Dzień: [0-1] [2] [3] [4-5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28] [29] [30] [31-32] [33] [34]
Ciuchcia ze Stalinem | W pięknych ogrodach Bogdo Gegena | Oglądam lamajskie thangki | Zanabazar i Tary | W Pałacu Zimowym | W drodze do PN Tereldż | "Do you want to sleep in my house?"
Rano idę sam do pałacu Bogdo-Gegena. Grzegorz zostaje – nie ma co się dziwić, woli być body-guardem polskich ex-studentek. Urozmaiceniem 40-minutowego spaceru do kompleksu pałacowego położonego w południowej części miasta jest wizytacja (zewnętrzna, tj. "zza płota") muzeum mongolskiego kolejnictwa. Oprócz odmalowanego parowozu z 1937 roku (30 km/godzinę), zwraca moją uwagę lokomotywa ozdobiona portretem zasłużonego obywatela Gori, Josifa Wisarionowicza...
Siedzę teraz w ogrodach pałacu Bogdo Gegena (2500 T). Przede mną sympatyczne parterowe budynki pałacowe. Poustawiane są symetrycznie, tworzą układ dwóch dziedzińców czy może podwórek połączonych alejką przechodzącą przez kolejne bramy. Ich zielone dachy są podwinięte na końcach, zaś kalenice ozdobione ognistymi smokami, lwami i jaguarami. Brązowe kolumny podpierają kolorowe belkowania, dodatkową ozdobą są ażurowe motywy roślinne wykonane z drewna. Wszystkie budynki są w tym samym chińskim stylu a ich ocienione ganeczki są wprost urocze. Jest ranek – prawie jest pusto. Zaczynam zwiedzanie.
Pierwszy budynek na lewo to Temple of Silk Embroideries z kolekcją XIX-wiecznych aplikacji. Nie są to obrazy malowane, lecz właśnie aplikacje. Płótna, mimo że spełniają przepisy sztuki buddyzmu tybetańskiego (theg jayeg), wyrażają jednak niepowtarzalny mongolski duch. Przedstawiają często bóstwa: gniewne i pokojowe. Te pierwsze można rozpoznać po złym błysku niebieskich lub żółtych oczu i ostrych zębach. Taki na przykład Roimanji z żółtymi lub czarnymi włosami, umięśniony, z koroną czaszek i czapką z ludzkich lub tygrysich skór przedstawia się prawdziwie strasznie! A oto Masters of Huree: groźny Damdindorleg galopujący na koniu, obok równie przerażający Vajravarami z naszyjnikiem z ludzkich głów, dalej Zonkopa. Mi najbardziej podoba się Manzshri a to za sprawą sześciu rąk. Trzyma w nich kolejno: ochir, łuk, strzałę, dzwonek, krótki miecz i książkę. Wiele bóstw buddyjskich przedstawionych jest z wieloma twarzami, ramionami i nogami wskazującymi na ich potęgę i zdolność do panowania nad niebem i ziemią. Często dzierżą w ręku różne instrumenty akcesoria lub atrybuty. A tu interesująca trójka: Ishura na białym koniu, Mahakala depczący słonia oraz trójoki Begtse Darmpala.
Drugi budynek (po prawej stronie) to Thangka Temple. Nazwa pochodzi od religijnych malowideł, które rozpowszechniły się w Mongolii wraz z "żółtym" buddyzmem. Musiały spełniać rygorystyczne zasady malarstwa z Ikh Khuree (czyli dzisiejszego UB). Czasem są anonimowe – ten rodzaj sztuki zabraniał umieszczania podpisów. Mongolskie obrazy są jasne i kontrastowe w przeciwieństwie do thangki z innych krajów. Kolory mają znaczenie symboliczne: niebieski – niebo, wieczna prawda; czerwony – szczęście, niezłomna chęć pokonywania trudności; żółty – życie, niezamierające niczym słońce i niezmienne jak złoto przynoszące fortunę; biały – boskość i człowieczeństwo, dobroć serca i powodzenie; zielony – wzrost i urodzaj.
Co my tu mamy ciekawego? Jest wielooki Yamantaka podróżujący na słoniu. Rzecz jasna słoń jest z sześcioma trąbami i depcze inne zwierzęta oraz ludzi leżących w "piramidzie zależności" – kobiety leżą na samym dnie...! Dalej mamy wyobrażenie Raju Yamantaka – obrazek a la Bruegel z mnóstwem szczegółowych komiksowych scenek. Jest thangka zatytułowana "1000 Buddów", co jest oczywistym oszustwem, jak może tego dowieść średnio zaawansowany matematyk, mamy tu również medytującego Bogdo Gegena.
Kolejna świątynia to Temple of Faith and Learning. W dwóch pomieszczeniach po bokach otwartego korytarza zgromadzono kadzielnice, szaty Bogdo Gegena, instrumenty muzyczne oraz 22 figury kobiece, wśród nich Amitayus, Tarę i Ushnish.
Na końcu ścieżki znajduje się świątynia Zanabazara – pierwszego Bogda Mongolii. Właśnie w XVIII wieku czterech królów królestwa Khalkh zdecydowało o inkarnacji 4-letniego wówczas chłopca. Zanabazar wyrósł na wybitnego polityka i filozofa. Był zresztą i artystą – w sali znajdują się własnoręcznie wykonane przez niego posągi Buddy oraz 21 Tar – półnagich postaci kobiecych w charakterystycznych pozycjach: z podkurczoną jedną nogą, trzymających w dłoniach różne atrybuty. Najciekawsza jest Zielona Tara, większy nieco posag niż wspomniana seria Tar; ta jest w ozdobnych leginsach, na ramionach równie wzorzyste ozdoby, w uszach gigantyczne kolczyki rozciągające jej niemiłosiernie małżowiny, na głowie przepiękny diadem. Jest Budda Shakyamuni, jest ośmiu Buddów Medycznych, jest Tarantha... Godne uwagi jest drewniane cacko – sekretarzyk w kształcie świątyni. Budynek na prawo od Zanabazar Temple to Biblioteka. Jest jedynym w pełni odrestaurowanym obiektem w Pałacu Letnim: widać, że farba na drewnianych elementach dopiero co wyschła. Przy wejściu wita mnie Budda Shakyamuni, w pokoju do wyłącznej dyspozycji Bogdo Jivzunda skromne wyposażenie: stół, krzesło, sutry – księgi modlitewne z różnych krajów. W sąsiedniej sali Budda z szesnastoma Arhatami. Tu małe polonica: figury Amitays zostały zakupione w Polsce (w 1913 roku; trochę to dziwne).
Na lewo od Zanabazar Temple znajduje się Świątynia Wielu Bóstw. Tu przy wejściu IV Panczen Lama – XIX-wieczny posąg z brązu. Najciekawsze są niewielkie brązowe figurki przedstawiające 10 Maitreya z jego dyscyplinami. To piąty z tysiąca buddów, który będzie wizytował Ziemię.
To już koniec Pałacu Letniego. Aby utrwalić sobie w pamięci te wszystkie piękne przedmioty i posągi niespiesznie przechadzam się jeszcze raz po kilku świątyniach, przesiaduję na ławeczkach i delektuję się widokiem "ulatujących dachów". Robię sobie następnie przerywnik w postaci muzealnego sklepu z pamiątkami i idę do Pałacu Zimowego. To piętrowy budynek usytuowany na zewnątrz ogrodów. Zaczynam od regaliów VIII Bogda. Oto piękna złota lektyka ozdobiona smokami, obok nieco sfatygowany powóz królewski. W sąsiedniej sali zabawki dla małego Bogda: miniaturowe siodełko, miniaturowa jurta, model statku, zdaje się dżonki. I oczywiście miniaturowy złocony tron – przecież dziecko nie mogło zapomnieć do jakiej roli było przygotowywane! A teraz coś specjalnego: jurta, ale jaka! Pokryta skórami zdartymi ze 150 lampartów. Wewnątrz iście królewskie wyposażenie! Nie ma potrzeby się tym podniecać, to tylko skromny prezent na 25 urodziny od mieszkańców jednego z ajmaków. W pozostałych pomieszczeniach parteru wystawiono zbiory fauny latającej, pływającej i biegającej. Przyjechały do Mongolii z zoo w Hamburgu w 1901 roku (co na to Wilmowski?). Niestety, ponad stuletnie okazy straciły już swój urok. Ostatnim eksponatem jest ubiór dla... słonia. Wooow!
Dużo ciekawsze są zbiory na piętrze. Oglądam najpierw salę z łóżkiem królowej – to coś w rodzaju szklanej altanki; dużo tu bogato zdobionych drewnianych elementów. Przypomina mi się zeszłoroczny Pałac Pelesz. W altanie przedsionek z szafeczkami, na łóżku tkane złotą nitką kapy i zasłonki. W następnej sali podobna altanka z królewskim łożem, również z pięknymi motywami roślinnymi malowane na szkle. W pałacu nie może zabraknąć królewskiego tronu, oto i on: imponujący, 2.5-metrowy mebel, w kolorze złotym. Misternie rzeźbione w drewnie oparcie. Robi wrażenie. W kolejnych gablotach królewska "pięciopłatkowa" czapka ozdobiona dwucentymetrową nieregularną perłą – odpowiednik korony; dalej mamy królewskie szaty, czapki i inne drobiazgi. Aż dziw, że to wszystko przetrwało rewolucję!
Po południu
Jadę do Tereldż, biorę tylko mały plecak (śpiwór, kurtka, butla, żarcie). Autobus wyrusza o 16.00 z przystanku obok "Varsovii". Koszt umiarkowany... 1500 tugrików. Konduktorka ma tylko bilety po 1000 T... No problem, dostajemy po półtora biletu ;-) Ponieważ jadę autobusem dla tubylców omija mnie przyjemność płacenia za wstęp do Parku Narodowego Tereldż (3000 T). Za zakrętem otwiera się szeroka perspektywa doliny rzeki Toły (Tuul), tej samej, nad którą leży Ułan Bator, i która opływa Tereldż od zachodu. Tymczasem autobus pnie się wzdłuż doliny Ovor Gorhu. Rozsiane na lesistych lub trawiastych zboczach brązowe skałki złożone są z gigantycznych głazów i tworzą interesującą scenerię przypominającą niekiedy Góry Stołowe. Co kilka kilometrów mijamy ger-campy – to jest jeden z popularnych terenów wypoczynkowych dla mieszkańców stolicy. Za przełęczą (56 kilometr drogi) skałki znikają a dolina staje się wąska.
W autobusie 14-letnia dziewczyna usiłuje nawiązać ze mną kontakt.
– Do you want to sleep in Mongolian house? – pyta.
– Why not? – jasne, że wolę to niż ger-camp.
– Do you want to sleep in my house?
Jasne! Prowadź mnie dziewuszko do swojego domu. Końcowy przystanek, wysiadamy. Jurta jest... a nawet trzy! Tylko takie trochę... turystyczne. Ot – mała naganiaczka.
– How much?
Dziewczę duma chwilę.
– 5000 tugriks.
– What? Oh, no! – łapię się za głowę.
– OK, my brat knows english and russian, he speak.
Dziewczę ucieka, przychodzi jakiś facet i mówi:
– Ten thousand.
.
Dobre sobie, to ja ma mam wyro u Bimby za 4 dolary, breakfast included, hot shower i czystą pościel a ty mi tu wyjeżdżasz z taką ceną? No way! Przychodzi anglojęzyczna Mongołka.
– Can I help you? – pyta.
Mówię, że nie dogadaliśmy się jeszcze, co do ceny.
– 20.000 tugriks – mówi kobieta.
– Thank you very much and good bye!
Idę sobie precz, bo kolejna oferta przekroczyłaby 100.000... Przed prawdziwym ger-campem jakiś cichociemny mówi, że tu noclegi są po 15 tysięcy. Odwracam się na pięcie. Poszaleli tu chyba...
– Wait, wait! – słyszę za sobą a po chwili ląduję u faceta w "prywatnej" jucie turystycznej (5000 T). Uff...
Wieczorem spacer nad rzekę – miłe widoki rozlewającej się wieloma odnogami wartkiej rzeki Tereljiyn Gol.