Już wiem z kim spałem | Andora i Lourdes – porónanie.
Koło 5:30 na lotnisku zaczyna się ruch. Ze śpiworów wyczołgują się inni śpiący w boksie: 20-latka i jej kolega. Teraz dopiero wiem, z kim spałem. Również wstaję i pakuję się. Odzukuję toalete i doprowadzam się do porządku. Jeszcze skromne śniadanie i przenoszę się do hali odlotów.
Niestety przed wyjazdem nie znalazłem optymalnego połączenia powrotnego, czyli do Krakowa. Samolot, którym odlatuję stąd o 9:40, leci do Warszawy-Modlina. Nie lubię tego lotniska, przede wszystkim ze względu na uciążliwy dojazd z/do stolicy. Potem czeka mnie jeszcze 5-godzinna podróż PolskimBusem do Krakowa. A jutro do pracy.
Lot przebiega bez nieoczekiwanych wydarzeń, w Modlinie wsiadam do pociągu i podjeżdżam do Warszawy, Mam dość czasu przed odjazdem do Krakowa, nigdzie się nie spieszę.
Czterodniowy w sumie wypad nie należał do bardzo drogich. Przelot kosztował mnie w sumie 150 zł, dodatkowo transport z lotniska z Modlina do Krakowa 32 złote. Komunikacja na miejscu i przejazd do Andory około 65 euro. Największym zgrzytem – w tym wypadku – finansowym okazała się konieczność zakupu wyjątkowo drogiego biletu autobusowego Andorra la Vella do Tuluzy (32 EUR!).
Czy mi się podobało? I czy jestem zadowolony z wyjazdu? Odpowiem tak: moim celem była przede wszystkim Andora: chciałem dotrzeć do jednego z ostatnich krajów europejskich, w których wcześniej nie byłem. Być może fajnie by było zrobić to latem, może nawet zostać w tym mini-państewku przez kilka dni i zrobić jakiś trek po Pirenejach. Może jeszcze kiedyś będzie okazja. Ale nie ukrywam, że mam parcie, by skończyć do końca z Europą i taki wypad na ten moment był dla mnie ok. Zresztą... zresztą wycieczki autokarowe najczęściej zatrzymują się w takich miejscach jak Andora, Monako czy Liechtenstein tylko na kilka godzin. Dotyczy to również indywidualnych wyjazdów samochodem. Rzadko kiedy ktoś tam spędza kilka dni.
Niestety Andora mnie nieco zawiodła: stolica okazała się miastem bez wyrazu, nijakim. Nawet góry wokół nie stanowiły jakiegoś oszałamiającego tła. Tym niemniej, moim zdaniem warto było tam pojechać, przynajmniej wiem, jak tam jest. Znacznie ciekawsze wydało mi się Lourdes. I to za sprawą nie tyle sakralnych budowli, co wiernych tam się gromadzących. Nocne modły i tysiące zapalonych świec stwarzały niezapomniany nastrój. Tak więc, generalnie, cieszę się z wyjazdu, a uczucie niedosytu, które pozostało może będzie kiedyś zaspokojone wycieczką w Pireneje.