Rok temu, gdy przemierzałem tysiące kilometrów mongolskiego stepu coraz bardziej łakomym wzrokiem spoglądałem na południe: zamarzyła mi się podróż do Chin. I udało mi się ten cel zrealizować! By urozmaicić (i utrudnić) sobie drogę pojechałem przez Ukrainę i Kazachstan. Zwiedziłem chińskie zachodnie prowincje wędrując Jedwabnym Szlakiem przez Xinjiang i Gansu. Odwiedziłam tybetańskie wioski w Qinghai i Syczuanie, zobaczyłem Wielkiego Buddę w Leshan i przejechałem na południe do Yunnanu. Po kilku dniach spędzonych wśród taoistycznych i buddyjskich świątyń wybrałem się w podróż powrotną do Pekinu. Tu zobaczyłem Zakazane Miasto, odpocząłem w Pałacu Letnim, pospacerowałem po Wielkim Murze. No i dotarłem nad Morze Żółte – ostatnie z moich "kolorowych mórz". Podróż należała do wyjątkowo męczących: w sumie przejechałem 32.700 kilometrów, z tego w Chinach ponad 16.500 km. Warto było!
Relacja z wyjazdu ma miejscami charakter zdecydowanie osobisty i subiektywny, o czym lojalnie uprzedzam.
Charkanie
– Charkanie, spluwanie i kasłanie to mało przyjemna strona Chińczyków. Na ulicy, w autobusie, w pociągu, w knajpie... Kulturalny Chińczyk plwocinę rozmazuje butem tak długo aż podeschnie.
Mniejszości narodowe
– Praktycznie połowę czasu w Chinach spędziłęm wśród nie-Hanów: najpierw podróżowałem wśród fantastycznych Ujgurów, później zauroczyli mnie Tybetańczycy. Ich światy są zupełnie inne od stereotypowych wyobrażeń o Chinach.
Wysokie góry
– Po raz pierwszy przebywałem w tak wysokich górach. Zobaczyłem "od środka" Tian Szan pokonując – autobusem, co prawda – 3.000-metrowe przełęcze, później podróżowałem po Wyżynie Tybetańskiej kilka razy przekraczając 5000 metrów. Niestety nie było czasu i możliwości, aby wspiąć się na jakiś 5-tysięcznik, ale co sobie zobaczyłem, to moje :-D
Nieznajomość języków
– Ciężko było z dogadywaniem się z tubylcami. Chińczyk słysząc "do you speak English?" ucieka lub wdaje się w rozmowę, z której obie strony niewiele potrafią zrozumieć. Kilka słów chińskich bardzo pomaga w nawiązywaniu kontaktu
Świątynie
– Tego mi trzeba było! I to mnie ciągnęło do Chin! Świątynie muzułmańskie, lamajskie, buddyjskie, taoistyczne i konfucjańskie... Plus jeden kościół katolicki.
Chińskie żarcie i pałeczki
– początkowo bałem się zbłaźnienia w chińskiej knajpie, wkrótce się jednak okazało, że jedzenie pałeczkami nie jest takie trudne. Zamawiając posiłek najczęściej zaglądałem do talerzy innych i wskazywałem na co mam ochotę. Raz tylko trafiłem na zupę, której nie dało się zjeść!