Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12-13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21-22]
Start: Litochoro| Jak się wykończyć czyli wąwóz Mavrolongos| Z Prionii do Refuge A| "Wieczór grecki"
Zły na Greków wskazujących wszystkie kierunki świata w odpowiedzi na pytanie, skąd w Katerini odchodzą autobusy do Litochoro, wpadłem w ostatniej chwili na dworzec autobusowy. Za jedyne 500 GRD kupiłem bilet i wraz z dwójką polskich studentów, których z trudem tym mianem można było określić, wsiadłem do ruszającego właśnie autobusu (odjazdy co godzinę). Litochoro – tutejsze Zakopane – powitało nas typowo turystyczną atmosferą. Masyw Olimpu zapraszał swymi imponującymi wrotami wąwozu Mavrolongos (Enipeus). Do szlaku E4 wiodącego kanionem dotarliśmy po 10 minutach. Betonowa ścieżka zaprowadziła nas do zamkniętej furtki – tu kończą zwiedzanie wycieczki szkolne i panie z pieskami. My sforsowaliśmy bramkę i zrobiliśmy – niepotrzebny, jak się później okazało – rekonesans w głąb wąwozu. Niepotrzebny, gdyż właściwa ścieżka zaczyna się jakieś 50 metrów przed bramką. Dalej ruszyłem sam, bo chłopcy – napaleńcy (chcieli zrobić Mitikas z Litochoro i wrócić do Paralii tego samego dnia) rozłożyli się z biwakiem przy kotłach pełnych spienionej wody.
Droga wąwozem jest długa i wyczerpująca – nie prowadzi wzdłuż koryta rzeki, lecz wspina się na schodzące ku niej ramiona rozległego Pagos (2682 m n.p.m.), schodzi do spływającego kaskadami strumienia, przekracza, znów się wznosi na przeciwległe zbocza, znów opada, i tak bez końca: w górę i w dół...
Grecy mają miły zwyczaj numerowania kolejnych głazów na poznaczonym czerwoną farbą szlaku, tak więc kolejno minąłem I kulminację (P88), II kulminację (P330), kolejno trzy mostki (P400-420), by dojść do kościółka Agio Spileo przycupniętego w wielkiej niszy skalnej (P500). Wreszcie, po 3.5 h osiągnąłem Monastyr Dionizjosa (ok. P550) poprzedzony niewielką kapliczką na prawym (orogr.) brzegu rzeki. Tu wreszcie spotyka się więcej ludzi, głównie Greków, jako że ruiny są łatwo dostępne z drogi do Prionii. Z
przyjemnością usiadłem w ciemnej i chłodnej nawie odnawianego kościoła. Mrok rozświetlały jedynie płomyki setek świeczek zapalonych w intencji zmarłych i bliskich.
W środku – nikogo, ani żywej duszy, jeśli nie liczyć świętych spoglądających z ikon umieszczonych na ścianach i ikonostasie. Ten kwadrans spędzony w kilkusetletnich murach był dla mnie dużą ulgą i przyjemnością. Obok kościoła, pośrodku klasztornego dziedzińca, stoi odbudowany i częściowo odmalowany budynek z charakterystycznymi wieżyczkami – tu skupiają się obecnie prace konserwatorskie. Część dziedzińca otoczona jest murem z fotogenicznym ganeczkiem, a całość naprawdę jest warta zobaczenia.
Półgodzinny odpoczynek z pewnością wolałbym przedłużyć, lecz czas uciekał, a ja nawet nie znajdowałem się w 1/3 wysokości do szczytu. W odległości kilkuset metrów za monastyrem minąłem dzikie pole namiotowe (tu smaczne mirabelki!) i po przekroczeniu kolejnych mostków, znalazłem się w Prionii (ok. P650; 5 h z Litochoro). No cóż, wypadałoby zadać pytanie, czy warto wchodzić na Mitikas przez wąwóz Mavrolongos. Czy nie lepiej podjechać do Prionii oszczędzając połowę czasu? Odpowiadam: jeśli będziesz dumny ze zdobycia Świnicy wjeżdżając kolejką na Kasprowy – jedź do Prionii.
W Prionii czuje się potęgę Olimpu. Wysoko wznoszący się łańcuch skalny od Kastro (2817 m n.p.m.) i Skali (2866 m n.p.m.), przez poszarpaną kulminację Mitikasa (2917 m n.p.m.) po Profilias (2803 m n.p.m.) budzi respekt.
Obok parkingu znajduje się sławna knajpka bezplecakowa, ale ja wybrałem cień przy źródełku. Czas na mycie, jedzonko i kawę. Ruszyłem w trzygodzinną drogę do Schroniska A. Minąłem wyschnięte źródło (P85 – nowa numeracja) na skalnej grzędzie 1350 m n.p.m., minąłem boczną ścieżkę (P100) do Livadaki (szałas na wschodnim ramieniu Pagos) i trawersując szerokim łukiem w kierunku południowym kotlinę, znalazłem się na odsłoniętym wiatrołomie (P180-190). Stąd już dobrze widoczny był cel mojej dzisiejszej wędrówki – Refuge A (Spilios Aghapitos 2100 m n.p.m.). Wymijając wrzeszczące grupki grubawych Greczynek (Ja su! Jas sas!) dotarłem do obleganego przez turystów schroniska (P260). W sumie droga z Litochoro zajęła mi 9 godzin.

Niezbyt sympatyczna recepcjonistka oznajmiła, że nie ma miejsc (sobota!), przedstawiła menu z wygórowanymi cenami (grochówka 900, jarzynowa 1000, makaron z mięsem 1500, feta 500, porcja chleba 100, śniadanie 1500 GRD) i przypomniała o zakazie używania kuchenek (ha! ha!). Towarzystwo wokół było międzynarodowe, choć z przewagą Greków, którzy zdominowali muzycznie wieczór. Przez dobrych kilka godzin słuchaliśmy recitali kolejnych gitarzystów nagradzanych po każdym kawałku owacjami. W sumie "grecki wieczór" upłynął bardzo przyjemnie, choć perspektywa spędzenia nocy w śpiworze na kamiennej ławce na zewnątrz nie była zbyt zachęcająca. Zwrócił moją uwagę samotny Grek umilający sobie chłodny wieczór kolejnymi szklaneczkami anyżówki. Porozmawiałem z nim o Grecji, o przemianach w Polsce, o życiu w zgodzie z naturą, którego to stylu był orędownikiem. O 22:00 zapłaciłem za nocleg (3000 GRD) i ległem. W nocy przeszkadzało mi sapanie pary homoseksualistów wykorzystujących właściwie czas spoczynku, a nad ranem zbudziły mnie brzęki alpinistycznego szpeju pakowanego przez grupki wspinaczkowe.
|
|