Kornel: moje podróże - Strona startowa

Dzień: [1] [2] [3] [4] [5]


Leskowiec – Zembrzyce – Palcza

poniedziałek, 22 II 2010


Przymierzanie gumiaków | Diamenty i zające | Polskie wsie | Pasmo Żurawnicy | Życie w Żmijach | Czyżby odwilż? | Warto mieć pasję | Trochę etnografii | Gdzie ten Chełm | Zejście do Palczy


Schronisko na Leskowcu 7:00 – Krzeszów 9:00 – Przeł. Carchel 10:30 – Gałuszkowa Góra 10:50 – Zembrzyce 12:30 – Chełm 15:00 – Palcza 17:05 Zejście z Jaworzyny

O, jak miło się spało! Ale zbliża się 6:00 czas przygotować się do drogi. Pakuję się, zjadam śniadanie i chwilę czekam na zamówiony na 7:00 wrzątek. Dziś ciąg dalszy Małego Szlaku Beskidzkiego. Na moich mapach czerwone znaki prowadzą do Skawców, obecnie jednak (podobno od kilkunastu lat, jak mi podpowiada uprzejmy internauta) szlak kieruje się bardziej na południe i zmierza do Zembrzyc. Ma to związek z planowaną – lecz do tej pory niezrealizowaną – budową zbiornika retencyjnego, którego wody miały zalać okolice Skawców.

Dzień zapowiada się słoneczny, oby tylko słońce zbyt nie przygrzewało! Chcę wrócić do domu w zimie, nie wiosną! Na razie trzyma mróz. Schodzę ścieżką w stronę doliny Tarnawki. Ta trasa jest mało uczęszczana, Śnieg głęboki na pół metra, na szczęście jacyś śmiałkowie byli tu już przede mną i pozostawili głębokie ślady. Idę teraz za nimi krok w krok uważnie wkładając stopy do dziur w śniegu. Przypomina to, jako żywo, przymierzanie gumiaków. Tylko po co mi kilkaset par? Zejście z Jaworzyny

Wokół jest pięknie i cicho. Błękitne niebo, ciemna zieleń świerków i biel śniegu... Lodowe drobinki skrzą się oświetlone porannym słońcem. Diamenciki rozrzucone są dookoła, gdzie tylko nie spojrzę. Uśmiecham się do nich. Swoją drogą, warto byłoby postudiować strukturę i morfologię śniegu i lodu. Umieć odróżniać rodzaje śniegu na pierwszy rzut oka. Ponoć Eskimosi nie znają słowa "śnieg", w zamian używają kilkudziesięciu określeń na różne rodzaje śniegu. Nigdy nie zweryfikowałem tej informacji przeczytanej w dzieciństwie. Hm.

No dobrze, doszedłem do lasu, tu śnieg przyprószony jest świerkowymi szpilkami, łuskami z szyszek i drobnymi paprochami. Fuj! Brudno tu!

Szlak kilka razy zmienia kierunek, wspina się na zbocza, to znów opada ku niewidocznemu potokowi. Od czasu do czasu otwiera się widok na zamglone pasma Beskidów. W końcu, półtorej godziny po wyjściu ze schroniska, wychodzę z lasu. Przede mną otulone śnieżną kołdrą łąki, a w dole wieś i porozrzucane tu i ówdzie przysiółki. Sądząc po śladach to miejsce jest placem zabaw dla zajęcy. Dziesiątki krzyżujących się tropów, śladów skręcających nieoczekiwanie pod ostrym kątem, zataczających kręgi. To wszystko pokazuje jak wesołą naturę mają zajączki. W drodze do Tarnawy

Mijam nad strumyczkiem kapliczkę z błękitną postacią – trudno mi powiedzieć, co to za święty, ale figura bardzo ładnie komponuje się z otoczeniem. Później ostrożnie przekraczam rozmarzający strumień i, starając się nie upaść na śliskiej drodze, idę przez wieś. A wieś, jak to wieś: bardzo polska. Z zagrodami, szopami i wychodkami oblepiającymi domostwa, z kupami gnoju, na którym urzędują kury pilnowane przez koguta, ze smutnymi psami łańcuchowymi i kundlami ujadającymi na drodze, z rupieciami i zdezelowanymi maszynami rolniczymi walającymi się w obejściu. No, z pewnością Targoszów Górny nie jest stolicą polskiej agroturystyki. Przed wyjściem na główną drogę asfaltową dostrzegam tabliczkę "Zembrzyce 2.5 h". Czeka mnie więc jeszcze dużo marszu, chcę dziś dojść do Palczy lub Harbutowic w Beskidzie Makowskim. Kapliczka nad Tarnawą

Spacer przez Krzeszów nie jest zbyt zajmujący; dostrzegam, co prawda, kościół w drugiej części wsi, lecz wygląda mi na "prawie" współczesny. Zresztą nie sądzę, by w poniedziałkowe przedpołudnie był on otwarty. W centrum, na skrzyżowaniu, skręcam w lewo i coraz węższą drogą dochodzę pod pasmo Żurawnicy. Tu koniec wygód, trzeba trochę poprzecierać szlak. Mijam ostatnie gospodarstwa, lub raczej domki letniskowe i zagłębiam się w las.

Idę stromą ścieżką a właściwie brodzę po strumieniu ściekającym jej środkiem. Liczne tu ślady sarnich racic i lisich łap, las gęsty, więc i one poruszają się wzdłuż dróżki. Nie spotykam tu natomiast dowodów ludzkiej bytności w ostatnim czasie. Końcowy odcinek przed wejściem na grzbiet jest bardzo stromy. Chwytając się gałęzi i pni, ślizgając po osuwającej się rozmokłej ziemi, wdrapuję się na górę. Tu dołącza zielony szlak a wraz z nim ślady piechura sprzed kilku dni. Znaki prowadzą grzbietem na wschód, po lewej stronie strome urwisko i malownicze – zapewne latem – skałki. W prześwitach, między drzewami, ukazuje się panorama doliny Skawy a na południu szczyty Beskidu Żywieckiego. Tak sobie myślę, że dobrze, iż czerwony szlak poprowadzono tędy: mimo że prowadzi przez peryferyjne pasmo Beskidu Małego, to jest całkiem, całkiem atrakcyjny. Znaki skręcają teraz na południowy-wschód i po chwili docieram do urokliwego przysiółka Cyrchel. Tu, pod lasem, kolejna kapliczka. Stad już niedaleko na Gałuszkową Górę (654 m n.p.m.). Muszę wcześniej przejść przez smagane podmuchami wiatru otwarte przestrzenie. Chronię się w lesie i wypijam cieplutką herbatę. Droga nad Tarnawą

Kolejny przysiółek to Żmije. Wita mnie kilka nieufnych psów, mijam ponadstuletnią chatę zbudowaną z drewnianych bali uszczelnianych grubym konopnym powrósłem. Warto zerknąć na ładne okucia drewnianych drzwi. Takich domów jest coraz mniej po wsiach! Przechodząc obok kolejnego gospodarstwa słyszę pracujący silnik spalinowy i widzę krzątających się mężczyzn. Zajęci są obróbką drewna, nie wiem, czy w szopie tną je na deski, czy coś innego. Ale za każdym razem, gdy docieram do takiej zagubionej osady, zastanawiam się: jak tu wygląda życie codzienne? Czym zajmują się mieszkańcy? Nie dostrzegłem tu słupów ani drutów elektrycznych. Czyżby nie mieli tu prądu? Ładują komórki z jakiegoś generatora? A może nie mają komórek? Nie, niemożliwe! Ja nie mam, bo nie potrzebuję. Ale tam, w górach? Hm. Przysióek pod Gałuszkową Górą

Słonko przygrzewa, idę porozpinany, niosę rękawiczki w dłoni. Śnieg na drodze stajał, sączą się małe strumyczki. Czyżby nadchodziła wiosna? E, chyba nie! To tylko chwilowa odwilż. Przechodzę przez lasek i docieram do pierwszych domów w Targoszowie Dolnym. Wieś bardziej zadbana, bogatsza. Jeszcze pół godziny i jestem nad Skawą. Teraz przez most i do sklepu w Zembrzycach. Kupuję jakąś kolorową wodę z długą listą barwników i stabilizatorów. Zwykle te dodatki mi nie przeszkadzają, tym razem trafiłem na wyjątkowe świństwo. Wypijam kilka łyków i zostawiam napój dla innych. Chwilę odpoczywam na ławce pod pomnikiem poległych w czasie I wojny światowej. Zembrzyce sprawiają dość miłe wrażenie, to prawie miasteczko. Ostatni raz byłem tu na szkolnej wycieczce. W zeszłym wieku. Ależ ja stary jestem! Chata nad Tarnawą Dolną

Dużo się już dziś nachodziłem, ale przecież to dopiero połowa drogi! Moim celem jest teraz Chełm a potem zejście do Palczy. Po odpoczynku trudno rozprostować kości, ale zwlekam się z ławki i idę dalej, ku Sosnówce (536 m n.p.m.). Przechodząc przez most wsparty na betonowym łuku zastanawiam się, ile w Polsce jest takich ciekawych, lecz mało znanych konstrukcji. Ale wiem, że są ludzie, których pasją są, na przykład, właśnie mosty i wiadukty, jeżdżą po kraju i fotografują te obiekty. Tak, warto mieć jakąś pasję w życiu. Być może z zewnątrz wyda się ona czymś głupim lub mało interesującym, ale jest to coś, co nadaje sens życiu niejednego człowieka. I co odróżnia go od innych. Bielona chata

Ciąg dalszy etnografii: drewniana chata bielona wapnem; stoi na podmurówce z karpackich łupków, pokrycie dachowe co prawda już bardziej współczesne a i antena satelitarna zaświadcza o nowoczesności gospodarza! Szlak idzie stromo w górę i wyprowadza na porośnięty kępami krzaków wierzchołek. Wyobraźnia osób kładących znaki najwyraźniej zaszwankowała w tym miejscu, bo znaki zamiast skręcić w prawo wprost do lasu – prowadzą na północne zbocze i zataczają szeroki łuk. Za drugim razem już się nie nabiorę!

No, dobrze. Idę sobie teraz po płaskim grzbiecie, droga szeroka, w miarę wydeptana. Idę i tak naiwnie sobie myślę, że za chwileczkę będzie szczyt Chełmu. Mija kwadrans, pół godziny, a tu nic! Przy kapliczce siadam i przy herbacie uważniej studiuję mapkę. Chełm na mapie jest, czyżbym go nie zauważył idąc przez las? Nieco skonfundowany przekraczam drogę asfaltową i ponownie wkraczam w gęsty las.
Kapliczka na Chełmie Po 15 minutach szlak porzuca wygodny trakt i skręca w lewo. Człapał tu ktoś na rakietach, widzę. Człapię i ja. Tak na marginesie, przed wyjazdem rozważałem wypożyczenie rakiet, podjąłem też próbę wykonania własnej konstrukcji. W praktyce nie sądzę, by się do czegoś przydały na trasie Małego Szlaku Beskidzkiego. Teren jest tak zmienny a jakość śniegu tak kapryśna w ciągu dnia, że wykorzystanie sprzętu stałoby pod znakiem zapytania. Nie wyobrażam sobie ciągłego przypinania i odpinania rakiet. A tym bardziej noszenia dodatkowych (niemal) trzech kilogramów na plecach. Zresztą, następnego dnia przyszła odwilż i rakiety pociągnęłyby mnie na dno. A utopić się nie zamierzam!

Dróżka wyprowadza mnie na grzbiet, tu dołączają zielone znaki. A gdzie szczyt? Zamiast porządnej tabliczki z jego nazwą – ławeczka. Hm, przysiadłem na niej, ale nic szczególnego się nie stało. Szczytu nie ma. Prychnąłem i poszedłem dalej. Po stu metrach jest kapliczka, jest i tabliczka. I moje zdumienie: to tu jest Chełm (603 m n.p.m.)! Jeszcze przed chwilą sądziłem, że wdrapuję się na Chełm Wschodni, a tu dopiero główny wierzchołek?! Oj, coś niedobrze ze mną, chyba zbyt wolno chodzę... No, nic. Przyglądam się figurze. Klęczący jegomość z dredami zasłaniającymi twarz to święty Onufry, XVI-wieczny patron wędrowców. Ciekawe, prawda? Zejście do Palczy

Rozbawiony nieco tą postacią ruszam w dalszą drogę. Jest 15:00, za dwie godziny skończy się dzień i moja dzisiejsza mordęga ;-) Wracam na wygodny leśny trakt i szybkim krokiem zmierzam ku Palczy. Słońce pochyla się nad górami zabarwiając niebo na pomarańczowo-różowo. Kilometry uciekają jeden po drugim, idzie się w miarę wygodnie. Wcześniej zmieniłem skarpetki, w nowych nie czuję jeszcze wody. Nad Palczą szlak gdzieś znika, kieruję się w stronę świateł. O 17:00 jestem na miejscu (kapliczka przy szosie Suchej do Sułkowic).
To był kolejny udany dzień.

Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej