Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15-16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28] [29] [30]
Pożegnanie z Holandią | Piękna Antwerpia | Menażki
Dziś opuszczamy Holandię – czynię to bez wielkiego żalu. Oczywiście polubiłem Holendrów za ich uprzejmość, znajomość angielskiego, kolorowych czarnoskórych; ale może było tu zbyt drogo? A może to wciąż przykre wspomnienia ze spotkania z esperantystą z Amsterdamu?
Idziemy rano przez most ku centrum, przechodząc obok Kubus Huis, zatrzymujemy się chyba na godzinę przy olbrzymim placu targowym. Wypatrujemy niezwykłych owoców, kupuję jakieś cytrusy, melony itd. i, oczywiście, chleb. Później czeka nas 2-3-kilometrowy spacer wzdłuż głównej ulicy wylotowej. Wciąż te same pytania rodzące konflikt: stać tu, czy iść dalej? Idziemy i idziemy. Urozmaiceniem jest zjeżdżalnia, której zawijasy wznoszą się ponad naszymi głowami. Przez gruby plastik widać spływającą wodę i zjeżdżających ludzi.
Zabiera nas furgon wiozący już autostopowicza – chłopaka z Wlk. Brytanii. Wysiadamy na parkingu za Bredą. Tu, po posiłku, przesiadamy się do samochodu Holendra jadącego z dwoma chłopakami z Czech. W drodze do Antwerpii próbujemy rozmawiać – my po polsku, oni po czesku; nawet nie zauważamy, kiedy mijamy granicę. Kierowca jest na tyle uprzejmy, że podwozi naszą czwórkę pod dworzec. Tu, w olbrzymim, a jednocześnie pięknym holu, zostawiamy bagaże i idziemy zwiedzać miasto.
Najpierw wspaniała Katedra OLV, czyli NMP, później równie piękny Grote Markt z posągiem Bohatera i świecącymi się w słońcu złotymi ozdobami kamieniczek. Dalej St. Paulus Kirk, do którego wchodzimy tuż przed zamknięciem i spotykamy Polkę (poznaję z daleka po przewodniku) będącą tu na stypendium. Wracamy ku dworcowi wąskimi uliczkami, które tak różnią się od polskich czystym wyglądem. Ale wcześniej zahaczamy o Kościół Boromelusa i dziedziniec uniwersytecki, gdzie przyglądamy się życiu miejscowych punków.
Wieczorem przenosimy się na pole namiotowe. Jest bajecznie tanio: 2 × 35 + 35 BEF = 105 BEF. W sanitariatach grzeję wodę na herbatę i przyglądam się dziwnie znajomym menażkom.
– Where are you from? – pytam na wszelki wypadek chłopaka gotującego wodę również grzałką.
– From Poland...
Oczywiście!
Później pożyczam od grupki Polaków przewodniki i sporządzam notatki z Belgii. Zjadamy tropikalne owoce.