Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8]
W hołdzie aliantom | Niezwykły most zwodzony | Wilhelm Zdobywca buduje zamek | Francuzi otwierają kościoły | Wspaniałe opactwo benedyktyńskie | Na koniec – coś dla pań
Nie chciało mi się sprawdzać rozkładu jazdy autobusu w kierunku plaży. Pani w recepcji mówi, że jedzie tam autobus nr 12 z dworca. Wierzę jej. W automacie kupuję bilety godzinne (1,80 euro), tyle na pewno wystarczy. Karta jest z możliwością doładowywania. Swoją drogą interesujące, że w tym fikuśnym kawałku papieru ukryty jest jakiś chip RFID. Pechowo dwunastka dopiero co jechała i mam około 30 minut oczekiwania na kolejny autobus. Na pobliskich przystankach gromadzi się głównie młodzież, która musi dojechać do swoich szkół. Co chwilę muszę się przenosić, bo w pobliżu siada jakiś miejscowy i zaczyna palić papierosa. No, cóż: Europa niejedno ma imię. Wydawałoby się, że w takiej „kulturalnej" Francji wolność od dymu będzie przestrzegana i egzekwowana. Podobnie zresztą jest we Włoszech, gdzie ludzie palą wszędzie, zarówno w parkach jak i na przystankach. Takich momentach czuję cywilizacyjną wyższość Polski.
Autobus jedzie do miejscowości Lion-sur-Mer. Zastanawiam się, czy nie jechać do końca trasy, a potem bardzo długą plażą przejść do Ouistreham. Po drodze odwiedzamy szereg wiosek. W każdej stoi kamienny, gotycki kościół i widać schludne, zadbane domy. Francuska prowincja wygląda na spokojną i bogatą. Ostatecznie wysiadam na przystanku Colleville Plage w połowie drogi między dwiema wspomnianymi miejscowościami. Tu znajduje się pomnik „Monty’ego”, czyli sir Bernarda Lawa Montgomery'ego – postaci, która jest znana z każdego Brytyjczykowi i pewno każdemu Francuzowi. Nie jestem fanem historii II wojny światowej, ale historię desantu w Normandii w miarę dobrze znam. Statua marszałka polnego British Army, który dowodził operacją Market Garden jest skromny, ustawiony na niewielkim skwerze w otoczeniu flag francuskiej, brytyjskiej i normandzkiej. O tyle dziwne jest upamiętnienie tego dowódcy w tym miejscu, że „Monty” walczył pod Arnhem w Holandii. Kilkaset metrów dalej w stronę morza plaży wybrzeża znajduje się kolejny pomnik – Williama Millina znanego jako Piper Bill. Postać na pomniku ubrana jest w szkocki kilt i gra na dudach. Faktycznie Millin uczestniczył w lądowaniu w Normandii, maszerując ze swym oddziałem i grając na dudach.
I wreszcie plaża Sword. Historyczna plaża Normandii, na której rozegrały się wydarzenia D-Day (6 czerwca 1944). Szukam wzrokiem jakichś umocnień czy bunkrów, które nadałyby tej scenerii realizmu. Przynajmniej w tym miejscu śladów po desancie brak.
Wykręcam do portu, do którego trudno nie trafić zważywszy na obecność wysokiej 38-metrowej latarni morskiej z 1905 roku. Tu znajduje się również port promowy terminal promowy promy odpływają do sprawdzić można się stąd dostać do sprawdzić. Teraz czeka mnie około 4 km 5 km spacer wzdłuż Kanału Caeńskiego (Canal de Caen à la Mer) w stronę mostu Pegaza. Ścieżka rowerowo-piesza poprowadzona jest tuż nad kanałem. Po wodzie pływają mniejsze lub większe stada kaczek, słońce wyszło zza chmur, powietrze jest rześkie i przyjemne. Od czasu do czasu spotykam samotnych wędkarzy, czasem mijają mnie rowerzyści lub joggingujący mieszkańcy z okolicy. Jest sympatycznie. Ale… chwileczkę! W długim zagajniku ciągnącym się wzdłuż kanału coś mi mignęło. To namiot. Ale nie jeden! Poukrywane między drzewami stoją namioty. Trzy… sześć… dziesięć… Po chwili orientuję się, że to obozowisko imigrantów, a wszystkich namiotów jest ze sto. Zaglądam w głąb lasku, ale nie widzę mieszkańców. Albo siedzą w namiotach, albo wybyli stąd w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia. Teraz dopiero uświadamiam sobie, że dwóch Murzynów, którzy siedzieli na wyrzuconych z domów gratach na początku zagajnika, było niejako ochroniarzami czy też strażnikami tego imigranckiego osiedla. Ciekawe, ile takich jeszcze miejsc jest skrytych przed oczami przechodniów?
Ale oto w oddali pojawia się zwodzony most. Zbudowany 30 lat temu zastąpił starą, przedwojenną konstrukcję. Poprzedni most, nazwany mostem Pegaza (pont Pégase) został zdemontowany i umieszczony na suchym lądzie po drugiej stronie kanału. Jest to kolejna pamiątka z okresu II wojny światowej. Podczas kampanii normandzkiej został zdobyty 6 czerwca 1944 roku przez brytyjską 6 Dywizję Powietrznodesantową w ramach operacji Deadstick. Umożliwiło to zabezpieczenie transportu wojska z przyczółku na plaży Sword do miasta Caen przed atakiem Wermachtu od wschodniej strony.
Przechodzę na drugą stronę nowego mostu i podchodzę do „starego” Pegaza. Znajduje się na terenie wybudowanego specjalnie muzeum, więc muszę ograniczyć się do oglądania go „zza płota”. Jest mniejszą wersją współczesnego mostu, szkoda, że ustawiono go w pozycji opuszczonej a nie podniesionej. Jego konstrukcja jest bezzawiasowa, most podnoszony jest na zasadzie przetaczania na dwóch wygiętych w łuk prowadnicach zaopatrzonych w zęby. Wynalazek amerykańskiego inżyniera Williama Scherzera z 1893. Fotografuję jeszcze most z drugiej strony muzeum i wracam nad kanał. Teraz spokojnie mogę się przyjrzeć współczesnemu mostowi oraz pozostawionym na pamiątkę działom ochraniającym obiekt.
Trzeba przyznać, że konstrukcja mostu jest interesująca. Jego ruchomy fragment zakończony jest półokrągłą zębatką i przeciwwagą, która pozwala na podnoszenie mostu z jednoczesnym zazębianiem się zębów w zębatce podłoża. Niestety, nie będę miał okazji oglądać działanie mechanizmu. Po drugiej stronie mostu znajduje się kilka knajpek i hoteli – to wszystko, co może zainteresować turystę w Bénouville. Zastanawiam się, co robić. Do Caen zostało mi około 6 kilometrów drogi wzdłuż kanału, dla odmiany postanawiam popróbować autostopu.
Opuszczam miejscowość, przechodzę przez estakadę i ustawiam się na ślimaku prowadzącym do drogi krajowej D515. Niestety miejsce – położone w zalesionym terenie – nie zachęca kierowców do zatrzymywania się. Lepszego miejsca tutaj nie znajduję. Ruch samochodowy jest spory i przez pierwszy kwadrans łudzę się, że ktoś mnie zabierze. Po kolejnych 15 minutach mam dosyć. Wrócę autobusem do Caen. Automatu z biletami na przystanku brak, kupuję i kierowcy (1,80 euro).
Wysiadam w północnej części miasta przy uniwersytecie (Université de Caen Normandie). Budynki są nowoczesne; stary, założony jeszcze w średniowieczu uniwersytet, został zrównany z ziemią przez Brytyjczyków i Kanadyjczyków podczas operacji Charnwood. Vis-à-vis przystanku tramwajowego stoi sporych rozmiarów abstrakcyjna metalowa rzeźba. Zatytułowana jest „Le Phénix” i symbolizuje odrodzenie się uniwersytetu.
Naprzeciw budynku tuż za linią tramwajową znajduje się niecka, a w niej – przynajmniej według mapy – twierdza czy też zamek. Staję na krawędzi owej niecki i stwierdzam, że w zamku... nie ma! A właściwie może coś tam jest, ale niewiele widać, gdyż teren jest niedostępny, ogrodzony płotem. Najwyraźniej obiekt w remoncie. Czuję rozczarowanie, bo napaliłem się na zwiedzanie Château de Caen. Schodzę stromą uliczką w kierunku murów, a raczej fosy znajdującej się między 20-metrowymi murami. Bez dwóch zdań wyglądają imponująco. Z tej perspektywy dobrze widoczny jest olbrzymi donżon z wysoką bramą (Porte de Champs), prowadzi do niego zwodzony most. Po kilkuset metrach dochodzę do południowych obrzeży zamku i tutaj odsłania się widok nie tylko na miasto, ale i na oświetloną słońcem południową część zamku. Dopiero teraz mogę popodziwiać budowlę. Robię parę zdjęć z panoramą miasta i przez bramę św. Piotra (Porte Saint-Pierre) wchodzę na teren château. Tu prace remontowo-budowlane w pełni. Na sporych rozmiarów placu robotnicy kładą granitową kostkę, po prawej stronie widzę jakieś współczesne pawilony wystawowe (Musée des Beaux-Arts), a na wprost znajduje się niewielki kościółek (Église Saint-Georges). Jest również restaurowany, odnawiane są ściany i maswerki w gotyckich oknach. Część terenu jest już uporządkowana, a równo przystrzyżony trawnik gotowy. Po lewej stoi podkowiasty budynek mieszczący lokalne muzeum (Musée de Normandie). Mijam nieciekawy budynek Sali Skarbowej (Salle de l'Échiquier), w którym od początku XVI wieku mieścił się sąd administracyjny (Échiquier de Normandie), można powiedzieć normandzki Skarb Państwa. Wewnątrz, w olbrzymim, praktycznie pustym pomieszczeniu zwanym ongiś Aula Magna powieszono parę dużych współczesnych obrazów. No cóż. Niewiele zostało z zamku zbudowanego w 1060 roku przez księcia Wilhelma Zdobywcę. Chociaż był zaliczany do największych średniowiecznych budowli w Europie, stopniowo tracił na znaczeniu i popadał w ruinę, atakowany i niszczony wielokrotnie, między innymi podczas wojny stuletniej. „Awans” na więzienie (a później koszary) przypieczętował jego los. Podchodzę jeszcze do zewnętrznych murów i przez chwilę delektuję się panoramą miasta. I to byłoby na tyle, wycofuję się przez bramę na zewnątrz.
Ruiny zamku to jednak nie największa atrakcja miasta. Jak się wydaje, ciekawsze są pochodzące również XI wieku dwa klasztory dla mężczyzn (Abbaye-aux-Hommes) i dla kobiet (Abbaye-aux-Dames). Położone są na dwóch krańcach ówczesnego miasta, zapewne fundatorom – Wilhelmowi I Homer jego żonie Matyldzie – przyświecał jakiś ukryty cel. W każdym razie kosztowna budowa dwóch klasztorów była „karą” za nierespektowanie sprzeciwu papieża Leona IX dla ich małżeństwa (Wilhelm ożenił się z kuzynką). Zanim dojdę do pierwszej z tych atrakcji zaglądam do pobliskiego kościoła Świętego Piotra. Chociaż jest późne sobotnie popołudnie, kościół okazuje się otwarty i darmowy. Pod tym względem Francja miło mnie zaskakuje podczas tego wyjazdu. Najwyraźniej, mimo laicyzacji (a może ze względu na postępującą islamizację) Francuzi doszli do wniosku, iż kościoły katolickie powinny być powszechnie otwarte.
Kościół św. Piotra (Église Saint-Pierre de Caen) budowany był przez kilkaset lat (XIII-XVI w.), ale utrzymał swój zasadniczo gotycki wygląd. Gdy rozpowszechniły się rozety – dodano ją do fasady, gdy nastała moda na styl płomienisty w gotyku (flamboyant), kościół rozbudowano i przebudowano. Kościół nie jest tej klasy, co katedry, które widziałem w innych miastach, ale prezentuje się całkiem nieźle zarówno na zewnątrz – i jak za chwilę się okaże – także wewnątrz. Trzeba przyznać, że francuscy średniowieczni architekci i budowniczowie stanowili solidną „firmę". Nie wiem, ile gotyckich kościołów powstało we Francji, ale naprawdę jest na co popatrzeć i warto do nich zaglądać. Te wszystkie przypory, rozety na fasadach, sterczyny, ostre łuki, wysmukłe kolumny, służki, żebrowane sklepienia i ornamentowane okna chociaż oglądane setki razy, to wciąż mnie zachwycają. Spaceruję więc tam i z powrotem po nawie głównej, obchodzę prezbiterium dookoła, podziwiam kamienne płaskorzeźby nad ołtarzami w bocznych nawach i kaplicach. Wrażenie robi wielka drewniana, bogato rzeźbiona ambona usytuowana naprzeciw organów. Wystarczy.
Ruszam ulicą św. Piotra i po przejściu kilkuset kroków zatrzymuję się przed kamienicą o budowie szachulcowej zwanej tu Pan de bois. Widok nierzadki w tej części Francji, ale ta XVI-wieczna kamienica, drewniane belki i słupy ma pokryte płaskorzeźbami przedstawiającymi kilkanaście postaci. Belki wokół okien są ozdobione ornamentami kwiatowymi a całość faktycznie robi wrażenie. Stąd już parę metrów do placu z Le Manège, kolorową karuzelą. Obok wznosi się kościół Zbawiciela (Église Saint-Sauveur de Caen) W całości przykryty jest ochronną siatką, trwa remont.
Ta część miasta ma typowo turystyczny charakter. Są tu ekskluzywne sklepy, butki, puby i kawiarnie. Mijam klasycystyczny budynek mieszczący sąd miejski (Palais de Justice) i oto przede mną ukazuje się duży plac, a raczej starannie utrzymany ogród. Widać już budynek ratuszu (Mairie de Caen) z przylegającym doń kościołem (Église Saint-Étienne). To sławne opactwo benedyktyńskie L'Abbaye-aux-Hommes. Budynek ratusza nie wzbudza mojego zainteresowania, skupiam się na klasztorze. W tej chwili znajduję się na wprost kościelnej absydy, nie widzę fasady. Mogę za to zachwycać się szpiczasto zakończonymi wieżyczkami okalającymi absydę. Wraz z głównymi wieżami przy zachodniej fasadzie i potężną wieżą nad transeptem jest ich w sumie siedem. Rzadko się zdarza tak rozbudowana bryła kościoła, która przez to bardziej przypomina disnejowski zamek niż świątynię. Całość sprawia wrażenie budowli gotyckiej, ale trzeba pamiętać, że świątynia została wzniesiona w stylu romańskim. Tym niemniej, to tu po raz pierwszy we Francji zastosowano sklepienie żebrowe, przebudowując wcześniejsze romańskie rozwiązanie. Stąd też kościół uważa się za prekursora gotyku. Notabene romańska absyda również została przebudowana zgodnie z duchem gotyku.
Wchodzę do środka. W mrocznym wnętrzu rozbrzmiewa organowa muzyka. Organista ćwiczy różne akordy, testuje różne sekcje wielkich organów, czasem zagra fragment jakiegoś utworu. Kilku zaledwie zwiedzających snuje się po olbrzymiej nawie. Ich maleńkie postacie podkreślają ogrom świątyni. Obchodzę prezbiterium wokół, tu kilka ciekawych detali architektonicznych – ładnie podświetlone ślepe biforia. W nawach bocznych parę dużych obrazów. Muszą być duże, mniejsze płótna nie pasowałyby do wnętrza. Kolumny oddzielające nawy boczne od głównej ozdobione są kompozytowymi kapitelami i szeregiem służek nadających – gdy spojrzeć pod odpowiednim kątem – niezwykły rytm kolumnom. Wysoko ponad moją głową kościół obiegają krużganki z szeregiem gotyckich łuków z dodatkowymi kolumnami pośrodku. Monotonną szarość wnętrza zakłóca drewniana galeria z wielkim zegarem umieszczona w transepcie. Powracam do głównego, wykonanego z marmuru i ozdobionego złoconymi archaniołami i cherubinami, ołtarza. Przystaję przy niepozornej płycie nagrobnej umieszczonej vis-à-vis ołtarza. Tu spoczywa Wilhelm Zdobywca, a raczej jego femur, kość udowa. Tyle bowiem zostało z księcia Normandii i króla Anglii. Trzeba dopowiedzieć, że nie był zbyt lubiany. Wilhelm, zwany Bękartem, nie wypierał się swego nieprawego pochodzenia, ale nie nerwowo reagował, gdy ktoś mu to wypominał. Gdy w pobliskim Alençon ludność wyszydzała pochodzenie Wilhelma, władca aresztował 32 ludzi i kazał obciąć im ręce oraz stopy. Trochę nie na miejscu, wystarczyło obciąć języki. Groźnego księcia nie lubiano również ze względu na młody wiek (7 lat) gdy ojciec (który wybrał się na tramping do Ziemi Świętej) naznaczył go na następcę tronu. Zapewne nie spodobał się miejscowym zadziornym i krnąbrnym baronom narzucony przez Wilhelma Pokój Boży zakazujący prowadzenia prywatnych wojen od środy wieczorem do poniedziałku rano, a także w okresie adwentu i wielkiego postu. Nie można się więc dziwić, że nawet po jego śmierci nie mógł zaznać spokoju. Nie dość, że zasmrodził kościół, gdy jego ciało pękło przy wkładaniu do zbyt ciasnego grobowca, to kalwiniści zbezcześcili jego grób tak, że zachowała się jedynie wspomniana kość udowa, to jeszcze miejsce pochówku nie spodobało się uczestnikom rewolucji francuskiej.
Wychodzę na zewnątrz. Zaopatruję się w colę w pobliskim Carrefourze i przysiadam na chwilę na przystanku autobusowym. Co dalej? Jest jeszcze drugi, żeński klasztor, zostawiam go na koniec. W najbliższej okolicy znajduje się kościół św. Mikołaja (Église Saint-Nicolas), aby się tam dostać, muszę wspiąć się stromymi uliczkami na wzgórze. Może nieco niepotrzebnie, bo kościół zamknięty, ale wracając w kierunku centrum napotykam przy Placu Św. Marcina (Place Saint-Martine) na konny pomnik Bertranda du Guesclina uważanego za jednego z najwybitniejszych francuskich rycerzy wojny stuletniej. Znany był ze swojej strategii wyczerpywania przeciwników poprzez nękanie ich potyczkami, aż do wyczerpanie, i obniżania przez to ich morale (tzw. strategia Fabiana od imienia Quintusa Fabiusa Maximusa Verrucosusa walczącego z Hannibalem).
Przechodzę przez plac Zbawiciela z ładnymi kamienicami, mijam kościół pod tym samym wezwaniem i szybkim krokiem zmierzam pod caeński zamek. Wypogodziło się, mogę więc zrobić ładniejsze zdjęcia fortyfikacjom i fasadzie pobliskiego kościoła św. Piotra. Mijam średniowieczną wieżę (Tour Leroy) przy Boulevard des Alliés – to pozostałość po murach miejskich i po kilkuset metrach dochodzę do kościoła św. Trójcy (Église Sainte Trinité) i sąsiadującego z nim klasztoru żeńskiego (Abbaye aux Dames). Klasztor, jak wspomniałem wcześniej pochodzi z XI wieku, jego zabudowania i sam kościół są skromniejsze niż „męski” odpowiednik w Caen. Biedna Matylda nie doczekała ukończenia budowy klasztoru, pochowana jest w tutejszym kościele pod równie skromną jak w przypadku jej męża płytą nagrobną. Do środka kościoła zaglądam już tylko z obowiązku. Surowe wnętrza pomimo obecności kilku malowideł i drewnianych figur nie zachwycają. Znacznie ciekawsze (i ładniejsze!) są klasztorne ogrody. Przez dłuższą chwilę fotografuję kwiaty na kolorowych rabatkach dziedzińca. Obok znajduje się – niedostępny dla mnie – jeszcze większy Parc d’Ornano, urządzony w stylu francuskim ogród.
Około 18:00 uznaję, że mam dość zwiedzania Caen. Pochodzę przez most na kanale de Caen à la Mer. Do hostelu zostało już tylko kilkaset metrów. No, nachodziłem się! Z przyjemnością biorą prysznic i z kawą i chińską zupką siadam na tarasie na pierwszym piętrze. Nad miastem pojawiły się różowe obłoki. Ciekawe, czy jutro będzie padać.