Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7]


Spiskie Podgrodzie – Dolina Demianowska – Żar

czwartek, 30 VI 2011


W drodze do Spiskiego Podgrodzia | W średniowiecznych ruinach | Wspaniała Demianowska Jaskinia | Szukamy noclegu


Plan na dziś obejmuje wizytę w Spiskim Zamku a następnie przejazd w kierunku Tatr Zachodnich. Transport do Nowej Wsi Spiskiej odbywa się bezproblemowo – jedziemy nieco inną, okrężną trasą. Po krótkim oczekiwaniu na dworcu wsiadamy do kolejnego autobusu, tym razem do Spiskiego Podegrodzia. Naszym celem są, oczywiście, ruiny średniowiecznego zamku. Widoczne są już z daleka. Zamek usytuowany na górze poza miastem pięknie komponuje się na tle wysokich gór. Gdyby jeszcze pogoda była ciut lepsza... Ale zanim dojedziemy do centrum miasteczka mijamy równie atrakcyjne zabudowania Spiskiej Kapituły z kościołem św. Marcina. Może będzie czas na podejście do tego miejsca.

Na razie zostawiamy plecaki w jakiejś galerii sztuki i idziemy malowniczymi uliczkami w stronę zamku. A ten – zbudowany z białego wapienia – przypomina Szlaku Orlich Gniazd. Ścieżka prowadzi przez łąkę trawersując wzgórze z prawej strony. Idę pierwszy starając się nie strząsać wodę z niekoszonej trawy. Jednak po półgodzinnym spacerze obaj mamy mokro w butach. Na szczęście od parkingu jest asfalt.

Zamek jest rozległy z wieloma wieżami, bramami i donżonami. Płacimy za wstęp (zniżka dla młodzieży) i wchodzimy na przedzamcze. Dalej, idąc wybrukowaną wapieniem drogą, mijamy kolejną bramę przedostajemy się do zamku dolnego. Wdrapujemy się na szczyt okrągłej, lekko stożkowatej wieży. Widać stąd doskonale Spiską Kapitułę i całą okolicę z górami na horyzoncie. Ponieważ wciąż mży i trawa jest mokra, planujemy zejść do miasta widoczną poniżej asfaltową drogą – chociaż jest na pewno dłuższa. Mamy dość przemoczonych butów! Ale wcześniej myszkujemy po pomieszczeniach pałacu romańskiego, zaglądamy do niewielkiego kościółka – tu nowoczesny ołtarz i kilka drewnianych figur. Stąd dwa kroki do miejscowego muzeum z typowymi "zamkowymi" zbiorami: sala tortur, komnaty ze skromnym wyposażeniem, trochę broni, zbroi i szat. Wystarczy.

Po godzinie marszu jesteśmy w centrum. Odbieramy plecaki i czekamy na autobus do Liptowskiego Mikulasza. To dla nas tylko punkt przesiadkowy – chcemy jeszcze dziś zwiedzić Demianowską Jaskinię Wolności. Trochę się martwimy, czy zdążymy przed zamknięciem (ostatnie wejście o 16:00), ale transport do Demianowa akurat jest od razu.

Już od pierwszego momentu jaskinia podoba mi się. Od razu robi wrażenie jej ogrom – bez porównania ze znanymi mi dotychczas polskimi jaskiniami: Niedźwiedzią, Nietoperzową, Mroźną, Wierzchowską czy nawet Raj, by wymienić tylko ważniejsze. Przy wejściu i na pierwszych metrach trasy zwiedzania jaskinia nie ma bogatej szaty naciekowej, stalaktytów tu niewiele. To dobrze, bo z każdą chwilą przybywa różnorodnych form krasu jaskiniowego. Stalaktyty, stalagmity, draperie, lasy stalaktytów rurkowych, pola ryżowe, grzyby... Na sporych odcinkach towarzyszy nam strumień, są jeziorka. Woda skapuje ze ścian światło reflektorów odbija się w miniaturowych kropelkach zwisających ze sterczących stalaktytów. Idziemy korytarzem to w górę to w dół zachwycając się zamrożonymi kaskadami w kolorze czekolady, lodowymi wodospadami, delikatnymi draperiami... A gdy wchodzimy do krętego wąskiego korytarza – prawdziwego lasu stalaktytowego... po prostu mnie zatyka z wrażenia. A potem jeszcze strumyki z kryształowo czystą wodą, misy z miniaturowymi grzybkami, piszczałki wapiennych organów... Jestem oczarowany. Wiedziałem, że słowackie jaskinie są przepiękne, ale nie spodziewałem się, że wyjdę stąd tak zachwycony!

Z powrotem do Liptowskiego Mikulasza nie ma problemu. Zdaje się, że autobusy są zsynchronizowane z godzinami zwiedzania jaskini. Po konsultacji z mieszkańcami, decydujemy się pojechać do podtatrzańskiej miejscowości Żar (Żiar). Liczymy na jakąś kwaterę.

Pół godziny później jesteśmy na końcowym przystanku w Żarze. Może trzeba było wysiąść wcześniej, bo tu jakoś mało domów... Zostawiam Sergiusza z plecakami i idę na rekonesans. Na równoległej do szosy ulicy, w pierwszym domu (z narciarskim serwisem) pytam o nocleg.
– Jutro goście przyjeżdżają... na jak długo chcecie? – pyta 30-latka.
– Na trzy dni, ale jeśli się da, to przynajmniej na dziś... Mamy śpiwory, nie potrzebujemy pościeli.
– Policzę wam jak za jedną osobę. Osiem euro, dobrze?
– Bardzo dobrze!
Kobieta wypisuje nawet rachunek (9 euro z opłatą lokalną) i dzwoni do znajomej, by załatwić nam noclegi na kolejne dni. Domek jest... cały do naszej dyspozycji: kuchnia, łazienka i czteroosobowy pokój na piętrze. Jest super. Szkoda, że tylko na jedna noc...

Po kolacji idę sprawdzić podany przez Słowaczkę adres. U pani Wiery jest drożej, chce po 8 euro za osobę. Niby się umawiam na spanie, ale idę jeszcze w dół wioski rozpytując o ubytovanie. W końcu trafiam na szyld Volne izby a po drugiej stronie ulicy dom Milana. Tu umawiam się po 5 euro od osoby. Zadowolony, wracam biegiem do Sergiusza.
To był udany dzień.

Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej