacja: "klient płaci – klient wymaga". Wymaga opieki pilota – bo za nią zapłacił; wymaga transportu – takiego jaki był w umowie; wymaga przede wszystkim – mam na myśli siebie – realizacji programu. Ja po prostu płacę za to, by firma mnie dowiozła w to i to miejsce, oraz abym miał czas i możliwości poznania danego miejsca.
Tramping to impreza dla ludzi, którzy są zaradni i zorganizowani – nie trzeba ich prowadzić za rękę, nie zgubią się, potrafią rozłożyć namiot, rozpalić ognisko, kupić bilet, zapytać o drogę. Częściowo odpowiedzialność za dobór ludzi ponosi organizator, w tym wypadku Intertour. Trudno prognozować, by tramping był udany, gdy rozpiętość wiekowa wynosi 5-60 lat. Maksymalizacja zysku i minimalizacja wysiłku organizacyjnego w wykonaniu Intertouru owocuje w sposób opisany na poprzednich stronach. Niestety takie są czasy, że każdy mógł założyć biuro turystyczne a koncesji z odpowiedniego ministerstwa nikt później nie weryfikuje. To przykre, ale takich biur, które nie liczą się z klientami w nadziei, że jakoś przełkną swe niedociągnięcia będąc pod urokiem pięknych krajów, jest więcej. Liczą na kolejnych klientów w następnym sezonie...
Jedziemy do Olimpii.
Zapowiadana godzinna podróż kończy się po 2 godzinach. Tym razem idę na całość, czyli kupuję bilet do muzeum i wykopalisk (2000 GRD). Zaczynam od muzeum. Główna sala dosłownie powala na kolana zgromadzonymi rzeźbami z tympanonu Świątyni Zeusa. Tuż przed oczami, na wyciągnięcie ręki mam postacie, które podziwiali 2000 lat temu Grecy zadzierając wysoko głowy przed swą świątynią. Wielokrotnie spaceruję tam i z powrotem przed sceną przedstawiającą Pelopsa i Oimomausa na rydwanach oraz bitwę Lepitów z Centaurami. Dodatkowo w sali są zgromadzone fragmenty zrekonstruowanego fryzu ze świątyni z płaskorzeźbami przedstawiającymi sceny z mitu o Heraklesie. To nic, że zdefektowane, wyobraźnia dopełnia całości. Jak to dobrze, że zachowały się te wspaniałości, że możemy je podziwiać, że tyle mówią o potędze i kulturze państwa Greków.
Z przyjemnością oglądam pozostałe sale: pokryte kolorową polichromią fragmenty kamieni tworzących tympanon. Spoglądam na wzory w trzech kolorach: żółtym, czerwonym i niebieskim – tych samych kolorach, których użyłem do pomalowania kariatyd na lekcji wychowania plastycznego w I klasie liceum. Jakże kolorowo i bogato musiały wyglądać te budowle w okresie ich świetności! Spacer po wykopaliskach nie daje o tym wyobrażenia: oglądamy tylko biało-szare fragmenty murów, kolumn, jakieś bezładnie rozrzucone kamienie. Stąpamy po miejscach ogołoconych przezorną ręką archeologa z wszelkich ozdób i pomników. Na szczęście zawsze można zajrzeć do muzeum i nałożyć te dwa obrazy na siebie.
Dziwią mnie niewielkie rozmiary hełmów – no, ja w każdym razie w czymś takim nie zmieściłbym głowy. Podobają mi się małe przedmioty – figurki wykonane z brązu pełniące zapewne funkcję zabawek.
Pora teraz na wykopki. Od razu zwraca uwagę olbrzymia liczba turystów. Snują się alejkami za swoimi przewodnikami. Najważniejszymi obiektami wydają się drzewa, z cienia których skwapliwie wszyscy korzystamy. Oglądam Palestrę wytyczoną podwójnym portykiem, dochodzę do pracowni Fidiasza, siadam w cieniu i przyglądam się zwalonym, poplasterkowanym kolumnom w miejscu Świątyni Zeusa. Są jeszcze potężniejsze niż te w Wielkiej Świątyni w Petrze. Wchodzę teraz na Stadion przez częściowo zachowany tunel. Amerykanka robi zdjęcia kolegom pozorującym zapasy olimpijskie. Sympatyczne. Wracam drogą obok Świątyni Hery i Tolos do wyjścia. W sumie Olimpia wywarła dobre wrażenia. Plus dla muzeum, minus dla tłumów.
Dalsza droga wiedzie w poprzek Peloponezu.
Wjeżdżamy do Arkadii – krainy górzystej i gorącej. Krajobrazy w dolinie rzeki Alfios są rzeczywiście zachwycające. Przez otwarte okna wystawiamy aparaty i pstrykamy. Przystanek. Kolejne ujęcia na przełęczy. Jest ze 45oC. Niektórzy próbują potrzymać w dłoni choć przez chwilę rozgrzane kamienie... Kraina szczęśliwości? Może – ale w zimie. Teraz przypomina raczej Hades. Przekraczamy granicę wododziałową w pobliżu Tripoli, stolicy półwyspu, i zjeżdżamy w kierunku Zatoki Argolidzkiej. Zbocza gór porośnięte są lasami sosnowymi, gdzieniegdzie strzelają w niebo wysmukłe cyprysy. W dolinach rozłożyły się nieliczne wsie otoczone starymi gajami oliwnymi. Panoramy dopełnia odległe, lekko zamglone pasmo gór na horyzoncie. Jest po prostu pięknie.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
Tolo osiągamy ok. 18:00. Kemping Sunset położony 300 metrów od morza zdominowany jest przez grupy Francuzek (i Francuzów). Piję herbatę przed namiotem, gdy inni jeszcze wyciągają bety z bagażnika. Niby powinienem się do tego przyzwyczaić – ale nie mogę. Zresztą, co mnie to obchodzi – jeśli ich sens bycia polega na guzdraniu się i krzątaniu – ich prawo. Przy okazji posiłku zauważam, że wciąż nie przejadłem zapasów z Polski – czyżby znudziły mi się chińskie zupki? Powinienem brać przykład z p. Romana, który regularnie wyciąga z plecaka po jednym wschodnim frykasie na dzień doprawiając go przyprawą Maggi. Brr... Na marginesie – p. Roman jest świetnie przygotowany do wycieczki – dzięki otrzymanym od swej kuzynki trzem listom: co wziąć, co kupować i co zobaczyć. Chętnie poznałbym tę jego kuzynkę...
Na plażę w Tolo idę tylko z p. Romanem. Plaża jest piaszczysta, ale to tylko dzięki przywiezieniu tysięcy ton piasku w to miejsce. Zatoczka – część Morza Mirteńskiego – otoczona jest górkami ze schodzącymi do wody stromo skałami i tylko na niewielkim odcinku wybrzeże jest dostępne do plażowania. Wieczorem z niewielką pomocą innych opróżniam 2-litrową butelkę Nemei (...)