Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9]


Sete Cidades – Ponta Delgada

środa, 4 X 2017


Jola udaje wiewiórkę | Jest różnica czy nie? | | | |


Z rozkładu jazdy wynika, że jest autobus bezpośredni do Sete Cidades. Odjeżdżamy o... Droga prowadzi głównie wybrzeżem. Zwykłe się mówi, że tu, na Azorach, a także na Maderze i na Wyspach Kanaryjskich do zwiedzania konieczne jest wynajęcie samochodu. Ponieważ ta opcja nie wchodzi w grę, korzystamy z transportu publicznego. A jak trzeba będzie, skorzystamy z autostopu. Gdybym uzależniał swoje wyjazdy od samochodu i wykluczał autostop, niewiele bym zwiedził. Zwiedzanie zaczynamy od miejscowości Sete Cidades. Miasteczko wygląda na spokojne, przynajmniej o tej porze roku. Parterowe białe domki, zadbane podwórka. Jest tu parę pensjonatów, kilka restauracji. No i kościół. Prowadzi do niego aleja wysadzana kryptomeriami (Cryptomeria japonica), ale najpiękniejsze jest to, że te stuletnie drzewa pokryte są grubą warstwą zielonych i srebrzystych mchów.
– Schowaj się tam między za drzewem i wychyl głowę – proszę Jolę, stając na końcu alei – to będzie fajne ujęcie!

Robimy krótką sesję fotograficzną.
– Wyglądasz spomiędzy pni jak wiewiórka.

Bardzo mi się to podoba!
– Chodźmy dalej.

Chcemy teraz przejść nad jeziora, które znajdują się w dużej kalderze. Według opisów z przewodników dwa największe z nich mają różnią się barwą: mniejsze jest zielone, drugie ma wody koloru błękitnego. Przechodząc poprowadzoną między jeziorami groblą nie dostrzegamy jednak różnicy.
– Prawdopodobnie widać różne kolory dopiero tam z góry – mówię, wskazując ręką górującą nad nami krawędź kaldery.
– Chyba nie chcesz tam wchodzić?!
– Ależ oczywiście, musimy sprawdzić jak to wygląda z góry.
– No, dobrze.

Jola nie jest zbyt zachwycona perspektywą wędrówki. Ale cóż, w epoce Photoshopa i fotografii cyfrowej wszystko jest możliwe i zdjęcia w internecie bywają podretuszowane, z tak podciągniętymi kolorami, by zachęcić potencjalnego klienta do odwiedzenia danego hotelu czy regionu. Nie należy się potem dziwić rozczarowaniom, gdy się przybywa na miejsce. Widziałem w sieci bajeczne jezioro Lac Rose w Senegalu w kolorze intensywnie różowym (purple). Ciekawe, jak wygląda w rzeczywistości, może się o tym kiedyś przekonam.

No, dobrze. Najbliższe pół godziny poświęcamy na przejście drogą na brzeg kaldery. Droga jest asfaltowa i trochę nudna, nie będziemy jednak szukać żadnych skrótów. Atrakcją po drodze są wielkie paprocie drzewiaste. Jola je widzi po raz pierwszy w życiu. Zachęcam ją do sfotografowania się pod wielkim zielonym parasolem.
– Faktycznie wyglądam jak Żwirek lub Muchomorek pod paprocią – mówi oglądając później w aparacie zdjęcie.

Z górnej krawędzi kaldery doskonale widać cały region z dwoma "kolorowymi” jeziorami na pierwszym planie.
– Rzeczywiście, tak jakby lekko różniły się odcieniem – przyznaję.
– Ja widzę wyraźnie różnice – oświadcza Jola.

Zgadzam się całkowicie. Kobiety lepiej znają się na kolorach. A zatem jeziora mamy zaliczone, czas jechać dalej. Niestety, w pobliżu nie ma żadnego przystanku autobusowego, ruszamy więc na piechotę, licząc na autostop. Po obu stronach drogi – zwanej tu Estrada Hortênsia – kwitną wielkie krzaki hortensji. Są białe, różowe i błękitne. Jeszcze inne – mają nakrapiane płatki.
– Zawsze zastanawiałem się, od czego zależy barwa tych kwiatów.
– Może od rodzaju ziemi? – zastanawia się Jola.
– Myślisz, że tak bardzo by się różniła co kilka metrów?

Trochę zwolniliśmy idąc pod górę. Tym bardziej cieszy nas widok zatrzymującego się obok nas samochodu, na który od niechcenia machnąłem.
– Dokąd was podrzucić?
– Dzień dobry, jedziemy gdzieś tam – pokazuję ręką – Do przodu.
– Wsiadajcie!

Podjeżdżamy do miejscowości


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej