Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12-13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21-22]
Pakować się, czy nie: oto jest pytanie | Akropol: czuję niedosyt | To trzeba zobaczyć | Pan Roman nie daje mi spać | Wyjazd do Pireusu czyli, gdzie jest kamera? | "Przepraszam, dokąd my jedziemy?" |
Ateny. Ciężki dzień dla mnie. Nie wiem, co zrobić. Ludzie wstają, zwijają namioty unikając przy okazji spojrzeń w moim kierunku. Mija 8:00, 9:00... Coraz mniej namiotów – ja nawet nie wiem, o której godzinie wyjeżdżamy do centrum. Mam alternatywę: spakować namiot i jechać z resztą lub jechać bez namiotu i plecaka. W tej drugiej sytuacji reszta pojedzie plażować do Paralii a ja zostanę w Atenach...
Autobus spakowany łącznie z moimi betami, ale wciąż nie rusza. Mam wrażenie, że p. Waldek przeciąga wyjazd do centrum odgrywając się na tych, którym zależy na zwiedzaniu. Przylazł ze swoimi bagażami pół godziny po umówionym czasie, potem jeszcze wybrał się z Kasią do recepcji załatwiać formalności, a my kisimy się w nagrzanym autokarze.
Pod Akropolem kolejna "nowina". Zamiast o 22:00 jak dzień wcześniej było umówione, mamy wyjeżdżać o 18:00. Inaczej mówiąc g... Intertour przewidział 8 godzin na Ateny. Na miasto, które można zwiedzać cały tydzień i nie mieć dość.
Zaczynam z p. Romanem od Akropolu. Omijamy stuosobową kolejkę do kasy, kupując bilety od Amerykanki (2000 GRD). Przechodząc przez Propyleje prawie nie zauważam zarusztowanej Świątyni Ateny Nike, spoglądam na piękne kariatydy Erechtejonu i przyciągnięty przez skrawek cienia siadam przy Partenonie. Czuję niedosyt wynikający raczej z niewiedzy niż z subiektywnej oceny miejsca. Spodziewałem się tu nie wiadomo ilu świątyń i budowli, zaś Akropol to właściwie tylko te trzy wymienione przed chwilą obiekty. OK, na zboczu Akropolu jest jeszcze Teatr Dionizosa i Odeon i zdekompletowana Stoa. No i Nike przy wejściu. Ale niedosyt pozostaje – może wynikający częściowo z nieprawdopodobnej ilości rusztowań i świeżo wyciętych bloków mających stanowić uzupełnienie rekonstruowanych fragmentów. Kurczę! Chcą zbudować Akropol od nowa, czy co?
Krótki spacer po niewielkim muzeum archeologicznym i idziemy na Plakę. Pan Roman próbuje zrealizować swoją obsesję – zakup Hefajstosa – bezskutecznie. Ja się poddałem z pamiątkami: im dalej na południe Grecji tym drożej. Czekam zatem na Paralię.
![]() |
![]() |
Zwiedzamy areopag i Rzymskie Forum
a następnie szybkim krokiem dochodzimy do Muzeum Narodowego z ogromnymi zbiorami archeologicznymi. Z bólem serca wyjmuję kolejne 2000 GRD. Jedno powiem – warto. Pal sześć kolekcję rzeźb, pal sześć mumie egipskie, ale złoto! Kolczyki, pierścienie, naszyjniki, łańcuszki, brosze, diademy, wieńce laurowe! A wszystko tak misterne, tak filigranowe, tak elegancko a czasem i modnie wykonane! Lecz najwspanialsze jest to, że biżuteria pochodzi nie tylko z czasów rzymskich, ale również z okresu mykeńskiego. Pięć tysięcy lat temu! Szczególnie utkwiła mi w pamięci ekspozycja w zaciemnionej sali z punktowym oświetleniem skierowanym na rozrzucone w przestrzeni złote przedmioty. Oczywiście, nie tylko złota kolekcja jest ważna. Jest tu duży zbiór kouri – posągów młodzieńców w charakterystycznej pozie i z charakterystyczną fryzurą. Są tu setki miniaturowych posążków, statuetek z brązu – przepięknych cacek, których kiepskie kopie można kupić na Place.Idziemy jeszcze raz na Plakę, posilamy się pitagorasem©, jeszcze Łuk Hadriana i resztki Świątyni Zeusa. Lądujemy w Ogrodach Narodowych. Upał i zmęczenie po ostatnich wydarzeniach są silniejsze ode mnie. Usypiam na ławce. Pan Roman jest jednak bezwzględny i ciągnie mnie pod Parlament na zmianę warty. Białe rajtuzy żołnierzy przyciągają uwagę kobiet i dziewczyn. Niektóre fotografują się z wartownikami narażając się na ostrzegawcze gwizdki wartownika-ochroniarza wartowników. Fu! nie lubię takiego cyrku.
Wracamy przez Plakę i Akropol do autobusu. Jak zwykle czekamy na p. Waldka. Ruszamy. Lecz zamiast do Olimpii – jedziemy do... Pireusu, bo jak błyskotliwie stwierdził pan Intertour, Pireus jest związany z Atenami. Coś tam jeszcze bredzi, a ja się zastanawiam, co się stało z naszą pilotką Kasią: zwolnił ją, czy co?
Zajeżdżamy do portu. "Macie 40 minut na port i pobliskie uliczki". Nolens volens wysiadamy. Jestem brudny i spocony a on mnie wywozi do śmierdzącego portu. Co to: doker jestem, czy jak? (Na moje pytanie Kaśka odpowiedziała, że za trzy godziny będzie plaża z prysznicem). Kupuję u Wietnamczyków świeże placki, takie jak w Syrii, i wspominam zeszłoroczny tramping. Oddzieram paskami placek i powoli wcinam. Herbata i do autokaru.
Shit, shit, shit! Gdzie jest kamera?! Z tyłu autobusu dobiegają zduszone i przerażone słowa dziewczyn. Nie ma, nie ma, NIE MA! Zginęła torba z kamerą i trzema paszportami. Ewa, która na przechadzce trzymała torbę jest sparaliżowana. Po chwili wybiegają do portu trzy dziewczyny: Ewa, Anka i Marysia. Potem ktoś jeszcze. NIE MA! Zaczynają się telefony na policję, do operatora (komórka też zginęła), do konsula, do domu, do banku itd. Czuję, że zostaniemy tej nocy w Atenach – czyli wyjdzie na moje, chociaż nie oczekiwałem, na Zeusa, takiego rozwiązania. Po chwilach stresu odprężam się i zabawiam dzieci sztuczkami karcianymi. Uczę trików tylko Karolinę i w ten sposób to ona zostaje guru. Godziny mijają. Dowiaduję się, że w torbie było jeszcze całe nagranie wideo z wycieczki, trzy aparaty, filmy, jakieś pieniądze. Szczęśliwy dzień dla znalazcy.
Pan Intertour oświadcza, że jedziemy do centrum Aten, by umyć się w szaletach pod Akropolem. Jest północ i zgodnie z moimi przewidywaniami, p. Waldkowi nie udaje się sforsować zamkniętych o tej porze drzwi wychodka. Znów nocna jazda. Czy wracamy na kemping "Athens" (6 km), choćby tylko po to, by się umyć? Mijamy kolejny raz charakterystyczny obiekt sportowy – znak, że znów wracamy do Pireusu. Widok znajomego portu budzi moje wspomnienia, gdy to Sucharek w Agrigento stwierdził: "Proszę nie jeździć wkoło, bo mi się kręci w głowie". Kilka razy zawracamy, znów znajomy obiekt sportowy – jedziemy do Aten! Nie mogę się opanować i rzucam głośno pytanie: "Przepraszam, dokąd my jedziemy?" No response. Czyżbyśmy zostali porwani przez UFO? Znów zakręt, jedziemy w prawo, w lewo, cofka. Szukamy konsulatu? Stacji benzynowej? Plaży? Nic nie rozumiem. Cokolwiek zalęgło się w porąbanym łbie – jeszcze nie zaowocowało. Ale kurczę! Dlaczego ludzie nie protestują, nie pytają się? Myślę, że po prostu boją się. A tym, którzy za imprezę zapłacili mniej lub w ogóle, nie wypada się odzywać.
Chwila postoju, by zapytać o drogę. Dwukrotnie jeszcze zadaję pytanie, gdzie jedziemy, ale ani Kasia, ani p. Waldek nie odpowiadają mi. Czy to jest zwykłe chamstwo, czy coś więcej? Wyczuwam, że się oddalamy od Aten. Pan Roman – jeden z nielicznych, którzy bacznie obserwują, co się dzieje, genialnie stwierdza, że jedziemy na Przylądek Sounion. "Jest tam bardzo interesująca Świątynia Posejdona" – wyjaśnia spokojnie. I mówi to – w takiej chwili! Coś fantastycznego.
P. Roman niewiele się pomylił – jedziemy wzdłuż wybrzeża attyckiego mijając kempingi (płatne miejsca, gdzie śpi się i można się umyć) i zajeżdżamy na dziką plażę. Jest super. Greckie parki urządzają sobie nocne popijawy przy muzyce, obok klub Habana, trwają negocjacje w kwestii otwarcia ubikacji dla nas. Przy autobusie wybucha głośna awantura. Pan Waldek stwierdza, że jeśli dziewczyny jutro nie załatwią sobie paszportów blankietowych, to on i tak z grupą wraca do Polski. A w ogóle, to on obchodzi się z nimi, jak ze śmierdzącym gównem. Trwa obrzucanie się epitetami. Bezpaszportowe dziewczyny i Anka Czołgistka wpadają w lekką histerię. "Jak można coś takiego powiedzieć, przecież nie ma prawa tak zrobić!". Pan Intertour idzie się kąpać do morza. Herbatka i spanie na karimatach. Jestem zbyt zmęczony, by pompować materac. Ze względu na zagrożenie greckie wkładam paszport do śpiwora i naiwnie przywiązuję plecak do menażki. Wiatr sypie piaskiem przez całą noc.