Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16-17]


Przysłowie karelskie

Wyspy Sołowieckie

wtorek, 22 VII 2003


Płyniemy na Sołowki! | Stresujące wejście do Monastyru | Surowy Sobór Uspieński | Imponujący Sobór Przeobrażenia | Objazd po wyspie | Neolityczne labirynty | To był udany dzień!


Raboczeostrowsk: wiejska chata

Pobudka o 6.00, obowiązkowy hymn rosyjski. Z kubkiem kawy ładuję się do autobusu. Autobus to określenie nieco na wyrost. Grat rzęzi i podrzuca nami na wertepach. Mijamy poczerniałe ze starości drewniane, wielorodzinne dwupiętrowe domy. Przygnębiający widok... W porcie Raboczeostrowsk oddalonym od Kem o 10 kilometrów wieje jak diabli. Zziębnięci amatorzy historii Rosji chronią się zaadaptowanym na bar wagonie kolejowym. Ja idę oglądać wioskę z ukrytą między drzewami cerkiewką. Poza kotem wygrzewającym się w promieniach anemicznego słońca nie widać tu żywej duszy. W powrotnej drodze zaglądam do zniszczonego przez sztormy portu jachtowego – dlaczego tu nie wolno robić zdjęć? Nie rozumiem. Zniszczony port jachtowy w Raboczeostrowsku

Nasza jednostka to średniej wielkości stateczek. Płynie ponad sto osób. Na pokładzie spotykamy piątkę studentów z Polski podróżujących po okolicach. Chcą zostać kilka dni na Sołowkach a następnie popłynąć do Archangielska. Ho ho! Powodzenia.
Większość czasu spędzam pod pokładem drzemiąc i grzejąc się. Jest zimny dzień, wietrzysko i nawet przezornie wzięta kurtka na polarze jakoś nie pomaga. Po trzech godzinach rejsu dostrzegam wyspy. Wpływamy do portu, z mgły wyłaniają się zabudowania Sołowieckiego Kremlu. Ładne. Morze Białe

Cały zespół monastyru jest otoczony potężnym cyklopim murem i równie solidnymi basztami. Za murem widoczne są cebulaste kopuły kilku cerkwi i dzwonnica. Fortyfikacje zewnętrzne pozostawiam sobie na później, teraz odłączam się od grupy z mocnym postanowieniem wejścia jako Rosjanin. Idę do kasy usytuowanej w bramie (Swiatyje worota). Udaje się, płacę 70 zamiast 250 rubli.
Na początku dość chaotycznie kręcę się po zabudowaniach – to skutki emocji towarzyszących mojemu wejściu ;-) Później zwiedzam systematycznie i dokładnie.
Stojąc na dużym placu w pobliżu bramy widzę przed sobą kolejno, poczynając od lewej: Sobór Uspieński z Trapeznoj Pałatoj, Dzwonnicę – Kołokonia, Cerkiew św. Mikołaja a za nią kościół Św. Trójcy. Po prawej stronie największy obiekt – Sobór Przeobrażenia. Sobory połączone są długą zadaszoną galerią biegnącą wzdłuż placu. Wokół tych cerkwi znajduje się szereg zabudowań administracyjnych i klasztornych. Wyspy Sołowieckie: Kreml

Po schodach wchodzę na galerię i dalej do Soboru Uspieńskiego. Nagie, pozbawione tynku ściany soboru dodają mu surowego wyglądu. Na czarno-białych reprodukcjach przedstawione są historyczne zdjęcia XIX-wiecznych wnętrz – bogato zdobionych, z pięknym ikonostasem, malowanymi ścianami, stallami i kryształowymi żyrandolami. Dopiero teraz można sobie wyobrazić jak tu kiedyś było. Mam nadzieję, że kiedyś to wszystko będzie odtworzone. Można na to liczyć, gdyż, jak wynika z informacji umieszczonych tu na tablicach, odbudowa Kremla jest finansowana przede wszystkim z państwowych funduszy. I rzeczywiście, na terenie całego zespołu trwają prace remontowo-konserwatorskie. Widać nie tylko rusztowania, ale i pracujących robotników. Jest nawet grupa studentów i archeologów z Petersburga grzebiących w dziurze pod zewnętrznym murem. Choć akurat ci kopią tu za darmo, dla satysfakcji :-) Od czasu do czasu podłączam się do grupki Rosjan i podsłuchuję, co mówi przewodniczka. Później idę galerią do zrujnowanego kościoła Św. Trójcy i oglądam Kołokoł. Wyspy Sołowieckie

Przed zamkniętymi drzwiami Spaso-Prieobrażenskowo Sobora stoi dłuższą chwilę trójka prawdziwych Rosjan. Wahają się, czy tu wejść. Zachęcam ich do tego, chłopak uchyla drzwi, zagląda i odskakuje: "Tam kakoj-to czełowiek!". E tam, żaden człowiek, po prostu zakonnica kręci się po cerkwi, sprząta. Młodzi ludzi opuszczają szybko sobór. Czyżby nieprzyzwyczajeni do miejsc, gdzie czci się Boga? Cerkiew imponuje rozmiarami. Ikonostas ma ze trzy piętra wysokości, jego pięć rzędów ikon, co prawda współczesnych, daje wyobrażenie o niegdysiejszej świetności tego przybytku. Carskie i diakońskie wrota również są współczesne – nic przecież nie zostało po pożarze soboru w 1923 roku. Dwie potężne kolumny pośrodku nawy pomalowane są na złoty kolor, nagie ściany może doczekają się ozdobienia. Nastrój w tym soborze jest bardzo sympatyczny. Po pustej cerkwi spaceruje kobieta, czarna chusta na głowie, zapala świeczki. Czasem wejdzie jakiś prawosławny, szerokimi ruchami żegna się i kłania. Inni – mam na myśli wciąż Rosjan – zachowują się niepewnie, jak gdyby pierwszy raz byli kościele.
Na koniec myszkuję jeszcze po zabudowaniach klasztornych, zaglądam do piwnic, nie wszędzie da się wejść. Gdzieś z tyłu w okolicach kościoła Św. Trójcy ukryta jest piekarnia, zapach świeżego chleba wywołuje u mnie skręt kiszek. Wyspy Sołowieckie

To tyle Monastyru, wychodzę. Obchodzę wokół Kreml mijając kolejne wieże (Nikolskaja, Kwasowariennaja, Powariennaja, Archangielskaja, Biełaja, Priadilnaja Basznia) i pod Świętymi Wrotami spotykam Przemka, pytam "co dalej?". Ano za chwilę będzie bus, obwiezie po wyspie część osób, które się za chwilę zjawią. Hmm... Nie mam zamiaru rezygnować z poznania reszty wyspy. A oto bus i grupa. Bezceremonialnie ładuję się do środka. Przemek przedstawia ofertę kierowcy – chce po 100 rubli. To cena z Księżyca, mówię Przemkowi: targuj się! Ok, po chwili Przemek komunikuje "90 rubli". No, ja nie mogę... Przecież powinniśmy dojść do 50! Ech, inaczej ja bym negocjował cenę... Ostatecznie jedziemy po 70 rubli – 3 godziny. Najpierw do cerkwi Wozniesienija Gospodia z 1862 roku – w sumie nic nadzwyczajnego. Budynek klasztorny jest zamknięty, trwa remont. Obok, nad jeziorkiem ze ślicznymi białymi kwiatami, ruiny jakichś budynków; trudno powiedzieć o jakim przeznaczeniu, gdyż zarówno kierowca jak i Przemek milczą na ten temat. Kilka kilometrów dalej wysiadamy i wspinamy się na wzgórze z ładnie położoną białą Cerkwią Ikony Matki Bożej. Urzekający stąd widok na jezioro i wyspę z wystającymi ponad las wieżami cerkwi. Wracamy długimi schodami, nadjeżdżający bus ratuje nas przed zmasowanym atakiem komarów. Wyspy Sołowieckie: labirynty Kierujemy się teraz do zapomnianej wioski nad jeziorem. Wioska to kilka chałup zamkniętych na cztery spusty, obok dom ze staruszkiem i psem. Jedziemy dalej. Drogi są tu w fatalnym stanie, gdy wpadamy w kolejną dziurę moja głowa styka się gwałtownie z dachem powodując częściowe zamroczenie. Przejeżdżamy obok Krasnowo Ozera, które wcale nie wydało mi się czerwone, choć pełne uroku. Tak, teraz te miejsca wydają się takie ładne i sympatyczne, ale jak tu żyć w zimie? Na wyspach są przecież stali mieszkańcy... Jest wioska, sklepiki, ale czy mają tu szkołę? W zimie Morze Białe zamarza na kilka miesięcy... co tu robić w noc niemal polarną? To jeszcze nic, ale gdy pomyślę o ponurych latach minionych... Gułag... te rzeczy... Brr!

Kierowca dowozi nas pod bramę ogrodu botanicznego, idę pierwszy, a gdy dowiaduję się od strażnika jaka jest cena, szybko zawracam i gonię grupę, która polazła pod arcy-ciekawy ;-) krzyż w lesie. Pod wpływem mojej sugestii olewamy rabatki z kwiatkami w lesie i jedziemy do zachodniej części wyspy oglądać tzw. labirynty. Tu sceneria jest dużo ciekawsza, kamienisty brzeg Morza Białego, brzoza karelska na zarośniętych wydmach, słonko wygląda zza chmur. Odszukujemy zrekonstruowane, pochodzące zdaje się z neolitu kamienne labirynty-wzory ułożone na ziemi. Zabawiamy się chodząc po tych kręgach i wymyślając, co się spełni, gdy człowiek dojdzie do końca ścieżki :-)
Później siadam na głazie i wyławiam z wody muszelki dla Sergiusza. Jakoś na kąpiel w Morzu Białym nie mam ochoty...
Wyspy Sołowieckie: na spacerze przez tajgę Kilka kilometrów dalej za widocznym stąd cyplem jest pieriedogowornyj kamień – tablica z inskrypcją poświęconą wydarzeniom z 1855 roku, kiedy to dowódca atakującego monastyr statku odstąpił od oblężenia w zamian za żywność od mnichów. Zjadam na brzegu II śniadanie i ruszam. Tablica jak tablica, ale półgodzinny samotny spacer przez tajgę był tym, czego potrzebowałem.

Czas na miejscową kuchnię w baraczku zwanym restauracją. Ucha iz trieski i pielmieni s masłom – niezbyt wyszukane, ale tanie jedzonko. Na statku, w powrotnej drodze do Kem, komentujemy dzień porównując swe dzisiejsze dokonania. Duża grupa weszła za darmo do monastyru przez tylną bramę (Nikołajewskije worota) chwilowo pozbawioną strażnika; bali się jednak wejść do cerkwi i po niedługim czasie opuścili mury kremla (sic!). Z kolei grupa warszawska zwiedziła nie tylko cerkwie, ale i wystawę poświęconą gułagowi – ale wchodzili na pełne bilety. Kilka osób przeszło groblą na sąsiednią wyspę – lecz, jak przyznał potem Jacek, cerkwie, które tam widzieli nie były nadzwyczajne. Biorąc to wszystko pod uwagę dochodzę do wniosku, że czas tu spędziłem optymalnie. To był udany dzień.

I jeszcze Wyspy Sołowieckie

Wyspy Sołowieckie: klasztor
Wyspy Sołowieckie: dziedziniec

Wyspy Sołowieckie: Sobór Przemienienia
Wyspy Sołowieckie: Cerkiew Nawiedzenia Najświętszej Bogurodzicy

Wyspy Sołowieckie: brzoza karelska
Wyspy Sołowieckie: ruiny domu

Wyspy Sołowieckie: Cerkiew Ikony Matki Bożej


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej