Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6]


Warszawa – Kraków

czwartek, 9 II 2023


Ile masz tej kiełbasy? | Może znajdę męża... | To był niezły maraton!


Lądujemy przed północą. Tym razem się nie spieszę, spokojnie idę do odprawy paszportowej. I gdy już skręcam w korytarz „Nothing to declare” i sądzę, że moje graniczne przygody się skończyły, celniczka prosi mnie i innego mężczyznę na bok. Kolejne prześwietlenie bagażu.
– Wiezie pan jakieś jedzenie? – pyta cennik.

Co oni się do mnie tak dziś przyczepili!? Widocznie dostali sygnał z Wielkiej Brytanii. Robię zdziwioną minę.
– Jakieś mięso? – dopytuje mężczyzna.
– No, mam kawałek kabanosa do kanapki...
– Dużo?

Skąd tyle u niego ciekawość!?
– A z 10 centymetrów – pokazuję odcinek palcami – Do kanapek.
– Na drugi raz proszę pamiętać, by nie przywozić mięso z Wielkiej Brytanii – celnik pokazuje tablicę z zakazanymi w Unii produktami.
– Dobrze, proszę pana...
– A pieniądze jakieś pan przewozi?
– E, nie. Mam kartę...

No dobrze.

Hala przylotowo-odlotowa w Modlinie wygląda jak największe lotnisko w jakimś bantustanie. Ławki zajęte są w większości przez Ukraińców z torbami i wielkimi walizami. Ciekawe, dokąd sobie robią wycieczkę – bo na pewno nie wracają do siebie. Może przyjechali do Polski w poszukiwaniu lepszych perspektyw życiowych. Może Warszawa jest tylko przystankiem w drodze na Zachód. Powody, dla których znaleźli się na lotnisku, są z pewnością różne.

Siadam koło jednego z mężczyzn i zaczynam rozmowę.
– Przyjechałem do Polski w poszukiwaniu pracy – opowiada mi Oleksy.
– Nie miałeś pracy u siebie?
– Wielu znajomych wyjechało z mojego miasta. Bałem się, że mnie wezmą do wojska.
– Ale czym się zajmowałeś?
– Jestem kierowcą, trochę pracowałem tu, trochę tu.
– A w Polsce, co chcesz robić?
– Nie wiem. Będę kombinować. Na razie zaczepię się u kolegów we Wrocławiu. Jak zarobię, a wszystko się skończy na Ukrainie, to może wrócę.

Przysłuchująca się rozmowie kobiete, koło 25 lat włącza się do rozmowy.
– Ja powiedziałam na granicy, że chcę tu studiować. Ale nie wiem, czy będę. Mam dziecko ze sobą – wskazuje głową śpiącego na ławce chłopczyka.
– To z czego chcesz żyć?
– Mówili mi, że dostanę zasiłek. I na rebionka też. Nie zginę. Ładna jestem – uśmiecha się. – Może męża znajdę.

Koło pierwszej wyciągam się na ławce, naciągam na głowę kaptur i staram się zdrzemnąć.

FlixBus podjeżdża punktualnie o 5:05, jestem jedynym wsiadającym. Na Dworcu Zachodnim jestem po 6:00, czeka mnie znów dwugodzinna przerwa, którą spędzam wśród tłumu Ukraińców i gołębi, które latają po dworcowej poczekalni. Jest zimno. A właściwie przeraźliwie zimno, gdy porównam z pogodą na Kanarach. Ratuję się gorącą kawą z automatu.

Parę godzin później w Krakowie kończę swój krótki, nieco wariacki tramping po Hiszpanii.

Czy ten wyjazd miał w ogóle sens? Może powinienem pojechać na dłużej, ale wyszło jak wyszło. Pięć lotów w pięć dni, trzy noce na lotniskach. Niezły maraton! Ale w gruncie rzeczy lubię to! Oczywiście, mógłbym posiedzieć jeszcze jeden dzień na Lanzarote, pokręcić się po małych miasteczkach (bo przecież nie siedziałbym na plaży), mógłbym spędzić jeszcze dwa dni w Hiszpanii, odwiedzając dodatkowe miasta w Galicji. A jednak w sumie nie żałuję tego wyjazdu: przybyły mi dwa nowe regiony w Nomadmanii, zobaczyłem parę sławnych miejsc. Zadowolony jestem.

Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej