Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6-7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25-27] [28-29]


Przysłowie marokanskie


Erg Chebbi (Sahara)

niedziela, 18 VIII 2002


Zaczyna się pustynia... | Komu głowonoga, komu łodzika czyli saharyjskie sklepy | Rezygnuję z camela - wspinaczka na wydmę|


Hamada

Około 9:00 na kemping zajeżdżają jeepy. 3, 7, 10, 12... To znacznie więcej niż potrzeba dla nas. Kierowcy zaczynają się kłócić między sobą. Szymon i Rafał co chwilę odbywają z nimi tajemnicze rozmowy. Ale tak to jest, gdy się jednocześnie umawia z dwoma konkurencyjnymi firmami, a później jednej z nich nie odmawia się. Jadę z Agnieszką i Adamem, z przodu siada Asia oraz Ewa z mężem. Zaczyna się kamienista pustynia. Widać, bardzo cywilizowana pustynia, skoro droga jest asfaltowa z ciągnącą się wzdłuż linią elektryczną... Jestem zdegustowany. Na szczęście po kilku kilometrach asfalt się kończy i jedziemy off the beaten tracks. Jeepy przegrupowują się i formują skrzydło, smugi kurzu są na tyle atrakcyjne, że Adam ma pełne ręce roboty i trzaska zdjęcia kilkoma aparatami.

Sahara dla turystów Pierwszy przystanek – sklep, a jakże! Niebieski "Tuareg" prowadzi nas do sklepiku z pustynnymi skamielinami. Są tu trybolity, amonity, głowonogi, rurkowate łodziki i inne okazy, których nazw nie pamiętam; są róże pustyni. Biorę do ręki kawałki skały wyszlifowane w kształcie talerza lub popielniczki. Odsłonięte przekroje przedpotopowych zwierząt wyglądają atrakcyjnie, czego nie można powiedzieć o wyjściowej cenie. Decyduję się na trzy małe okazy: głowonoga dewońskiego zakonserwowanego w górnodewońskim wapieniu gonatytowym, kilkucentymetrowego łodzika dewońskiego oraz pojedynczy ząb rekina, co do wieku którego mam pewne wątpliwości. Kładę okazy na dłoni, przedstawiam swoją cenę i czekam aż Arab zmięknie. Gdy pozostali wychodzą Marokańczyk łaskawie przyjmuje 30 DH. Kolejny "sklep" na pustyni nie cieszy się już takim powodzeniem, robimy zdjęcia namiotów z żywymi "mieszkańcami". W oddali widać już cel dzisiejszej wycieczki – Erg Chebbi. Dojeżdżamy do oazy, krótki spacer, ładne Marokanki w otoczeniu palm uginających się od dojrzewających daktyli, dzieciaki sprzedające z dużym upustem skamieliny. Oaza

W oazie udajemy się do, zgadnijcie, gdzie? Tak, oczywiście, do sklepu. Tym razem jesteśmy oburzeni poziomem marketingu. Żadnego widowiska, chwytów, tricków, promocji, rabatów! W proteście opuszczamy pomieszczenie dywanowe i zajmujemy chłodny hall. Chwila wytchnienia. Kilkanaście kilometrów drogi po hamadzie i kolejny przystanek – zajeżdżamy pod Wielki Erg. Siadamy w dużej sali-poczekalni dla chętnych na wycieczkę karawanem, pardon, karawaną. Pierwotne ustalenia – 50 DH/0.5h, 100 DH/3h zostają zmienione przez pozbawionych honoru fałszywych Tuaregów. Podobno podkupiła nas jakaś grupa Francuzów i oferują nam tylko 1/2 i 1-godzinny tour. W tej sytuacji tracę zainteresowanie wielbłądami, zwłaszcza że jest to właściwie człapu-człapu za Beduinem, a nie żadne tam Yalla! Yalla! z "Pustyni i w puszczy". Kładę się na dywanie w "beduińskiej" części budynku i zasypiam. Obok mnie marokańscy kierowcy również śpią lub grają w jakąś emocjonującą grę używając kamyków jako żetonów. Erg Chebbi. Foto: Asia Później przyglądam się przygotowaniom do Tajemniczej Wyprawy Tadka. Skubańcy – załatwili sobie indywidualną wycieczkę na wielbłądach w tej samej cenie (za godzinę) – łącznie z zachodem słońca. Ja również idę na wydmy oglądać zachód. Mój cel – ponad 100-metrowa wydma ma piękną, ostro zarysowaną w popołudniowym świetle krawędź. Ciekawe, czy uda mi się tędy wejść przed zachodem? Jest już chłodniej i po wydmach niczym po nadmorskiej plaży spacerują sobie grupki ludzi. Niestety zrywa się wzmagający się z każdą chwilą wiatr i w połowie stoku muszę wraz z innymi zawrócić. Wracamy na kemping już nocą. Wskazówka prędkościomierza często przekracza setkę...Oceniam, że wjechaliśmy w głąb pustyni na około 40 kilometrów.

Nocny upał i duchota w Erfoud nie odstraszają mnie przed krótkim spacerem z Adamem i Ewą. Są jednak zmęczeni i po ryzykownej konsumpcji soku pomarańczowego (brawo Ewa!) – wracamy. Później, odganiając biegające pod nogami 5-centymetrowe karaluchy, rozmawiam z miejscowym chłopakiem. Erg Chebbi Niestety po półgodzinnej rozmowie okazuje się, że nie zna angielskiego. A to cwaniak!


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej