Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6]


Saloniki – Polychrono

piątek, 26 V 2023


A może Chalkidiki? | Przez wioski i miasteczka Macedonii | Muszę wskoczyć do wody!


Właściwie od dwóch dni czuję atmosferę końca wycieczki. Brzmi poniekąd zabawnie, skoro cały wyjazd jest ledwie sześciodniowy. Ale Meteory były, jak gdyby, najważniejsze. Saloniki pojawiły się tylko z powodu połączenia lotniczego; co prawda w pobliżu jest kilka miejsc, które by mogły nas potencjalnie zainteresować, na przykład Pella, czy Dion, ale byłem już tam, a Renata zamiast zwiedzać kolejne ruiny, wolałaby poleżeć trochę na plaży.
– Pojedźmy na Chalkidiki, chciałbym zobaczyć – mówiła Renata jeszcze przed wyjazdem.
Średnio ten pomysł mnie zachwycił, bo jakoś Półwysep Chalcydycki kojarzył mi się wyłącznie z regionem oferowanym przez biura podróży i z ładnymi plażami. Taką właśnie ładną plażą w miejscowości Sithonia na cyplu o tej samej nazwie znalazła Renata.
– Ale tam nie ma dojazdu autobusem w maju – stwierdziłem po dłuższym przeglądaniu rozkładów jazdy w internecie.
– Faktycznie może być jeszcze przed sezonem…
– Możemy ostatni dzień spędzić na pierwszym cyplu, czyli Kasandrze, na który dostaniemy się bez problemu.
– Znajdziesz tam jakiś nocleg?
Szybko decydujemy się na Polychrono, rezerwuję nocleg za 30 euro. Połączeń z Salonik jest codziennie kilka, nie będzie problemów.

Hotel w Salonikach opuszczamy bardzo wcześnie, musimy dostać się na dworzec autobusowy KTEL Chalkidiki (linia 45, 90 eurocentów). Autobus na Chalkidiki mamy o 8:00, kosztuje aż 11 €. Pojedziemy ponad dwie godziny, gdyż zamiast jechać główną drogą, autobus odwiedza po drodze wszystkie wioski.
– Może przynajmniej nie będziemy zmieniać autobusu – mówi Renata.

Opuszczamy równiny Macedonii Środkowej i zbliżamy się do Półwyspu Chalcydyckiego. Ten skrawek Grecji jest doskonale rozpoznawalny przez tych, którzy choć raz błądzili palcem po mapie Europy. Półwysep zakończony trzema „palcami” – cyplami głęboko wrzynającymi się w głąb Morza Egejskiego stanowi najbliższy cel turystów jadących na wakacje przez Bułgarię. Jego skrajny, wschodni „paluch”, czyli Athos, wzbudza od lat największe pożądanie obieżyświatów. To tam w IX w. n.e. powstała wspólnota mnichów. Dziś, w dwudziestu klasztorach na Άγιο Όρος, Świętej Górze 1700 mnichów żyje w oderwaniu od cywilizacji raczej nie są niepokojeni przez turystów. Mężczyźni, chcący odwiedzić Athos, muszą uzyskać wcześniej permit. Może kiedyś i ja spróbuję…?

Przejeżdżamy przez kolejne wioski i miasteczka. Pasażerami są głównie lokalsi, praktycznie nie ma tu turystów. Na tym odcinku trasy bilety są sprzedawane w autobusie przez młodą dziewczynę (a nie kierowcę). Podobne rozwiązanie było na trasie do Kalambaki. W miejscowości Nea Poteidaia przejeżdżamy mostem nad kanałem przecinającym w poprzek cypel Kassandra. Później wjeżdżamy na długi, choć niezbyt urozmaicony krajobrazowo, cypel. Wykręcamy po drodze do Kassandry, głównego tutaj miasta usytuowanego z dala od linii brzegowej.

Niestety, z jakichś niezrozumiałych względów nie zatrzymujemy się przy przystanku o nazwie „Hotel George” i musimy dojechać na następny, główny przystanek w Polychrono. Nie szkodzi, bo przy okazji, przechodząc przez miasteczko odnotowujemy obecność Carrefoura w centrum. Częściowo wzdłuż plażowego deptaka, a potem hałaśliwą szosą, dochodzimy do naszego, ostatniego już w Grecji, lokum. A propos noclegów: starałem się wybierać je w najniższej, możliwej do przyjęcia, cenie, z dobrą lokalizacją i własną łazienką. Generalnie nie jesteśmy zawiedzeni: pokoje były ok, a ich cena od 110 do 160 zł za dwójkę – akceptowalna.

Tym razem trafiamy do hotelu trzygwiazdkowego, nieco w starym stylu, ale nowocześnie urządzonego. W skład apartamentu wchodzi sypialnia, salon połączony z kuchnią, łazienka i balkon.
– Mieliście dostać pokój na parterze, ale mamy wolne na piętrze, więc dostaniecie go bez zmiany ceny – mówi właściciel. Dziękuję uśmiechem i kiwnięciem głowy. Niech mu będzie.
– No to co? – zwracam się do Renaty, gdy jesteśmy już sami – szybka kawa i na plażę?
– Tak jest. Chodźmy, bo potem może się zachmurzyć.

Dojście do plaży jest nieco naokoło. Najbliższą godzinę spędzamy opalając się (Renata) i chłodząc (ja), potem, niby w poszukiwaniu lepszego miejsca, idziemy wzdłuż plaży w kierunku wielkiego, by nie powiedzieć gigantycznego hotelu położonego nad zatoką w odległości paru kilometrów.
– Tam powinna być dobra plaża – zapowiada Renata.

Póki co mijamy kilka ośrodków wypoczynkowych na obrzeżach Polychrono. Dalej napotykamy na zrujnowane kempingi, których ongiś stały na wysokim brzegu obecnie podmytym przez morze. Przykry jest widok zniszczonych tarasów i rozwalonych schodów prowadzących do nieistniejących już domków.

Gdy słońce znowu się pojawia, wychylając się spoza chmur, rozkładamy się na kamienistej plaży i spędzamy czas drzemiąc i opalaniu się. Tak nam mija dzień do późnego popołudnia. Prawdę powiedziawszy nie lubię takich dni bez większej aktywności.
– Wracamy?
– Tak, wracajmy.
Patrzę na gładką powierzchnię morza i w jednym momencie podejmują decyzję.
– Wiesz co? Ja się jeszcze wykąpię.
– No co ty!? Zimna woda!
– Poczekaj, to mi zajmie tylko 3 minutki – mówię i wskakuję do wody.
Przepływam wte i wewte po 10 metrów, robię jeszcze fikołka. Wystarczy. W dobrym nastroju wracamy do hotelu. Kolację podaję na balkonie. Przydałoby się jeszcze wino, ale ze zdziwieniem odnotowałem w markecie, że ceny są tu dwukrotnie wyższe niż w Hiszpanii. A przecież Grecja tak kojarzy mi się z winem…


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej