Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8]
Śniadanie i w drogę! | Chronię się przed deszczem | Pod wielkim zegarem | Jeszcze jedna katedra | Deszcz nie ustaje | Gorsza sztuka? | Czy dojedziemy na czas?
W nocy kiepsko śpię. Gdy budzę się po raz kolejny koło 5:00, słyszę za oknem padający deszcz. „Może przestanie padać do rana?” – zastanawiam się. Jak by jednak nie patrzeć, to pogoda zasadniczo udała mi się. Chociaż jesień w Europie często bywa deszczowa, to na razie obyło mi się bez opadów. Na poniedziałek, wtorek i środę były one jednak zapowiadane w Normandii. To był jeden z powodów, dla których zrezygnowałem ze spania na dziko.
O 6:30 po cichu pakuję się i opuszczam pokój. W kuchni spotykam jakiegoś miejscowego chłopaczka, nie zagaduję go, nie chce mi się. Śniadanie mam wyjątkowo skromne: mała konserwa z tak zwaną szynką wieprzową, herbatniki i barszcz czerwony. Dziś zamiast kawy wyjątkowo herbata, bo ani razu nie jej piłem na wyjeździe. Panienka w recepcji przy wymeldowaniu pyta, czy wszystko było w porządku.
– Excellent! – odpowiadam uprzejmie.
No, bo w zasadzie wszystko było okej. Hostel wyjątkowo czysty, nowoczesny; oprócz baru dla zwykłych turystów jest kuchnia dla backpackersów, czegóż więcej mogę potrzebować?
Do Rouen tym razem jadę pociągiem. To niecałe dwie godziny, chociaż kurs nie jest pospieszny (TER 852026). Bilet kosztował mnie tylko 7 euro. Przysypiam po drodze. Cały czas denerwuję się tą przesiadką w Paryżu wieczorem. Niby mam 1 godzinę i 25 minut, ale autobusy się spóźniają się nagminnie, zwłaszcza FlixBusy.
Na miejsce docieram przed 10:00. Fotografuję zabytkowy dworzec, wychodzę na zewnątrz i… natychmiast wracam. Pada! Już nie siąpi, lecz zwyczajnie leje. Moje tekstylne buty po kilku minutach będą mokre, chcę więc przeczekać deszcz. Po godzinie opady nieco słabną, a ja już mam dość siedzenia w internecie. Zwiedzanie zaczynam od sąsiadującego z dworcem kościoła pod wezwaniem św. Romana (Église Saint-Romain à Rouen). Został zbudowany w stylu barokowym, ale najwyraźniej fundator, książę Henryk II z domu Orlean-Longueville, skąpił kasy na inwestycję, skoro budowa trwała 50 lat. Kościół jest otwarty, pusty, a przede wszystkim... suchy. Ciemne wnętrze rozświetlają dwa kandelabry. To co się rzuca od razu w oczy, to niecodzienne usytuowanie organów: znajdują się w absydzie, za ołtarzem. Wystrój kościoła jest barokowy lub klasycystyczny, widać, że kościół był przebudowywany. Fotografuję jeszcze kilka drewnianych figur, marmurową chrzcielnicę i drewniane konfesjonały. Wystarczy.
Mogę ruszać dalej. Moment! Muszę jeszcze zrobić parę zdjęć dworcowi Rouen Rive Droite – dzieło architekta Adolfa Dervaux w stylu Art Nouveau zasługuje na chwilę uwagi.
Zdecydowałem się najpierw przejść do zachodniej części miasta. Katedrę zostawię na później, licząc skrycie, że pogoda się poprawi. Niestety wciąż mży. Naciągam kaptur na głowę i osłaniając aparat przed deszczem, podchodzę do kolejnego kościoła. Église Saint-Godard jest trójnawowy i, co ciekawe, jego nawy boczne są tej samej wysokości co nawa główna. Obok kolejny kościół, tym razem jednonawowy z wgłębionym ciemnym portalem i wysoką wieżą o ażurowej konstrukcji. Obecnie mieści się tu Musée Le Secq des Tournelles. To zresztą niejedyne muzeum w tym miejscu, tuż za mną znajduje się Musée des Beaux-Arts.
Idę przez miasto w kierunku południowym. Na ulicach z rzadka spotykam przechodniów. Kto mógł pochował się w domach lub w sklepach. Dochodzę do olbrzymiego (150 metrów długości!) Pałacu Sprawiedliwości (Palais de Justice) mieszczącego Parlament Normandii (Parlement de Normandie) i Sądu Apelacyjnego (Cour d'appel). To jeden z ładniejszych świeckich budynków, które widziałem podczas tego wyjazdu. Dwupiętrowy (ale z użytkowym poddaszem 😉) budynek z początku XV wieku ozdobiony jest dziesiątkami sterczyn ponad niewielkimi przyporami połączonymi ażurową balustradą. Szczególnie ładne są mansardowe okna z maswerkami. Prawdziwe arcydzieło w stylu flamboyant!
Na skrzyżowaniu ulicy Rollon i Joanny d’Arc dostrzegam wymalowany pięciokątny motyw na asfalcie. Jak się przekonam później, wiele skrzyżowań jest tak ozdobionych.
Zaglądam na targ przy Place du Vieux-Marché (Comptoir des Halles). Tu, prócz zwykłych owoców, sporo owoców morza, także krabów, homarów i ryb. Są tu również sprzedawane gotowe sałatki i ciasteczka z różnym nadzieniem. Rzecz jasna, wybór serów jest olbrzymi. Czas ruszyć dalej. Przy wspomnianym placu znajduje się parę kamienic o budowie szachulcowej. Większe zainteresowanie wzbudza jednak nowoczesny kościół pw. Świętej Joanny d'Arc (Église Sainte-Jeanne-d'Arc). Jest z gatunku tych modernistycznych: asymetryczny, połamany i krzywy. l właściwie trudno się zorientować, gdzie jest ołtarz, a gdzie nawa. Jedną ze ścian tworzy olbrzymi witraż z wieloma scenami, a ławki ustawione są amfiteatralnie w półokręgu. Dach tej świątyni jest łamany, składa się z wielu trójkątów.
Poruszam się dalej w kierunku zachodnim. Na Pl. de la Pucelle trafiam na piękny hotel (Hotel de Bourgtheroulde) z miniaturową sześciokątną basztą w narożniku. Uwagę zwracają fryzy pod oknami z herbami w otoczeniu aniołków. Wchodzę na podwórko tego hotelu, tu łatwo dopatrzeć się gotyckiego pochodzenia budynku oraz nowszych, renesansowych arkad. Niestety fryzy na tych ostatnich są bardzo zniszczone, aczkolwiek można się tutaj doszukać scen bitewnych. Zerkam również na cennik: chambre tradition od 260 do 500 euro, cambre prestige 360 do 900 euro. Dziękuję!
Przy kolejnym skrzyżowaniu natykam się na wolnostojącą wieżę. Tyle pozostało z kościoła św. Andrzeja (Église Saint-André). Potem przechodzę do jednego z bardziej znanych miejsc w Rouen, to jest Le Gros-Horloge. To renesansowa brama miejska (La Porte Massacre) z dużym zegarem ponad przejściem, a właściwie piękna dzwonnica (Le Beffroi) z bramą przejściową. Tarcza zegara ma niemal 3 metry średnicy, ozdobiona jest złoconymi ornamentami. Ponoć mechanizm pochodzi z 1389 roku. Jeśli dobrze przyjrzeć się tarczy zegara, dostrzeże się okienko, w których przedstawiane są fazy księżyca. Natomiast w u podstawy tarczy, w okienku pojawiają się dni tygodnia. Dziś pojedyncza wskazówka godzinowa stoi. Nie pomogła elektryfikacja mechanizmu dokonana w zeszłym wieku.
Warto zatrzymać się tu na dłużej i rozejrzeć. Na sąsiadującym z bramą budynku (Le Beffroi) umieszczono interesującą rzeźbę (Fontaine du Gros-Horloge) przedstawiającą parę. Brodaty mężczyzna konwersuje ze swą towarzyszką. Zapewne o zakupie ubrań, gdyż są roznegliżowani*/. Inna kamienica na małym placu jest również godna uwagi. Ościeżnice szprosowych okien pomalowane są na czerwono i bogato zdobione. Warto zwrócić uwagę na piękne rzeźby na drzwiach prowadzących do sklepu z perfumami.
Wracając do bramy: jej łuk ozdobiony jest miejskim herbem przedstawiającym baranka niosącego krzyż. Wewnętrzna strona łuku pokryta jest natomiast ozdobiona jest płaskorzeźbami przedstawiającymi jakieś scenki pasterskie wiejskie a w centralnej części znajduje się postać Chrystusa, również w otoczeniu owieczek. Po przeciwnej stronie bramy znajduje się druga tarcza zegarowa, ale ciekawsze jest to, co znajduje się na krawędzi łuku bramy. Jedna z kilkunastu główek cherubinów (druga od prawej) jest... odwrócona. Ponoć to wyraz niezadowolenia z płacy jednego z rzemieślników wykonujących tu pracę.
Zmierzam teraz ponownie pod Parlament Normandii. Tym razem oglądam go od strony otwartego dziedzińca (rue aux Juifs). Z tego miejsca prezentuje się jeszcze lepiej. Szereg lukarn wkomponowanych w stromy dach zwieńczonych jest wimpergami i ozdobionych wieloma sterczynami. Lukarny połączone są ażurową attyką, a linia balustrady przedzielona serią żygaczy. Część pinakli zwieńczona jest pomnikami przedstawiającymi, jak sądzę, ówczesnych mieszkańców miasta. Centralnie położona niska baszta zwieńczona jest ośmiobocznym hełmem i również zachwyca koronkową robotą. Natomiast plastikowe osłony umieszczone za płotem zdają się świadczyć, że bywa tu gorąco podczas manifestacji przeciwko rządowi. Przy ulicy, na której się teraz znajduję (rue aux Juifs) stoi szereg starych, zabytkowych kamienic z drewnianymi werandami, drewnianymi fasadami niektóre z nich również o budowie szachulcowej. Dochodzę do równoległej ulicy Gros Horloge. Tu domów z muru pruskiego jest jeszcze więcej, są pomalowane na różne pastelowe kolory. Ulicą tą dochodzę do sławnej katedry. To tutaj spędzał poranki, południa i wieczory Claude Monet. Malował wielokrotnie fasadę katedry w różnych warunkach oświetleniowych wydobywając z niej niezwykłe efekty. Nie wiem, czy malował w deszczu, jeśli nie, to dziś miałby okazję :(.
Niestety deszcz nie ustał, jedyna korzyść taka, że plac przed katedrą opustoszał. Wchodzę do środka, tu również panują pustki. Znów zachwycam się ogromem świątyni. Wrażenie potęgują dziesiątki żłobkowanych wielkich kolumn podpierających wiszące 45 metrów wyżej sklepienie. Co kilka kroków przystaję, by przyjrzeć się kolorowym wielkim witrażem w nawach bocznych. Oglądam barokowe boczne ołtarze ze złoconymi poskręcanymi kolumnami i złoconymi figury. Dochodzę w końcu do transeptu i tu widzę prześliczne schody o konstrukcji drewnianej z misternie wyrzeźbionymi balustradami. Wysoko ponad nimi widać galerię obiegającą nawę i absydę. Wzdłuż muru absydy ustawiono ponadnaturalnej wielkości figury świętych. Jest też również kilka nagrobków królów i królowych.
– Zawsze spotykam lwy u stóp króla – odzywa się Polka zwiedzająca kościół w grupce znajomych.
Faktycznie, gisant został wzbogacony rzeźbą niewielkiego lwa. Zapewne symbolizuje to potęgę władzy zmarłego.
Tu, w ścianach absydy można zobaczyć również kilka gotyckich enfeu z nagrobkami. Główny barokowy, a właściwie rokokowy ołtarz z kolumnami bardzo pokrytymi motywami roślinnymi, jest zachwycający, ale największe wrażenie robi na mnie las wiązkowych kolumn. Pionowe żłobkowanie daje efekt zwielokrotnienia liczby kolumn. Z pewnością przybywający przed wiekami do Rouen pielgrzymi stawali w nawie oniemiali i porażeni niezwykłością katedry. W bocznych nawach znajduje się kilka kamiennych ołtarzy, m.in. ze sceną Ukrzyżowania.
Wychodzę na zewnątrz. Deszcz jakby zelżał, mogę przyjrzeć się fantastycznemu portalowi z dziesiątkami figur zarówno po bokach, jak i na łukach zwieńczających bramę. Koronkowa robota średniowiecznym mistrzów zachwyca. Wieże są nierównej wysokości, spotykałem się z takimi przypadkami parę razy podczas moich podróży, nie tylko w Krakowie (Kościół Mariacki). Powstały zapewne w różnych latach. No, ale najbardziej podoba mi się w tej fasadzie ta ażurowa konstrukcja. Budynki przy placu katedralnym również są ciekawe. Zwłaszcza narożny pałac (mieści się tu Bureau des Finances de Rouen) z trzema rzędami fryzów z płaskorzeźbami przedstawiającymi amorki.
Podchodzę teraz na Pl. Barthélémy z kilkoma kamienicami szachulcowymi i kolejnym, średniowiecznym kościołem. Kościół św. Maklowiusza (Église Saint-Maclou) zbudowano w stylu gotyku płomienistego. Trzy bramy z misternie zdobionymi portalami osłonięto niewielkim gankiem. Chociaż jestem już trochę zmęczony tymi wizytami, wchodzę do środka przez renesansowe wrota z wyrzeźbionymi w drewnie kilkudziesięcioma postaciami. Chrystus na krzyżu zawieszony wysoko to się jakoś nazywa sprawdzić te witraże są mniej ciekawe bardziej współczesne natomiast podobają mi podoba mi się galeria przebiegająca wokół nawy głównej i absydy powyżej szeregu łuków prowadzących do łuków oddzielających nowe główną od bocznych uwaga również zwracają drewniane rzeźbione drzwi.
Chociaż czuję się już na wpół przemoczony, kręcę się dalej po Starówce, fotografuję zabytkowe kamienice, oglądam wystawy eleganckich butików. Zaglądam jeszcze do nieużywanego kościoła Opactwa Saint-Ouen. Właśnie skończyła się w nim jakaś impreza, filmowcy zbierają swój sprzęt. Parę kroków dalej, na placu im. Generała de Gaulle’a stoi pomnik konny Napoleona (Statue équestre de Napoléon Ier), a obok interesujący ratusz (Hôtel de Ville de Rouen) z portykiem i płaskorzeźbami na frontonie. Zły jestem, że deszcz ani na chwilę nie przestaje się padać. Tak mi brakuje błękitnego nieba! Zdjęcia z Rouen niestety będą ponure.
Teraz muszę jeszcze przejść przez most na Sekwanie, by dotrzeć na dworzec autobusowy, skąd odjadę do Paryża. Pont Boieldieu na swych końcach ma kilka „ozdóbek”. Są to posągi jest autorstwa rzeźbiarza Jean-Marie Baumela (na prawym brzegu): Normanów płynących na langskipie oraz Caveliera de La Salle – żeglarza z Rouen płynącego statkiem w stronę Ameryki. Na lewym brzegu znajdują się natomiast rzeźby Georgesa Saupique’a przedstawiają alegorycznie Dopływy Sekwany i Ocean. Postacie wykonane z surowego betonu są przedstawione bardzo umownie, prawie pozbawione szczegółów i przypominają płaskorzeźby z okresu socjalizmu w Polsce. A przecież rzeźby w podobnym stylu spotykałem niejednokrotnie w innych miastach Europy Zachodniej. O ile sobie przypominam, także w Tuluzie. Baumel i Saupique tworzyli sztukę, która była osadzona w tradycji i klasycyzmie, i chociaż nie była to sztuka zaangażowaną w sensie społecznym czy politycznym, to ich prace miały często charakter monumentalny, historyczny i patriotyczny. I konia z rzędem temu, kto się zorientuje, że pomnik Monument aux morts de Rosny-sous-Bois nie przedstawia czerwonoarmisty. Myślę, że w Polsce, zwłaszcza obecnie, istnieje dużo nieporozumień związanych ze sztuką lat 50. i 60. Przypisuje się im na ogół komunistyczną ideologię przez co otrzymują status „sztuki gorszej”, nie wartej uwagi. A przecież równie „zaangażowane” dzieła powstawały w lewicowej Francji i Włoszech w drugiej połowie XX wieku. Zachodni rzeźbiarze, działając w duchu humanizmu i lewicowych idei, podejmowali przecież tematy związane z codziennym życiem ludzi pracy, walką o sprawiedliwość społeczną, cierpieniem wojennym oraz powojenną odbudową kraju. I chociaż w przeciwieństwie do realizmu socjalistycznego, nie byli zobowiązani do idealizowania postaci to ich prace często były refleksyjne i introspektywne, ukazując zarówno nadzieję, jak i cierpienie jednostek i grup społecznych. Czy tam również ta sztuka jest na indeksie?
No dobrze, dość tych rozważań. Denerwuję się wciąż przesiadką w Paryżu, dzwonię więc do FlixBusa i próbuję zmienić rezerwację tak, bym mógł pojechać do Paryża wcześniejszym autobusem. Nie da się, trudno.
Jestem już na dworcu. Chociaż dworzec to za duże słowo, to po prostu dwie wiaty przy ulicy. Tu zatrzymują się autobusy FlixBus i BlaBlaBus, czyli dawny Ouibus. Mam jeszcze półtorej godziny, muszę gdzieś przeczekać. Pod wiatami miejsca zajęte, znajdują przy sąsiedniej uliczce niewielkie schronienie przed deszczem. Muszę podsuszyć się, ściągam przemoczone buty i zmieniam skarpetki.
Muszę powiedzieć, że nie tylko ja się stresuję. Ale o tym za chwilę. Doczekałem się w końcu przyjazdu autobusu jadącego z Étretat**/. Co prawda wciąż mam mokro w butach, ale jedną nogą już jestem w Paryżu.
– Dzień dobry! – mówię do zaskoczonego kierowcy.
Autobus jest na warszawskich numerach, jedzie do Lublina. Trzeba przyznać, że długa trasa. Ale ekipa jest trzyosobowa. Nie wiem, gdzie jest zmiennik kierowcy, rozmawia z nim przez komórkę; albo siedzi w Paryżu albo w luku bagażowym.
O 19:00 z 20-minutowym poślizgiem odjeżdżam do Paryża. Czas upływa bezboleśnie, oglądam sobie filmy na YouTube, słucham polskiej muzyczki od kierowcy i w końcu się zaczyna.
– Kurwa! Mówię ci, nie mam świateł – mówi kierowca do swojego kolegi.
Używając dosadnych słów tłumaczy, że światła drogowe wysiadły kilka minut temu. Długie działają, ale jedzie na postojowych.
Obawiam się, że w każdym momencie możemy zjechać na pobocze i włączyć świat awaryjne, a kierowca oświadczy, że dalej nie jedzie. Na szczęście dojeżdżamy do Paryża, do dworca zostało około 30 km. Przyjeżdżamy przez Sekwanę i zatrzymujemy się jeszcze na pośrednim przystanku (Pont de Sèvres), na którym dosiadają się zmiennicy.
– Panowie! – zwracam się do nich. – Dojedziemy na czas na do Paryża? Mam przesiadkę.
– Jasne, zdążymy. O której ma pan przesiadkę?
– O 22:40.
– To, spokojnie,
– Bo widzę, że są problemy...
– Jakie problemy?! Żadnych problemów nie ma – ucina kierowca.
Wysyłam wiadomość na WhatsAppie do Renaty, by się nie denerwowała. Chyba się przejęła moimi przygodami.
Na dworzec Bercy Seine docieramy z niewielkim poślizgiem. Mam godzinę przerwy, kręcę się po dworcu i odnoszę wrażenie, że jestem w jakimś egzotycznym kraju. Francuzów tu tyle, co w Arabii Saudyjskiej lub w Kenii. Zdaje się atmosfera zagrożenia terroryzmem w Paryżu nie jest ostatnio napięta. Tu, na dworcu, nie dostrzegam ani policji, ani wojska z długą bronią. Nie są też podejmowane jakieś środki ostrożności. A przecież w wielu miejscach na świecie, żeby wejść na dworzec sprawdzane są bagaże.
O 22:50 po raz ostatni na tym wyjeździe wsiadam do FlixBusa. Do przejechania mamy około 220 km, zajmie nam to 3 godziny.
________________________________
*/ W rzeczywistości to alegoryczne przedstawienie miłości Alfeusza (zamienionego w rzekę) i nimfy Aretuzy. Fontannę Aretuzy oglądałem kiedyś w Syrakuzach.
**/ To właśnie w Étretat znajdują się wspaniały klif ze skalnym mostem Falaise d'Aval. Niestety, nie da się być wszędzie podczas tak krótkiego trampingu.