Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28] [29] [30] [31] [32] [33] [34] [35] [36] [37] [38] [39] [40] [41] [42] [43] [44] [45] [46] [47-48]


Xiewu

czwartek, 4 VIII 2005


Śliczne Xiewu | Cezar zaprasza mnie do siebie | Tybetańczycy


Xiewu: świątynia lamajska

Jestem zauroczony Tybetańczykami. Są tak inni od Hanów! Wszyscy się uśmiechają do ciebie, pozdrawiają, coś tam mówią po swojemu... I pełno ich tu – w Xiewu, wiosce tybetańskiej oddalonej o 700 kilometrów od Xiningu. Już wcześniej – zanim tu dotarłem – miałem ochotę wysiąść z autobusu i zostać w jednej tych prześlicznych miejscowości mijanych po drodze: są takie kolorowe, bajkowe wręcz... Przy ulicy dwa rzędy piętrowych domów z dachami ozdobionymi kolorowymi płytkami, czasem smokami, na wietrze powiewają kolorowe chorągiewki i szmatki zadrukowane buddyjskimi tekstami. Kolorowi są też mieszkańcy tych wiosek. Ale to, co najbardziej przyciąga wzrok, to wybudowane wysoko na zboczach białe stupy ze złotymi zwieńczeniami. Tu, w Xiewu jeszcze wspanialsza od rzędu białych stup jest górująca nad miastem świątynia a raczej zespół świątyń i innych mnisich zabudowań. Całe zbocze góry jest pokryte bordowymi domkami z białymi zdobieniami podkreślającymi ich regularne kształty.
Najokazalsza świątynia jest całkiem nowa, wzniesiono ją w 2000 roku. Cała w kolorze wiśniowym, z potrójną drewnianą bramą. Błyszczą tylko złote kozły wpatrujące się w koło Dharmy, koło prawa buddyjskiego, ośmiu podstaw wiary ścieżek prowadzących do oświecenia. Taki sam symbol buddyjski widziałem w Cecerleg. Dziś świątynia jest zamknięta – okoliczni mnisi od kilku dni urządzają zgrupowanie po drugiej stronie rzeki. Siedzą w swych namiotach, pewnie pobierają nauki. Obok dużej świątyni przycupnęła druga, starsza – również ozdobiona złotą Dharmą i dwoma kozłami. Xiewu: bębny modlitewne

Miejscowy 18-latek – poszkodowany przez los (zniekształcona klatka piersiowa) oprowadza mnie po wzgórzu. Opowiada o klasztorze, prowadzi do czerwonego domku służącego mnichom do samotnej medytacji, dalej do zabudowań, w których doświadczony lama udzielał porad lekarskich (zielony domek na szczycie wzgórza). Roztacza się stąd zachwycająca panorama Xiewu: malutkie kolorowe domki przystrojone chorągiewkami rozrzucone są w dolinie rzeczki, na prawo rozciągają się łąki zajęte dziś przez namioty mnichów, powyżej stada jaków skubiące soczystą trawę; a jeszcze wyżej majestatyczne szczyty wznoszące się na 5.000 metrów. Dzwoneczki w stupach delikatnie dźwięczą, powiewają na wietrze kolorowe chusty zadrukowane lamajskimi modlitwami... Spokój mąci mi tylko pytanie, czy mój młody przyjaciel będzie chciał za swe oprowadzanie pieniężnej gratyfikacji...? Tak jak Turek od Beaty w Kapadocji? Cezar opowiada o sobie, mówi, że chce pojechać jeszcze raz do USA, by kontynuować naukę angielskiego, by opowiadać ludziom z Zachodu o Tybecie a po powrocie uczyć innych angielskiego. Problemem jest brak pieniędzy na wyjazd. Czasem ktoś mu da pieniądze za tłumaczenie z tybetańskiego. Xiewu: pokój Cezara
Chłopak zaprasza mnie do siebie na lunch. Na podwórku suszą się białe skóry koźląt, pies czujnie szczeka na przybysza. Kłaniam się matce krzątającej się w kuchni. Pokoik Cezara jest zagracony, obwieszony portretami Buddy w różnych postaciach. Trzy łóżka z dziesiątkami piętrzących się wielobarwnych poduszek i koców. Pośrodku żelazny piecyk i niski stół. Baaardzo tu kolorowo! Dostaję herbatę – zwyczajną, nie zieloną, pełną miskę ryżu i mięcho z kapustą lub inną brązową trawą. Po raz pierwszy wcinam jaka! Jak smakuje jak? Hm. Ten miał chyba swoje lata... Ale proszę się tu mną nie sugerować, mój żołądek nie jest przyzwyczajony do wschodnich frykasów. A propos żołądka (mojego): czymś się strułem albo raczej przeżarłem. Może arbuzami w Turfanie?, mięsnymi resztkami w Xiningu? A może to te niemyte brzoskwinie? Faktem jest, że od dwóch dni ciąży mi żołądek strasznie. Tyle dygresji, wracam do wizyty.
Z trudem przełykam jeszcze kilka kęsów jaczyny, i, mimo że to niezbyt ładnie, pozostawiam miskę z ryżem opróżnioną tylko do połowy. Cezar liczy na jakieś wsparcie finansowe, zapoznaję go z moim budżetem i poprzestaję na widokówce z Krakowa. Sorry, my friend. Żegnamy się.

Xiewu to naprawdę mała miejscowość. Chodząc główną ulicą wszędzie napotykam ciekawskie spojrzenia i słyszę pozdrowienia. Uśmiechamy się wzajemnie. No... przy Tybetańczykach nie można mieć kompleksów z zębami...Inna rzecz, że urodą to oni nie grzeszą: zarówno mężczyźni z zapadłymi policzkami jak i kobiety z z pomarszczoną skórą i nienaturalnymi rumieńcami od wiatru i spiekoty...
Xiewu: jaki Trochę mi głupio fotografować tych ludzi. Tak bezceremonialnie wdzierać się w ich spokojne prywatne życie... Udaję więc zainteresowanie architekturą i ukradkiem pstrykam im zdjęcia. Starsze kobiety ubrane w tradycyjne stroje siedzą przed swoimi domami i kręcą zapamiętale młynkami modlitewnymi. Mężczyźni spacerują z różańcami i przekładając drewniane koraliki mruczą swoje modlitwy... Obok dominujących tu Tybetańczyków jest trochę Hanów, ale kolorytu miejscowości dodają mnisi, którzy w swych pomarańczowych szatach przechadzają się po ulicy dyskutując w grupkach lub... wyścigują się na motocyklach.
Wracam do swojego hotelu przy głównej ulicy. Jak to dobrze, że nie trzeba tu specjalnie szukać noclegu: autobus zatrzymał się wprost pod hotelem. Dziś urządziłem sobie dzień polski dla odmiany – do chleba jem "przysmak śniadaniowy" – mniam! i polską "chińską zupkę"*). Wieczorem siąpi deszczyk.
________________

*) Delektuję się mielonką tak jak Wojtek Dąbrowski kilkanaście lat temu...


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej