Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28] [29] [30]


Lwów – Kraków

sobota, 5 VIII 2006


Tak blisko do domu... | Mrówki i trampingowcy na granicy | Czas na podsumowanie | Co dalej?


Lwów

Lwów. Już tak blisko do domu... Rok temu, w drodze do Chin, nie było mi dane poznanie stolicy zachodniej Ukrainy. Choć jest mi przykro, postanawiam się odłączyć od Maćka i Ani. Chcę kilka godzin przeznaczyć na zwiedzanie. Żegnamy się na dworcu.
Nie mam specjalnego planu na Lwów. Wiem, że jest tu Cmentarz Orląt Lwowskich i wiele innych miejsc związanych z Polakami. Zwiedzam stara część miasta, kierując się dość przypadkowo ku ciekawszym cerkwiom i ładniejszym uliczkom.
Trzy godziny zwiedzania wystarczy. Czas wracać do kraju.

Przed dworcem stoi marszrutka do Szeginii (9.5 UAH). Minibus jest wypełniony ludźmi, połowę stanowi duża grupa Polaków wracających z Karpat. Po dwóch godzinach jesteśmy na miejscu, wydaję jęk na widok kilkusetosobowej kolejki mrówek. Umundurowany Ukrainiec zawraca plecakowiczów na koniec kolejki, próbuję więc podłączyć się do grupy Polaków wracających z Gruzji. Są z... "Czajki". Niestety nie ma Przemka, prowadzi inną grupę w przeciwnym kierunku.
Lwów Zniecierpliwiony negocjacjami, by obejść kolejkę, umawiam się z kierowcą wracającym do Przemyśla na przejazd przez granicę. Dziesięć złotych od łepka, bierzemy jeszcze jednego trampa wracającego z Gruzji od brata-księdza. Kierowca okazuje się dość znanym w okolicy przemytnikiem-weteranem. Handlował jeszcze za Związku Radzieckiego, jeździł na Węgry i do Włoch. Pracuje w duecie z żoną (a czasem z dziećmi), którą przy pomocy komórki naprowadza na kolejkę samochodów obsługiwaną przez właściwego celnika. Obdarowuje nas oczywiście kartonami papierosów, co jeszcze wiezie – nie wiadomo. Niestety, tempo przesuwania się kolejki samochodów wcale nie jest większe niż pieszych, mam wrażenie, że wybrałem gorszą opcje. Polski celnik próbuje penetrować nasze plecaki, lecz skutecznie go zniechęcam. Czas leci, a o 13:30 odjeżdża pociąg do Krakowa! Kierowca bierze "winę" za długotrwałość odprawy granicznej i gna teraz na złamanie karku na dworzec w Przemyślu. Pociąg odjeżdża, wskakuję w ostatniej chwili. Konduktor upiera się, by wypisać mi bilet, muszę w pociągu dokupić złotówki. Kupuję u... Michała i Ani jadących tym samym wagonem:-)) Dojechali tu nieco wcześniej autobusem.
W Jarosławiu zapala się nam elektrowóz, musimy poczekać na wymianę. Podczas postoju zabawiam się zbieraniem wśród pasażerów opłaty za dojazd nowej lokomotywy. Z miernym, prawdę mówiąc, skutkiem... Kraków wita nas pochmurną pogodą. Lwów: ambona w kościele

Czas na wstępne podsumowanie wyjazdu. Iran, zgodnie z moimi wyobrażeniami okazał się krajem łatwym do podróżowania, bezpiecznym i tanim. Nie udało się pojeździć irańskimi kolejami (bywają trudności z biletami), lecz rozwinięta sieć wygodnych autobusów (a są również busy i savaris) pozwala na bezproblemowe przemieszczanie się po kraju. Te 9.600 kilometrów, które przejechałem na miejscu, sprawiły, że wyjazd należał do bardziej intensywnych: to w końcu 420 km dziennie (inna rzecz, że ja zawsze intensywnie jeżdżę). Dzięki temu udało mi się odwiedzić zdecydowaną większość najbardziej atrakcyjnych miejsc: od elamickiego Choqa Zanbil po święty, szyicki Mashhad, od glinianego Rayen po baśniowy zamek Babak. Widziałem i pustynię Lota i Demawend, wykąpałem się w Morzu Kaspijskim i w Zatoce Perskiej.
Zachwycały mnie kolorowe meczety i medresy (Qazvin, Esfahan, Teheran), architektura miast z łapaczami wiatru, glinianymi kopułami bazarów i "lodowymi domami". Oczarowały mnie piękne rezydencje (Kashan, Yazd) oraz starożytne i średniowieczne ruiny: od Persepolis po Gazor Khan.
Ale Iran to nie tylko krajobrazy i zabytki. To również mili i gościnni ludzie, ciekawi przybyszy z innych krajów i witający ich uśmiechem. Niezapomniane pozostaną wizyty w domach irańskich, gdzie bywałem podejmowany obiadem. Zapamiętałem również – rzecz jasna – piękne Iranki.
Jak wspomniałem, Iran to tani kraj. Dojazd kosztował mnie 250 USD, z powodzeniem można go zredukować do 200 dolarów wybierając drogę wyłącznie przez Ukrainę. Dzienne wydatki w Iranie to około 11 USD. Tę kwotę też można nieco ograniczyć korzystając częściej z autobusów niższym standardzie. Upał i warunki higieniczne nie stanowią problemów dla osób przywykłych do azjatyckich warunków. Jedzenie w Iranie było dość znośne, użyteczna (i bezpieczna) była darmowa chłodzona woda na ulicy.
Lwów: Opera Bardzo zadowolony byłem z towarzystwa Jarka. Okazał się miłym, niekonfliktowym kompanem na trasie. Co prawda, wykończyłem go wczesnym wstawaniem i intensywnymi spacerami po miastach. Jarek nawet odgrażał się, że już więcej na tramping nie pojedzie, ale myślę, że podobało mu się...

Co dalej? Kilka ostatnich podróży do Mongolii, Chin a teraz do Iranu, sprawiło, że czuję pewne nasycenie Azją. Oczywiście, wciąż pragnę zobaczyć Indie, zwiedzić Indochiny, wciąż marzą mi się republiki środkowoazjatyckie, mam w rezerwie Zakaukazie... Czas jednak na zmianę kierunku. Myślę więc o Afryce: Etiopii i krajach leżących dalej na południe. To będzie trudniejszy i droższy wyjazd. Ciężko jednak powiedzieć, kiedy urzeczywistnię swe zamiary: duże zmiany nastąpiły w Krakowie a szykują się dalsze. Zobaczymy. Z drugiej strony zatęskniłem do zwykłego wyjazdu – dwutygodniowych wczasów w miłym towarzystwie. Może więc Tunezja lub Egipt?

Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej