Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6]
Na początek parę romańskich kościołów | Katedra skąpana w słońcu | Maseczki – zdejm! | A to ci pasztet!
Wstaję o 7:00, chociaż wiem, że na zewnątrz jeszcze noc. Na śniadanie wyjątkowo barszcz czerwony, nie chcę z nim wracać do domu. Robię kanapki, coś tam zjadam i idę do recepcji znajdującej się w sąsiednim budynku. Tu znajduje się „prawdziwy” hotel, który przy okazji obsługuje moją „oberżę”. Robię check-out a przy okazji… check in – gdyż wczoraj nikogo tu nie było.
Czas na poranne zwiedzanie Santiago, zacznę od północnej części miasta. Tu, przy Rúa de San Roque 26, znajduje się konwent Świętej Klary (Convento de Santa Clara de Santiago de Compostela). Narożny budynek ma fasadę kościoła, ale jego ściana boczna wygląda jak zrujnowany zwykły budynek. Zaglądam do środka, niestety wewnętrzna brama jest zamknięta, wisi jedynie informacja o odbywających się tu mszach.
Naprzeciw znajduje się kościół i klasztor Kamedułów (Igrexa e Convento das Carmelitas Descalzas), zajrzę tam za chwilę. Ruch na ulicy jest już znaczny, nieco się rozwidniło, niebo na wschodzie zaróżowiło się, sfioletowiało. Księżyc wciąż świeci prawie w pełni na niebie. U kamedułów trwa msza święta, ograniczam się do kilku fotek z końca nawy. Teraz kierunek katedra. Ale zanim tam dojdę, podchodzę pod kościół św. Franciszka (Igrexa de San Francisco) z interesującą fasadą i dużym pomnikiem świętego z Asyżu na placu przed świątynią.
Jak dotychczas, wszystkie te kościoły nie sprawiły na mnie jakiegoś specjalnego wrażenia. Zbudowane z miejscowego surowca – szarego piaskowca – są podobne do siebie. Zdaje się, są jeszcze romańskie, więc trudno się dziwić ich dość surowemu wyglądowi.
Idąc w kierunku katedry, spotykam wielu uczniów spieszących do szkoły – zapewne średniej, sądząc po wieku. Jest w końcu godzina 8:00, a że jest jeszcze ciemno to inna sprawa. Zimą w Polsce dzieci też wychodzą do szkoły lub wracają z niej po ciemku.
Zachodzę na Praza do Obradoiro – wspaniały, wielki plac i, widząc przepiękną fasadę sławnej katedry (Catedral de Santiago de Compostela), zaczynam się zastanawiać, czy aby wczoraj na pewno byłem w niej, czy też może w innym kościele. I szybko sobie uświadamiam, że stoję przed głównym wejściem do katedry, a wczoraj wchodziłem boczną bramą od strony Praza das Praterías. Dziś kościół sprawia na mnie wyrażenia olbrzymiego, zupełnie inaczej niż wczoraj.
Przy placu, naprzeciw katedry znajduje się Pazo de Raxoi, neoklasycystyczny pałac z 1766 roku. Dziś mieści się tu Rada Miejska i miejscowy rząd regionalny – Xunta de Galicia. Budynek z kolosalnym porządkiem zwieńczony jest attyką z balustradami i akroterionami. Płaskorzeźba na tympanonie przedstawia mityczną bitwę pod Clavijo, tę, w której, według legendy, sam Apostoła Santiago pomagał Hiszpanom. Pałac pogrążony jest jeszcze w cieniu, podobnie jak i reszta budynków stojących przy placu. Jedynie rzeźba Apostoła Santiago jest oświetlona żółtymi promieniami wschodzącego słońca*/.
Kilka minut później zostaje oświetlona słońcem wschodnia wieża katedry. I teraz dopiero widać wspaniałą, kamienną ornamentykę. Przechodzę do bocznego wejścia, które również jest już oświetlone. Jest pięknie. Cieszę się, że dotarłem do tego miejsca, a także dlatego, że praktycznie na ulicach nie ma ludzi. Sklepikarze dopiero otwierają sklepy, turystów jest jak na lekarstwo. Początek lutego z pewnością nie jest szczytem sezonu turystycznego.
Zaglądam do mapy, wyszukując pobliskie atrakcje turystyczne, i postanawiam się przejść do zielonego terenu we wschodniej części miasta, gdzie, jak się mi wydaje, znajduje się labirynt z żywopłotu z rzeźbą pośrodku. Miejsce bez jakiegoś większego znaczenia, ale podoba mi się to, że żywopłot wykonany jest z wiecznie zielonych krzewów, które dodatku teraz kwitną. Tak na marginesie, bardzo wiele drzew i krzewów kwitnie tu już o tej porze, wśród nich są takie gatunki, których kwiatów nigdy nie widziałem w Polsce. Na przykład w Vigo oglądałem wczoraj kwitnącego grubosza jajowatego (Crassula ovata). Niestety, nie wszystkie gatunki roślin rozpoznaję. Jest to tyle dziwne interesujące, że przecież w nocy jest to około zera stopni, czyli te drzewa musiały rozkwitnąć jeszcze w okresie przymrozków.
Ustalam teraz azymut na Carrefoura, by zrobić zakupy przy Rue de Montero Ríos. W sąsiedztwie znajduje się zresztą więcej supermarketów, między innymi Gadis i Fritz. Kupuję pakiet trzech bagietek oraz dwa serki brie w bardzo dobrej cenie 1,0 euro za 200 g. Przy kasie jednak wyjaśnia się, że 1 euro to była jedynie wartość upustu. LOL.
Jest 10:30, mam jeszcze co najmniej godzinę na spacer. Kolejny raz wracam pod katedrę z nadzieją, że jej cała wschodnia część będzie już skąpana w słońcu. Tak jest w istocie, robię zdjęcia i teraz jestem już całkiem usatysfakcjonowany. Odpuszczam tym samym muzeum katedralne.
Na Rúa dos Basquiños wsiadam do autobusu 6A jadącego na lotnisko. Z pewnym zdziwieniem konstatuję, że nikt w pojeździe nie nosi maseczek. A przecież wczoraj kierowca FlixBusa rzucał się do mnie i kazał poprawnie zakładać maseczki. Później, już na lotnisku Stansted, doczytam, że właśnie od dzisiaj w Hiszpanii nie obowiązują maseczki w środkach masowej komunikacji. Po trzech latach zniesiono nakaz noszenia tych maseczek. Niesamowite!
Odprawa bagażowa i paszportowa odbywa się szybko i bezproblemowo. Wspominam to dlatego, że na Stansted będę miał kłopoty. Póki co startujemy punktualnie. Samolot w połowie jest pusty, mam trzy miejsca dla siebie. Przelatujemy nad Zatoką Biskajską, potem nad Normandią. Znów widzę Jersey, do którego nie udało mi się dotrzeć do tej pory. Podchodząc do lądowania w Stansted, samolot zatacza duży łuk, a ja mam okazję przyjrzeć się równo zaoranym polom, na których już pojawiły się pierwsze źdźbła zasianych zbóż. Jak widzę, w tej półwiejskiej okolicy znajduje się sporo farm fotowoltaicznych. Mam nadzieję, że w Polsce też będą się pojawiać coraz częściej.
Na Stansted przed odprawą jakaś Brytyjka zwraca się do mnie czy chcę wziąć od niej sok w kartonie.
– Mam za dużo płynów – mówi – a już idę do bramek.
– Dziękuję, to lepsza niż woda, którą mam.
Przy odprawie bagażowej mój bagaż kolejny raz trafia na bok. Tym razem urzędnik doczepia się pasztetu i mielonki.
– This is pasta. It is ok, but… – zaczyna przyglądać się etykiecie.
– You can open if you want – proponuję.
– …but this food is above 100 mililiters. I can’t pass it up.
– I could prepare my sandwiches… – wzdycham. – Can I go back and eat this food?
Urzędnik się waha, ale ostatecznie się zgadza.
Jak niepyszny wycofuję się przed bramkę i tam w pośpiechu robię sobie kanapki. Część zjadam, reszta pasztetu i mielonki ląduje z powrotem w plecaku w postaci kanapek. Profilaktycznie ustawiam się do innej kolejki, ale najwyraźniej Brytyjczycy uwzięli się na mnie, bo nie tylko skanują mnie dokładniej, ale również zabierają mi buty do sprawdzenia. Chore to, ale nieważne. Mam teraz pięć długich godzin oczekiwania na lot.
Jestem dodatkowo zły, bo wcześniej odlatuje inny samolot do Warszawy o 17:00, także do Wrocławia i nawet do Krakowa 19:00. Cały czas się zastanawiam, jak to możliwe? Czy przypadkiem nie przeoczyłem tych lotów, wybierając niezbyt wygodne połączenie do Warszawy? Dochodzę jednak do wniosku, że wówczas wybrałem najtańsze połączenie, a Kraków był za ponad 200 złotych. A by lecieć do Krakowa z kolejną przesiadką nie miałem już siły.
Samolot do Modlina startuje o 20:40. Staram się trochę zdrzemnąć, bo wiem, że czeka mnie kolejna bezsenna noc.
__________________________________
*/ Apostoł Santiago znany jest bardziej jako Jakub Większy (Starszy), Jakub Pielgrzym lub Jakub z Compostelli. Jest patronem Hiszpanii i Portugalii oraz walk z islamem i zakonów rycerskich. Patronuje także rybakom, aptekarzom, dekarzom, żebrakom i rzecz jasna – pielgrzymom.