Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28] [29] [30] [31] [32] [33] [34] [35] [36] [37] [38] [39] [40] [41] [42] [43] [44] [45] [46] [47-48]
Jaki będzie ten powrót?! Moje czwarte "kolorowe" morze | Znasz li to miasto? | Tam, gdzie Mur styka się z Morzem... | Powrót do Pekinu
Od wczoraj jestem tak cholernie zestresowany, że bardziej być nie mogę. Jest to klasyczny przykład sytuacji, gdy nadmiar informacji źle wpływa na człowieka. Żyłem dotąd w przeświadczeniu, iż koniec mojej podróży po Chinach będzie miał bezproblemowy przebieg. Mam bilet do Manzhouli, będę tam 20 sierpnia o 17:23. A następnego dnia bilet na pociąg z Zabajkalska. Upewniłem się szukając w sieci, że jest tam przejście drogowe, że przejadę do Rosji jakimś busem. Ale wczoraj znów poszedłem na internet, poszperałem więcej i czytam (McZapkie), że granica jest zamknięta w niedzielę, że bilety na autobus są wykupione na wiele dni naprzód, że hotele są drogie itd... Cholera! Jeśli 21 VIII do południa nie przekroczę granicy to stracę bilety na transsiba. Nie mówiąc o problemach z zakupem nowych biletów i wizą rosyjską. Jestem tym wykończony. Mam oczywiście zapas waluty na czarną godzinę i wiem, że pieniądze mogą ułatwić przekroczenie granicy, więc może nie będzie tak źle.
Wczoraj był długi i deszczowy dzień, dziś jest pochmurno, lecz nie pada. Siedzę teraz w poczekalni dla VIP-ów obok Ticket Office for Foreigners i czekam na pociąg do Shanhaiguan o 10:00. Uparłem się, by pojechać nad morze. Będzie to moje ostatnie "kolorowe" morze. W 2000 roku byłem nad Morzem Czerwonym, w 2003 roku nad Morzem Białym i Morzem Czarnym; czas więc nastał na Morze Żółte. Wybrałem miejscowość Shanhaiguan, choć nie jest najbliżej Pekinu. W niej właśnie kończy się (lub zaczyna!) Mur Chiński. Drugi jego koniec widziałem na pustyni pod Dunhuang. Mam nadzieję, że zdążę sobie wszystko obejrzeć i wrócę przed północą do stolicy.
Pociąg nr T11 wiezie mnie do Shanhaiguan nieco okrężną trasą: przez Tianjin. Ciekawe, że mijam tyle miast liczących po kilka milionów mieszkańców. Przejeżdżam przez nie nie doświadczając jak gdyby ich wielkości. Tianjin liczy sobie raptem 10.240.000 ludzi (w 2004 r.). To tak jakby przejechać przez Warszawę nawet bez wzruszenia ramion. A przecież tu, na wschodnim wybrzeżu, takich miast jest strasznie dużo. Nie mówię tu o 13.5-milionowym Pekinie, są tu Guangzhou, Shenzen, Dongguan, Hangzhou, Foshan, Jinanm, Qingdao i Ningbo liczące po ponad 4-10 mln mieszkańców. O większości z tych molochów przeciętny Europejczyk w ogóle nie słyszał. Czy można mieć więc pretensje do Chińczyka, któremu jest wszystko jedno, czy Londyn jest we Francji czy w Holandii? Jadę więc w kierunku wybrzeża – dokładniej – Zatoki Po Hu. Jestem już w prowincji Hebei. Swoją drogą tych prowincji i autonomicznych regionów zobaczyłem całkiem sporo: począwszy od Xinjiang, poprzez Yunnan do Hebei i Pekinu.
I chciałbym powiedzieć, że jestem bardzo zadowolony, że byłem w zachodnich i południowo-zachodnich Chinach. Bo tu krajobrazy są bardzo europejskie, można by powiedzieć: polskie. Zwykłe pola z kukurydzą, zagajniki z topolami lub akacjami, trochę stawów rybnych... W końcu trzy ostatnie przystanki: kurortowy Beidaihe, wielkoprzemysłowy Qinhuangdao i mój – historyczny Shanhaiguan. Tak na marginesie – nazwa miasta dobrze oddaje jego położenie: shan = góra, hai = morze, guan = przełęcz.
Na stacji od razu kupuję bilet powrotny do Pekinu – tylko 47 CNY, bo bez miejscówki (pociąg No. 714 o 19:10). Opędzam się od taksówkarzy i autobusem #25 jadę do Laolongtou. Trochę naiwnie wyobrażałem sobie, że od razu zobaczę złocisty piasek nad morzem. Z daleka widzę mury zrekonstruowanego Muru, na razie idę z dwoma Koreańczykami szukać dojścia do plaży. Znajdujemy mały port rybacki, lecz widoki stąd na morze – mizerne. Decyduję się wejść na Mur – 30 CNY (ITIC). Podoba mi się tu, sporo murów, można by powiedzieć, że znajduję się w średniowiecznym bastionie czy twierdzy. W najwyższym punkcie stoi zamknięta na cztery spusty świątynia, ale nie szkodzi – wszak przyjechałem tu po to, by zobaczyć jak Mur spotyka się z morzem. Jest tak jak sobie wyobrażałem: fale tłuką się o kamienną ścianę wchodzącą na kilkanaście metrów w głąb zatoki, wiatr niesie słone krople wody.
Obok prawdziwa piaszczysta plaża a nieco dalej – molo wybiegające daleko w morze ze Świątynią Boga Morza na końcu. Tu gromadzi się większość turystów, miejsce rzeczywiście jest ładne. Szkoda tylko, że dzień jest pochmurny, choć sztormowa pogoda nadaje specyficzną atmosferę temu zakątkowi. Siadam na wilgotnym piasku. Jestem absolutnie usatysfakcjonowany: mam swoje Żółte Morze.
Wracam. Jeszcze krótki posiłek obok dworca i zaczynam polowanie na wolne miejsca w pociągu. Niestety, jak się później okazało, pociąg nie zatrzymuje się aż do Pekinu. Połowę drogi stoję, czasem przysiądę się do chwilowo opuszczonego miejsca. Nie jest źle – tym razem spędzam w pociągu ledwie 2 h 40 min. Powrót do hotelu mam kombinowany: autobusy #20 i #66 (bezpośredni #957 jeździ tylko do 20:30).
A zatem udało mi się i zobaczyć morze i wrócić o sensownej porze do stolicy. Zdecydowanie polecam taki 1-dniowy wypad do Shanhaiguan. Szkoda, że zabrakło mi czasu na Chengdu i Datong. Mógłbym zrobić jednodniowe wycieczki lub obmyślić jakąś kilkudniową trasę.