Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28] [29] [30]


Rayen – Mahan

poniedziałek, 21 VIII 2006


Wśród ruin twierdzy w Rayen | Kwitnąca oaza w pustynnym otoczeniu | Powrót do Kermanu


Rayen

Dziś ma być dzień relaksowy – krótki wyjazd do Rayen i Mahan. Zrezygnowaliśmy z wyjazdu do Bam. Co prawda, ruiny zniszczonego Arg byłyby dla mnie równie atrakcyjnie, co sam Arg przed trzęsieniem ziemi, ale Jarek nie wykazywał szczególnego entuzjazmu a ja nie upierałem się. Skoro Rayen ze swoją twierdzą pretenduje do zamiennika Bamu – dlaczego by tam nie jechać?
Zbudziłem Jarka odpowiednio wcześnie, tak, by był niewyspany cały dzień ;-) i zapakowaliśmy się do "taxi" jadącego na dworzec. A teraz, od kwadransa, jedziemy starym mercedesem do Rayen (5.000 IRR). Trochę przysypiam, trochę oglądam górskie krajobrazy. Po dwóch godzinach jesteśmy na miejscu, zatrzymujemy się pod twierdzą. Jej zewnętrzne, kilkunastometrowej wysokości, mury są ozdobione blankami, w każdym narożniku potężna wieża. Na razie jesteśmy jedynymi zwiedzającymi, nie sprzedaje się tu biletów, jako że obiekt jeszcze nie jest przystosowany do obsługi turystów.
Wchodzimy do rezydencji namiestnika, błądzimy po remontowanych pomieszczeniach. Ta rezydencja to właściwie pałac złożony z kilkudziesięciu a może i stu sal, pokoi i niewielkich dziedzińców. Schodkami wychodzimy na dach a później, nieco ryzykując upadek, wspinamy się na zewnętrzne mury pałacu. Teraz idąc wąskim, 30-centymetrowym chodnikiem dostajemy się na jedną z wież obserwacyjnych. U naszych stóp ruiny widzimy ruiny miasta okolone zewnętrznym 10-metrowym murem. Niewiele się tu zachowało – trudno nawet rozpoznać resztki domów.
Rayen Za murem, w dole, rozłożyło się współczesne Rayen. Miasto tonie w zieleni, w oddali błyszczą złote kopuły meczetów z błękitnymi minaretami. Gdzieś, między tymi świątyniami, kwitnie życie bazarowe, lecz tu, z dala od tłumów słychać tylko postukiwanie młotków robotników przygotowujących Arg do najazdu turystów. Wychodzimy z rezydencji namiestnika; spacerujemy teraz uliczkami twierdzy, odwiedzając pusty meczet, łaźnie miejską, sale małej medresy. Spotykamy tu kilka Iranek w czadorach – są znakomitym uzupełnieniem tej bajkowej scenerii. Jeszcze rzut oka na twierdzę z piętra bramy wejściowej i opuszczamy to sympatyczne miejsce.

Autobus do Kermanu czeka na komplet pasażerów (5.000 IRR). W końcu ruszamy; na pobliskim rondzie kierowca wykonuje trzy okrążenia w poszukiwaniu kolejnych pasażerów. Czas na Mahan. Przy wjeździe do miasteczka zatrzymujemy autobus i idziemy szosą do ogrodów Bagh-e Shahzade znajdujących się poza miejscowością. To około dwóch kilometrów drogi w pełnym słońcu. Początkowo żałowałem, że nie wysiedliśmy bliżej, ale z perspektywy czasu, ten krótki bądź co bądź spacer był potrzebny, by docenić urok i atmosferę ogrodów, do których zmierzaliśmy. Bo oto wokół półpustynny krajobraz, praktycznie zero roślinności. Równina otoczona jest kilkoma pasmami górskimi, nagimi, oczywiście pozbawionymi lasów czy nawet łąk. Odległość sprawia, że wszystko tonie w niebieskiej mgiełce. Mijamy interesujący cmentarz – kilkaset zniszczonych przez erozję glinianych nagrobków w formie pionowych obelisków, i ledwie żywi dochodzimy do Bagh-e Shahzade. Mam ochotę zerwać kilka brzoskwiń z gałęzi wystających poza mur, lecz Jarek jest tak oburzony tym pomysłem, że się powstrzymuję.
Jeszcze kilka kroków i jesteśmy w upragnionym raju. Środkiem ogrodu płynie strumień ujęty w kaskady, po obu stronach – ścieżki, schody, rabatki pełne kwiatów. W cieniu drzew spacerują nieliczni Irańczycy, my idziemy odpocząć na leżach obok zabytkowego budynku restauracji. Wypadałoby zamówić fajkę wodną – tak jak to robią nasi sąsiedzi, ale my niepalący! Mała przekąska i pogrążamy się w drzemce. Prawdziwy perski błogostan.
Rayen Rayen

Dwie godziny później wracamy do Mahan. Dobrze, że nie skończyły się nam tematy do rozmów, bo droga na dworzec jest wyjątkowo długa. Zanim jednak dotarliśmy do autobusu, zatrzymuje się usłużny Irańczyk, jedziemy z nim do Kermanu za 5.000 riali. W hotelu padamy na łóżka bez życia. Był to dzień niby bez długich przejazdów, a jednak dał się nam we znaki. Jarek częstuje mnie melonem kupionym w Mahan.
Mahan: Bagh-e Shahzade
Mahan: Bagh-e Shahzade

Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej