Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8]
Przejazd przez malowniczą dolinę Aosty | Miasto pełne historii | Skarby katedry NMP | Rzymskie pamiątki | Nie zobaczę Mont Blanc :( | Wokół Jeziora Genewskiego | Wieczór w Nancy
Cóż, wymęczyłem się w nocy. O 5:00 idę rozpoznać teren, czyli poszukać dworca kolejowego. Na peronie żywego ducha. O 6:00 punktualnie odjeżdżam do Turynu, a 34 minuty później wysiadam na stacji Torino Porta Susa. Jest jeszcze przed świtem, nie ma mowy o zwiedzaniu miasta. Zresztą Turyn obejrzałem dokładnie poprzednim razem, a okolice dworca nie należą do zbyt ciekawych. Na tablicach pojawia się informacja, że od 14 do 29 września nie kursują pociągi do kierunku Ivrei. Nie wiem, co o tym sądzić, przecież mam kupiony bilet do tej miejscowości. Bileter w kasie uspokaja mnie, że wszystko w porządku, a ja doczytuję, że te pociągi nie kursują tylko w soboty i niedziele. W Ivrei przesiadam się na zastępczy autobus i wraz z kilkoma podróżnymi jadę do Aosty. Żaden z trzech biletów, które miałem na przejazd ze Stazione Caselle Aeroporto do Aosty nie był sprawdzany.
Za Ivreą wjeżdżamy w dolinę Aosty. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że nazwa doliny pochodzi od miasta, a nie od rzeki przez nią przepływającej. Ta ostatnia nazywa się Dora Baltea, wypływa spod Mont Blanc i uchodzi do Padu. Najzimniejsza rzeka we Włoszech, zasilana wodą z lodowców. Pojawia się coraz więcej wysokich gór. W oddali widać już ośnieżone szczyty Alp. Te bardziej na północ to Alpy Pennińskie z najwyższym szczytem Dufourspitze (4634 m n.p.m.), niższe, na południu, stanowią główny grzbiet Alp Graickich z kulminacją Mont Blanc (4810 m n.p.m.). Dolina Aosty to oczywiście nie jedyna droga prowadząca w głąb Alp, ale ze względu na ukształtowanie stanowi szerokie wrota eksploatowane od starożytności. I widać to na każdym kroku. Pomiędzy wsiami i miasteczkami rozsianymi w dolinie – tuż nad rzeką i na zboczach gór – widoczne są pola uprawne układające się czasem w postaci tarasów. Zazwyczaj to oznaka wielowiekowej kultury rolnej. Powyżej pól piętrzą się białe skały wapienne. W pobliżu osad ludzkich widać plantacje winnej latorośli – przecież to znany region winiarski, notabene z uprawami na stosunkowo dużej wysokości dochodzącej do 1200 m n.p.m. Najbardziej cenionymi trunkami z tego regionu są deserowe wina wytwarzane w stylu passito, ze szczepu moscato (DOC Chambave). Popularne jest czerwone wino Torrette oraz białe Petite Arvine. Rzecz jasna, we Włoszech są znacznie ważniejsze regiony winiarskie.
Droga doliną Aosty jest coraz ciekawsza. Dolina się nieco zwęziła, co kilka kilometrów mijamy wioski z kamiennymi kościołami pośrodku. Po prawej stronie na samotnej skale pojawia się potężna budowla. To fort Bard, ufortyfikowany kompleks zbudowany w XIX wieku przez Karola Alberta Sabaudzkiego, króla Sardynii. Chociaż zamek jest względnie nowy, to historię ma znacznie dłuższą, gdyż został zbudowany na ruinach wczesnośredniowiecznego zamku wzniesionego przez Teodoryka I, króla Wizygotów (390-451 r. n.e.), który zasadniczo siedział w Tolos (dzisiejszej Tuluzie), a okresowo walczył (wespół z Rzymianami) z Hunami. Jest też tu parę średniowiecznych zamków (niestety nie zawsze widocznych z drogi) budowanych do obrony przed… najeźdźcami z Piemontu. Dolina Aosty przez niemal tysiąc lat pozostawała bowiem pod wpływem Franków, wchodząc w skład Lotaryngii i Burgundii. Jej położenie w górskiej krainie pozwoliło nie tylko na utrzymanie przez wieki autonomii (Księstwo Aosty), ale sprzyjało zachowaniu odrębnego dialektu patoué valdotèn.
Na miejscu jestem przed 10:00, mam więc trzy godziny na zwiedzanie miasta. Jak się już wcześniej zorientowałem, Aosta ma całkiem długą historię. Starożytni Rzymianie pozostawili w spadku amfiteatr, łuk triumfalny i bramy. W wiekach średnich i późniejszych zbudowano tu kilka kościołów oraz oratoria. Ale to, co jest najfajniejsze w Aoście, to widok olbrzymich gór otaczających miasto. Każda uliczka wychodząca z miasta kończy się panoramą fantastycznych gór. Nic dziwnego, że Aosta ściąga masę turystów. Chociaż wrzesień to nie szczyt sezonu, po głównych ulicach spacerują liczni przyjezdni. Najczęściej są to grupy starszych Włochów. Ale widzę również wielu plecakowiczów w średnim wieku. Ci ostatni wybierają się na trekking w góry albo właśnie wrócili z kolejnej wycieczki.
Pierwszych przybyszów w Aoście witają jednak pamiątki z przeszłości. Tuż przy dworcu ciągnie się długi wapienny mur, którego historia sięga czasów rzymskich, a obok znajdują się ruiny Torre del Pailleron – wieży, w której (zgodnie z nazwą) przechowywano siano. W pobliskim parku naprzeciw Convicto Nationale przechodzę obok pomnika doktora Laurenta Cerise’a – francuskiego lekarza, który uważał, że również biednym należy się dostęp do opieki medycznej. Nieco dalej mijam al Re Cacciatore – okazałą statuę poświęconą królowi Vittorio Emanuele II. Czuję, że w mieście jest duże nagromadzenie pomników. Moje podejrzenie znajduje wkrótce potwierdzenie. Oto Piazza Émile Chanoux. Tu, przed budynkiem urzędu miejskiego, znajduje się kolejny pomnik upamiętniający poległych miejscowych Włochów w pierwszej wojnie światowej. Zapewne ze względów oszczędnościowych dopisano tam również nazwiska poległych i w II wojnie światowej. Sam ratusz (Hotel de Ville) też jest interesujący. Żółty budynek ozdobiony sześcioma pilastrami wsparty jest na arkadach, a fasada zwieńczona frontonem z herbem miasta i dwiema skrzydlatymi panienkami obok.
Do tej pory mój spacer po Aoście był dość chaotyczny. Postanawiam zwiedzać ją bardziej systematycznie. Ruszam w kierunku zachodnim i tu przy placu znanym z bożonarodzeniowych jarmarków trafiam na katedrę Matki Bożej Wniebowziętej i Świętego Jana Chrzciciela (Catedra de Santa Maria Asunta San Giovanni Battista). Chociaż jej historia sięga IV wieku naszej ery (była siedzibą diecezji Aosty), to już w XI wieku została zastąpiona nowym budynkiem przebudowywanym zresztą wielokrotnie w okresie renesansu. Współczesna klasycystyczna fasada pochodzi z połowy XIX wieku. To sprawia, że kościół jest dość chaotyczną mieszanką stylów: romańska krypta, gotycka nawa, renesansowa wieża, klasycystyczny portal. Czuję się jednak zachęcony do wejścia, gdyż już sam portal jest bardzo interesujący. Renesansowy podwójny tympanon ponad drzwiami ozdobiony jest terakotową sceną Wniebowstąpienia NMP i freskiem z narodzinami Jezusa poniżej. Wraz z bocznymi malowidłami wygląda to wszystko bardzo kolorowo. Nawa główna oddzielona jest od bocznych wyjątkowo masywnymi kolumnami, a ściany i sklepienie pokryte są zniszczonymi, lecz gdzieniegdzie już odrestaurowanymi średniowiecznymi freskami. Główna nawa zakończona jest XIV-wiecznym magnam crucem – wielkim drewnianym krucyfiksem zawieszonym wysoko pomiędzy sklepieniem a prezbiterium. Wrażenie robi wyraziste oblicze Chrystusa i obfity krwotok tryskający z jego boku. Na posadzce chóru widoczne są nieco zatarte mozaiki z przełomu XII i XIII wieku. Po obu stronach znajdują się przepiękne renesansowe stalle. Ołtarz również jest interesujący, gdyż na marmurowym postumencie wykonanym w technice pietra dura postawiono cztery wielkie figury biskupów lub świętych, wykonanych nie z kamienia czy drewna, lecz z metalu.
Zaglądam do kaplicy, w której znajdują się nagrobki baronów Cly oraz do kaplicy di San Grato, gdzie umieszczono doczesne szczątki pochodzącego z V wieku biskupa San Grato – patrona Aosty. Legenda przypisuje mu odkrycie w Palestynie wrzuconej do studni głowy świętego Jana Chrzciciela po tym, jak Salome za namową swojej matki Herodiady kazała go ściąć. To, co pozostało z biskupa jest przechowywane we wspaniałym relikwiarzu – klejnocie sztuki gotyckiej. Dwa pokolenia złotników pracowały nad metrowej długości niesamowicie misternie grawerowaną skrzynią. Wykonaną ze srebra i złota ozdobiona jest kilkunastoma posążkami świętych. Schodzę teraz do krypty, to najstarsza zachowana część katedry. Romańskie i wcześniejsze, jeszcze rzymskie kolumny rozdzielają sporych rozmiarów pomieszczenie na trzy nawy. W bocznych wnękach spoczywały ongiś szczątki biskupów.
I to na tyle. Chociaż miejscowa bazylika nie olśniewa, to jednak odwiedzenie jej uznaję za wartościowe.
Zagłębiam się teraz w wąskie uliczki z kolorowymi kamienicami, niespiesznie spaceruję, aż dochodzę do Via Croix-de-Ville, na której, zgodnie z nazwą, znajduje się krzyż miejski (Croce di Calvino) postawiony w 1541 roku na pamiątkę wypędzenia kalwinistów z doliny Aosty. Ulica, a raczej deptak, wraz z prostopadłą ulicą Jeana Baptisty de Tilliera, mają wybitnie turystyczny charakter. Pełno tu sklepów, ogródków kawiarnianych, pensjonatów.
Poczułem pragnienie, wstępuje do miejscowego Carrefoura. Kupuję colę i z przyjemnością płacę pół euro za butelkę. Tutaj, we Włoszech, a także – jak za kilka dni stwierdzę – również we Francji, ceny napojów gazowanych są niższe niż w Polsce. Najwyraźniej "podatek cukrowy" tu jeszcze nie dotarł.
Wciąż zachwycam się widokami gór widocznymi ponad domami dachami domów. No właśnie! Dachy wielu domów – oczywiście tych starszych – pokryte są olbrzymimi płytami z łupku, odpornego na warunki atmosferyczne materiału wydobywanego od starożytności z dna rzeki Dora Baltea. Te swoiste dachówki mają na ogół nieregularny kształt i chociaż kładzione są na stosunkowo płaskich dachach, to wciąż się zastanawiam, dlaczego nie spadają.
Mijam kolumnę z wilczycą kapitolińską i figurkami Romulusa i Remusa, i dochodzę do odkrywki archeologicznej z resztkami teatru rzymskiego (Teatro Romano). Teren jest ogrodzony i zamknięty – trwają prace konserwatorskie. Najlepiej zachowana jest pojedyncza ściana flankująca amfiteatr od południa. Fantastycznie się komponuje ze szczytami alpejskimi na drugim planie. Dostępna za to bez problemu jest brama Pretoria (Porta Pretoria) – dość interesujący obiekt liczący sobie nieco ponad 2000 lat. Pomiędzy podwójną bramą znajdują się znajduje się plac apelowy, a po bokach – dwie wieże strażnicze.
Znów mieszam się z tłumem przy Via Sant'Anselmo i wraz z nim podążam pod Campanile dell'Orso. To imponująca, ośmiokondygnacyjna średniowieczna budowla pełniąca funkcję dzwonnicy. Obok kolegiata Santo Pietro. Wchodzę do środka przez niepozorną bramę i znów jestem pełen zachwytów. Przepiękny, marmurowy i pozłacany ołtarz, dwa rzędy drewnianych rzeźbionych stalli, za którymi błyszczy ów ołtarz z organami po bokach. Zachwycająca jest marmurowa ambona oraz szereg fresków – między innymi ze świętym Sebastianem, z którego łucznicy zrobili sobie wygodny cel. Tu również posadzka pokryta jest mozaikami, a w romańskiej krypcie zwracają uwagę podniszczone płaskorzeźby na kolumnach.
Obok kościoła znajduje się romański klasztor Sant Orso (Chiostro di Sant-Orso) pochodzący z XII wieku. Niestety ktoś wpadł na pomysł, żeby zrobić tutaj muzeum i wprowadzić biletowany wstęp. Ograniczam się więc do zerknięcia do atrium i podziwiania misternych obramowań okien w sąsiednim budynku. Rekompensatą jest dla mnie wizyta w stojącym obok kampanili kościółkiem (tuż obok resztek wczesnochrześcijańskiego kościoła Świętego Wawrzyńca). Wewnątrz znajduje się wystawa i to w dodatku darmowa. Co prawda "dzieła” Gabriela Maquignaza są dość kontrowersyjne – powstały przez strzelanie ze śrutówki do umieszczonych przed płótnem balonów z kolorową farbą – to jednak mam przyjemność z obcowania i z taką sztuką.
Parę kroków dalej znajduje się oratorium, niestety zamknięte. Ograniczam się do zrobienia zdjęcia ponad murem. Bocznymi uliczkami dochodzę w końcu do Arco di Augusto – potężnej bramy na obrzeżach ówczesnego miasta. Jest niestety w remoncie, pokryta rusztowaniami, ale wierzę, że po renowacji ten pochodzący z 25 roku przed naszą erą łuk triumfalny będzie prezentować się wspaniale.
I to tyle zwiedzania Aosty. Wracam na dworzec i w grupie kilku pasażerów czekam na spóźniającego się Flixbusa.
Wyjeżdżamy z Aosty. Na ten odcinek do Genewy najbardziej ostrzyłem sobie zęby. Droga staje się coraz bardziej zawiła, wnosimy się w górę, lecz nagle orientuje się na podstawie wskazań z GPS-a, że wcale nie zmierzamy w kierunku Chamonix! Z miasta wyjechaliśmy w kierunku północnym, w stronę przełęczy Świętego Bernarda. Wyznaczam w komórce trasę do Genewy i widzę, że przejazd przez tunel pod Mont Blanc jest zamknięty*/ . Czyżby był w remoncie? Czy też wypadek drogowy? Jestem zawiedziony zmiana trasy, ale z drugiej strony wjedziemy do rzadko odwiedzanego regionu w Szwajcarii na południe od Jeziora Genewskiego. Ponownie wyszukuję możliwe drogi prowadzące do Genewy, gdzie przecież mamy przystanek. Najszybsza droga jednak wiedzie przez... Lozannę! Hm, tego się nie spodziewałem.
No nic. Na razie jedziemy w kierunku przełęczy Świętego Bernarda (Colle del Gran San Bernardo, 2469 m n.p.m.). To tam znajduje się sławny klasztor kanoników regularnych, założony przez Bernarda z Menthon. Od 1050 roku bernardyni oferują schronienie i pomoc wędrującym tędy znużonym pielgrzymom. Na samą przełęcz nie będziemy wyjeżdżać, w 1964 roku zbudowano 6-kilometrowy tunel (Traforo del Gran San Bernardo) łączący Włochy ze Szwajcarią.
Niestety pogoda się pogorszyła. Niebo zasnute jest chmurami i okresowo lekko kropi deszcz. Nie znam się na Alpach, ale myślę, że słoneczna pogoda nie zdarza się często we wrześniu. Dość szybko wjeżdżamy do tunelu. Tu znajduje się nieco zapomniana przejście graniczne i chociaż nie odbywa się tu kontrola paszportowa, to kierowca i tak zatrzymuje się, by można było sprawdzić dokumenty przewoźnika. A może i bilety, gdyż przejazd autobusu kosztuje 75 euro. Po drugiej stronie również zielono, a pogoda znacznie lepsza. Niebo miejscami błękitne, a my zjeżdżamy do zielonej doliny rzeki Drance d'Entremont. Znów kilku wioskach te miasteczkach mijamy malownicze wioski i miasteczka z kościółkami lub zamkami na wzgórzach. Oddali na północy rozpościera się wielkie Jezioro Genewskie (lub Lemańskie, jak kto woli), a na jego południowym brzegu kończą się jak z nożem ucięte Alpy – a dokładniej Massif du Chablais. Chociaż przejazd przez ten górski odcinek z Aosty trwa zaledwie dwie godziny, to jestem pod wrażeniem potęgi gór, zwłaszcza niebosiężnych szczytów na drugim planie. Bardzo chciałbym tu kiedyś latem przyjechać. Dalszy przejazd wzdłuż Jeziora Genewskiego jest mało ciekawy, jechałem zresztą kiedyś tędy 32 lata temu.
W Genewie zatrzymujemy się na kwadrans. Jest tylko czas, by zerknąć na pobliski gotycki kościółek pod wezwaniem św. Trójcy. Ruszamy w dalszą drogę i widzę, że opóźnienie naszego autobusu narasta. Martwi mnie to, bo obiecałem właścicielowi noclegu, że będę przed 22:00. Na autostradzie A40 nasze opóźnienie powiększa się jeszcze bardziej z powodu jakiegoś wypadku drogowego. Notabene kierowca mógłby wybrać szybszą trasę – Google Maps informowało o tym na bieżąco.
Dworzec autobusowy w Nancy. Do przyjścia na miejsce noclegu mam niecałe dwa kilometry. Szybkim krokiem ruszam, mijam iluminowaną bramę Porte Guillaume, przechodzę przez plac Republiki i oto już jestem na rue de Mulhouse. Zaczepiam dwie nastolatki stojące pod bramą wjazdową na teren condo.
– Hej, możecie mi pomóc? – zwracam się do nich. – Mam tutaj nocleg i telefon do właściciela, ale nie znam francuskiego. Możecie do niego zadzwonić?
Mogą. Po chwili 30-latek o mało europejskich rysach podchodzi do bramy, witamy się. Pokój jest skromnie urządzony, łazienka i wucet na korytarzu, a kuchnia dostępna. Oprócz właściciela w sąsiednim pokoju nocuje tu jeszcze inny facet. Zjadam kolację i wskakuję do wielkiego łoża.
_____________________________
*/ Jak później sprawdziłem, Tunel Mont Blanc został zamknięty 2 września 2024 na 15 tygodni.