Dzień: [0-1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8]


Kraków – Rzym

czwartek-piątek, 1-2 XII 2022


Dziś nie polecimy! | Noc na lotnisku | Z wizytą u idola PiS-u | Renata zwiedza Koloseum | Spacer po Forum Romanum | Jeszcze więcej spaceru | Murzyn wciska Renacie "gift" | Ołtarz Ojczyzny i Schody Hiszpańskie | Przepych i bogactwo Muzeum Watykańskiego | Wieczór na Placu św. Piotra


Po „indywidualnym” wypadzie do Turynu nastąpiła u mnie dłuższa przerwa w podróżowaniu. Przyszłość w zakresie kilku ważnych spraw życiowych nie klarowała się dość zdecydowanie, a z drugiej strony wciąż odczuwalne były skutki pandemicznych ograniczeń (np. konieczność zakupu „rządowego” ubezpieczenia przeciw covidowi w Birmie) i generalnie brak niskich przedpandemicznych cen biletów do odległych krajów. Kenia za 1000 PLN czy Kolumbia za 1500 PLN być może na zawsze odeszły w przeszłość, ale wciąż liczyłem na uzyskanie dobrych cen za (przykładowo) Wyspy Zielonego Przylądka. Renata ponawiała pytania o wyjazd do ciepłego kraju przed końcem roku, lecz nie za bardzo mogłem jej coś sensownego zaproponować. Z „bliskich” krajów afrykańskich najlepszym wyborem stał się kierunek marokański. W królestwie Muhammada VI byłem w 2002 roku, uznałem, że może warto zwiedzić południe kraju, a przy okazji pokazać Renacie „mój ukochany” plac Jemma el-Fnaa w Marrakeszu. Gdy trafiły się okazyjne bilety po 37 złotych z Rzymu do Agadiru – zdecydowałem się. Po krótkich męczarniach skompletowałem bilety na pozostałe odcinki (KRK-FCO, RAK-STN-KTW) i zabukowałem na dwie noce hotel w Wiecznym Mieście. Był to poniekąd ukłon w stronę Renaty, gdyż nigdy nie była w Rzymie. By uniknąć kolejek do interesujących nas obiektów, zarezerwowałem wstępy do Koloseum/Forum Romanum i Muzeum Watykańskiego/Kaplicy Sykstyńskiej.

Tak, jak przy poprzednim wyjeździe na Maderę, jesteśmy spakowani do małych, 20-litrowych plecaków. W Polsce jest właściwie zima i większość rzeczy do ubrania mam na sobie. Ponieważ pierwsze dwa dni mamy spędzić w Rzymie, biorę ze sobą trochę żarcia. Samolot z Balic mamy 18:25, z odpowiednim zapasem czasu jedziemy na lotnisko. Po przejechaniu kilku przystanków zaczyna się.
– Zapomniałam polara, musimy się wrócić – stwierdza Renata.

Pędem wracamy do domu a potem podjeżdżamy pod Cracovię i tu bierzemy Ubera na lotnisko. Zdążyliśmy. Teraz na luzie. W momencie, gdy wydaje się, że wszystko pójdzie dobrze, zaczyna się znowu. „Co jest grane?” – mruczę do siebie, gdy czytnik nie rozpoznaje mojego kodu na karcie pokładowej. Próbujemy kilka razy, ale nasze kody nie działają.
– Lot jest opóźniony, musicie iść do check-inu – mówią na bramce.

Na tablicy faktycznie widać opóźnienie… 5 godzin! No, tego jeszcze nie było w mojej historii. Ukraińskojęzyczna panienka siedząca za kontuarem przy odprawie bagażowej oczywiście nic nie wie. Odsyła nas do okienka LS, firmy obsługującej lot. Tam pan też nic nie wie, mamy wrócić do countera. Typowa sytuacja w Polsce. Pasażerowie odsyłani od bramek zaczynają się denerwować. Żądają spotkania z przełożonym ukraińskiej panienki. Nic z tego, nikt nie podejdzie. Obsługa proponuje tylko vouchery po 110 zł i każe czekać. Pasażerowie domagają się wyjaśnienia sytuacji i podania przyczyny opóźnienia.
– Nie możemy wydać żadnego potwierdzenia, bo nie jesteśmy z Wizz Aira, tylko firmą zewnętrzną – mówią nam.
– To proszę nam wydać zaświadczenie, że nie możecie wydać oświadczenie – pada propozycja z tłumu.

Atmosfera robi się gorąca. Zjawia się pracownik ochrony w towarzystwie dwóch uzbrojonych facetów. Mężczyzna ma dobre chęci, przede wszystkim chce uspokoić towarzystwo. Nasze wysiłki, by dostać na piśmie powód opóźnienia, spełzają na niczym. Odbieramy voucher i idziemy do baru na sałatkę. Co prawda z wielkiego smutku chcieliśmy przeznaczyć go na zakup alkoholu, ale się nie da.

25 minut po północy odlatujemy. Wiadomo już, że nie dotrzemy na nocleg w Rzymie i stracimy 40 euro za zapłacony z góry hotel. Przyjdzie nam koczować do rana na lotnisku. Głównym tematem rozmów pasażerów jest kwestia odszkodowania.
– Należy się nam jak psu buda – stwierdzam.
– Będziemy walczyć – wtóruje Renata.

__________________

Na lotnisko Fiumicino docieramy o 2:09. Zanim dostaniemy się do hali przylotów i znajdziemy ustronne miejsce robi się trzecia w nocy.
– Złączę ławki, położysz się wzdłuż.
– A ty?
– Ja sobie znajdę miejsce.

Drzemiemy do czwartej. W automacie biletowym sprawdzam połączenia do Rzymu. Tak, jak podali w sieci, jest pociąg przesiadką o 5:57 za 8 EUR. Na ekranie przewija się pasek z informacją o strajku. Tekst jest tylko po włosku i z dużą trudnością o tej porze znajduję kogoś, kto by przetłumaczył informacje. Niestety kobieta nie wie, czy strajk obejmuje kolej, ale zaczął się podobno już wczoraj.

Na stacji kolejki kilkanaście zaspanych osób. Kręcą się między automatami biletowymi a zamkniętymi bramkami prowadzącymi na peron. Wciąż nie wiadomo, czy kolej ruszy. Pech nasz jednak się skończył, wsiadamy do pociągu a godzinę później jesteśmy już w centrum Wiecznego Miasta. Niestety, nie możemy zostawić o tej porze bagażów w hotelu. Z wymienionych za pośrednictwem Booking.com wiadomości z właścicielem wynika, że możemy dostać się do środka dopiero o 16:00. Trudno. Zostawiamy bagaże w przechowalni i już na luzie idziemy zwiedzać miasto.

Wbrew fatalnym prognozom utrzymuje się bezdeszczowa pogoda. Zwiedzanie zaczynamy od Bazyliki Matki Bożej Śnieżnej (Basilica Papale di Santa Maria Maggiore) znajdującej się przy sporym placu dell'Esquilino. Barokowa fasada nie zapowiada imponującej, bo sięgającej V w. n.e. historii świątyni. Na drugim planie wyrasta 75-metrowa romańska kampanila. Wchodzimy do środka. Kościół jest trójnawowy z bardzo długą 86-metrową nawą główną sklepioną płaskim dachem z przecudnej urody złoconymi kasetonami. W złoconej absydzie mozaika z Chrystusem i, jeśli dobrze rozpoznaję w panującym tu mroku, Matką Boską. Wnętrze a zwłaszcza boczne kaplice są ładnie urządzone, chodzimy więc dłuższy czas po kościele. Kaplica po prawej nosi nazwę Sykstusa V i zbudowana została pod koniec XVI wieku. Znajdują się tu nagrobki Sykstusa V i Piusa V. Natomiast kaplica po lewej stronie, jest nieco młodsza, z początku XVII i zwana jest kaplicą Pawła V albo Borghese. Tu z kolei oglądamy nagrobki Klemensa VIII i Pawła V. Zaglądamy do krypty pod ołtarzem, tu sympatyczny pomnik modlącego się papieża Piusa IX. Sam papież nie był aż tak sympatyczny, Z pewnością idol PiS, gdyż potępiał rozdział Kościoła od państwa, laickie nauczania oraz wolność prasy i sumienia (encyklika Quanta cura). A w słynnym Syllabusie, uznał, że nauka nie może stać ponad, a nawet być na równi z religią. To za jego rekordowego pontyfikatu uznano dogmat o nieomylności papieża w sprawach religijnych i moralnych. Także jego autorytet przypieczętował dogmat o niepokalanym poczęciu Matki Boskiej.

Kolejny kościół, który odwiedzamy „po drodze” to Bazylika św. Sylwestra i św. Marcina w Monti (Basilica dei Santi Silvestro e Martino ai Monti). Kościół jest zasadniczo barokowy, choć jego fragmenty pochodzą z wcześniejszych świątyń budowanych tu począwszy od III w. n.e. Na fasadzie możemy zobaczyć sztukaterie z dwoma patronami. Otwarte drzwi zapraszają nas do środka. A wewnątrz jak w świątyni greckiej czy rzymskiej: dwa rzędy kolumn w porządku – jeśli mnie wzrok nie myli – kompozytowym oddzielają nawę główną od bocznych. Powyżej, po obu stronach – dwie długie galerie. I tu, tak jak u Matki Boskiej Śnieżnej, sklepienie kościoła jest płaskie w dużymi kasetonami. Gdybym się znał na heraldyce, mógłbym na suficie rozpoznać herby rodów, które sponsorowały odbudowę kościoła w XVI wieku. Ale się nie znam. Na ołtarzu widzimy wielkie tabernakulum w formie świątyni zwieńczonej kopułą podpartą sześcioma kolumnami. Schodzimy do krypty za ołtarzem. Pierwotnie była to kaplica na poziomie gruntu. Przez wieki poziom się podnosił, co doprowadziło do „pochowania” kaplicy.

Zmierzamy teraz ulicą Viale del Monte Oppio ku amfiteatrowi Flawiuszów, znanego powszechnie jako Koloseum. To obowiązkowy punkt programu dla Renaty. Bilet ma kupiony jeszcze w Krakowie, ja sam nie będę wchodzić, gdyż byłem w środku już kiedyś, a teraz tnę koszty. No cóż, Koloseum jakie jest, każdy wie. Może tylko warto pamiętać, że budowla wzniesiona przez rodzinną firmę deweloperska – Wespazjana i Tytusa – mierzy ponad 500 metrów obwodu i wznosi się na wysokość ponad 48 metrów. To przecież 15 pięter! A gdy się stanie u jego podnóża lub obejdzie wokół, człowiek sobie uświadamia jak potężna to budowla i jak wielki wysiłek był konieczny, żeby go wznieść niemal dwa tysiące lat temu.

Stajemy w szybko posuwającej się kolejce. Ciekawe, czy przed igrzyskami lub walkami gladiatorów też ustawiały się tu kolejki chętnych. O ile jednak zwykle starcia między niewolnikami lub skazańcami, a nawet krwawe walki z niedźwiedziami lub lwami były na porządku dziennym, to z pewnością wyjątkową okazją bywały naumachie. Ze względu na ich wysoki koszt i konieczność przygotowania miejsca, te inscenizacje bitew morskich były rzadko organizowane. Ale – o czym nie każdy słyszał – kilka naumachii odbyło się także w Koloseum. Oczywiście, działo się to po wypełnieniu areny wodą (a przed zbudowaniem dwupoziomowych piwnic). Przykre tylko to, że walka między „aktorami” była prowadzona na śmierć i życie, a wynik bitwy musiał być zgodny ze scenariuszem opartym na faktach. Jakże niewinnie wyglądają współczesne inscenizacje Bitwy pod Grunwaldem...

Renata znika we wnętrzu, ja będę się kręcić po najbliższej okolicy. Przez bramy i arkady zaglądam do amfiteatru. Niespiesznie obchodzę go dookoła. Trzy najniższe kondygnacje mają kolumny w różnych porządkach architektonicznych: toskańskim, jońskim i korynckim. Trochę to dziwne, widocznie ktoś był mało zdecydowany.

Minęło już półtorej godziny, trochę się niecierpliwię.
– Już myślałem, że gdzieś tam zaginęłaś – mówię, gdy w końcu wychodzi z uśmiechem zadowolenia na twarzy.
– Koloseum bardzo mi się podobało, zwiedziłam wszystko co się dało.

Opodal znajduje się Łuk Konstantyna Wielkiego – trójprzęsłowa budowla z początku IV w. n.e. z pięknymi płaskorzeźbami i pomnikami na kolumnach i fryzem z płaskorzeźbami przedstawiającymi sceny wojenne jakieś tam sceny tak. Dobrze, że mogę korzystać z solidnego zoomu mojego aparatu, który pozwala mi przyjrzeć się postaciom wysoko na fryzie. Brama ma przecież 20 m wysokości, to osiem pięter.

Kierujemy się teraz na Via Sacra, kolejnym punktem programu będzie Forum Romanum. Odprowadzam Renatę do bramki, będzie samodzielnie zwiedzać ruiny, ja zaś kolejny raz przejdę się wokół, oglądając starożytne resztki zza płotu. Najpierw podchodzę do Łuku Tytusa. Jeśli mnie pamięć nie myli, trzydzieści lat temu można było przejść dalej, aż do Via Nova. Dziś bez biletu to niemożliwe. Sam łuk triumfalny jest znacznie mniejszy od Łuku Konstantyna, liczy „zaledwie” 15 metrów wysokości. Upamiętnia zasługi Wespazjana i Tytusa (tych od Koloseum) w walce z Żydami, a także odzyskanie kontroli nad Jerozolimą. Pierwsza wojna żydowska, jeśli dobrze pamiętam zaczęła się od buntu Żydów w Cezarei, którą odwiedziłem w 2015 roku. Pomiędzy kolumnami a właściwie półkolumnami znajdują się płaskorzeźby. Na jednym z reliefów widzę pochód z trofeami zdobytymi w Jerozolimie, wśród nich jest menora pochodząca ze zniszczonej drugiej Świątyni Jerozolimskiej i srebrne trąby.

Za łukiem widoczne są mizerne resztki tzw. Magazynów Wespazjana (Horrea Vespasiani). Nieco dalej, w głębi Forum Romanum znajduje się Casa delle Vestali, czyli Dom Westalek, kapłanek domowego ogniska. Współczuję im serdecznie. Nawet nie tego, że ich chałupa z 50 komnatami długim atrium i sadzawkami została zniszczona. Raczej z powodu życia w cnocie podczas 30-letniej służby. Incestum, utrata dziewictwa przez westalki była jedną z największych zbrodni, niekiedy karana zamurowaniem żywcem w grobie.

Zawracam. Po prawej stronie mam teraz Łaźnie Heliogabala (Terme di Elagabalo), bardzo podejrzane ruiny z III w. p.n.e. Nie końca wiadomo, co tu było, zachowało się balneum w zachodniej części kompleksu. Ale zapiski z Historii Augusta pozostawiają wątpliwości, czy Heliogabal miał coś wspólnego z tym miejscem. W końcu cesarzem został jako 14-latek i wątpię, by w tym wieku myślał o częstych kąpielach. Chociaż, kto wie? Heliogabal czuł się raczej kobietą i udzielał się (jak mówią złośliwi) w rzymskich domach publicznych. Żył ponoć z wyzwoleńcem Hieroklesem (a może z Zotikusem, mięśniakiem ze Smyrny) i tylko dla niepoznaki ożenił się z westalką.

Natomiast ruiny po lewej stronie nie pozostawiają wątpliwości. Wysoki budynek z przepołowioną kopułą to wzniesiona przez cesarza Hadriana świątynia Wenery i Romy (Tempio di Venere e Roma). Ongiś była największą świątynią antycznego Rzymu zbudowaną na planie perypteru, którego śladem są dziś jedynie kikuty kolumn zwieńczone kiedyś głowicami korynckimi. Wschodni naos (ten od strony Koloseum) poświęcony był Venus Felix, zaś zachodni (od strony Forum Romanum) – Wiecznej Romie. Na lewo od zniszczonej absydy stoi znacznie późniejszy budynek, w którym obecnie znajduje się muzeum (Museo del Foro Romano).

Dostałem przed chwilą sygnał od Renaty, że wciąż zwiedza forum, ale będzie się kierować do wyjścia przy Portale Vignola (Via di S. Gregorio). Tam będę na nią czekać. Zaglądam jeszcze przez bramę do środka, tu Fontana Ninfeo del Palatino i schody prowadzące do Terme Severiane i Terme di Massenzio. W głębi, w najwyższym punkcie wzgórza Palatyńskiego, znajduje się również duży obiekt – ruiny pałacu cesarza Domicjana (Domus Augustana), który wsławił się zwycięskimi wojnami z plemionami germańskimi, zyskując przydomek Germanicus.
– Jak było? – pytam, gdy pojawia się Renata.
– Super. Bardzo mi się podobało. Ale tam było bardzo dużo do oglądania, zabrakło trochę czasu, by wszędzie być.
– Wszystko mi opowiesz.

Widzę, że ruiny, podobnie jak Koloseum, zrobiły na dziewczynie wrażenie. Cieszę się bardzo, że jej się podobało.

Przechodzimy obok niewielkiego podwyższenia przy Koloseum – tu znajdował się kiedyś olbrzymi pomnik Nerona (stąd Koloseum) i Via dei Fori Imperiali idziemy w kierunku Kolumny Trajana. Po drodze mijamy zrujnowaną bazylikę Maksencjusza i Konstantyna. Trwają prace remontowe zabezpieczające ceglaną absydę i mury. Parę kroków dalej nieciekawa bazylika (z VI w. n.e.) pod wezwaniem św. Kosmy i Damiana (Santi Cosma e Damiano). W końcu po lewej stronie ukazuje się znów Forum Romanum. Najbliżej nas znajdują się resztki świątyni Pokoju (Templum Pacis), postawionej tu w I w. n.e. z okazji zwycięstwa nad Żydami. Ciężko z tych kawałków marmurów porozrzucanych na placu zwanym Forum Wespazjana (Forum Vespasiani) wyczytać coś konkretnego. Jak to mówią – kupa kamieni.
– Byłaś tu? – upewniam się.
– Tak, tak! – zapewnia Renata.

Chciałbym, by wydane pieniądze były dobrze wykorzystane 😉.

Obok, na Largo Romolo e Remo, jeszcze więcej kawałków porfirowych kolumn i marmurowych detali. W głębi widzę osiem granitowych kolumn spiętych marmurowym belkowaniem architrawu. Jeśli dobrze widzę w obiektywie aparatu, kapitele kolumn są w porządku jońskim, co pasuje do prawdziwie antycznego wieku świątyni: VI w. p.n.e. Dochodzimy do współczesnego (lata 30. XX w.) odlanego w brązie pomnika Juliusza Cezara. Po lewej Forum Iulium. Nieco dalej, pomiędzy drzewami i budynkami widać już Ołtarz Ojczyzny. Będziemy tam za pół godziny.

Przystajemy na chwilę przy Foro Traiano. Przed nami rządki połamanych kolumn, fragmenty murów. Trudno się rozeznać, jak tu było przed wiekami. Grudniowa aura sprawia, że te miejsca wydają się bardziej smutne: marmur jest bardziej szary, a cegły ciemniejsze. Trudno. Przynajmniej nie ma teraz takich tłumów jak w sezonie. Jakiś czarnoskóry sprzedawca gadżetów przyczepia się do nas.
– Where are you from? – pyta i nie czekając na odpowiedź mówi: I am from Senegal.
– Fine! I was in Senegal few years ago – uprzejmie odpowiadam.
– Really? Ok, my friend, this is for you – mówi i daje Renacie jakieś koraliki.

Dziewczyna chce oddać niechciany prezent, ale Murzyn powtarza swoje.
– Gift, gift!

Upór nie popłaca. Idziemy dalej zostawiając chłopaka z otwartą buzią.
– Będę miała pamiątkę z Rzymu – śmieje się Renata.

Podchodzimy na plac przed kościołem Najświętszego Imienia Maryi. Obok XVI-wieczny Le Domus Romane di Palazzo Valentini. Ale nas interesuje przede wszystkim kolumna.

Kolumna Trajana (113 r. n.e.) – jedna z wizytówek Rzymu – liczy sobie niemal 40 metrów i jest jednym z najwyższych typu obiektów z czasów starożytnych. Na szczycie kolumny stał kiedyś pomnik Trajana, ale został on strącony przez chrześcijan. Cóż, cuius regio, eius religio. Dobrze, że w szale niszczenia wszystkiego, co pogańskie, chrześcijanie nie zniszczyli przepięknej kolumny upamiętniającej zwycięstwo Trajana nad Dakami. Przypominają mi się słowa Stanisława Jerzego Leca: „Burząc pomniki, oszczędzajcie cokoły. Zawsze mogą się przydać”. I faktycznie – w 1587 roku postawiono na kolumnie posąg św. Piotra. I tak sobie myślę, że historia kołem się toczy. I współcześni barbarzyńcy zwalający nieprawomyślne pomniki – które są przecież świadectwem czasem trudnych dziejów narodu – nie mogą być pewni losu monumentów stawianych nowym „bohaterom”.
– A wiesz, że wewnątrz kolumny są schody?
– Naprawdę?
– Tak, właśnie sobie o tym przeczytałem. 185 schodów prowadzi na tę platformę pod statuą…

Zastanawiam się tylko nad spiralnym, 200-metrowym fryzem obiegającym kolumnę. Przecież szczegółów tych scen batalistycznymi Rzymianie nie byli w stanie zobaczyć, nie mogli delektować się płaskorzeźbami umieszczonymi tak wysoko. Kolumna musiała spodobać się jednak mieszkańcom Rzymu, skoro w kilkadziesiąt lat później postawili na Polach Marsowych podobną (choć nieznacznie wyższą) kolumnę dla upamiętnienia zwycięstw Marka Aureliusza. Rekordową, ponoć 50-metrową (niestety zniszczoną przez trzęsienie ziemi) kolumnę Teodozjusza wzniesiono w Konstantynopolu. Muszę przyznać, że sporo tych kolumn i obelisków w życiu widziałem. Nie tylko Niedokończony Obelisk pod Asuanem (Egipt) i kolumnę Zygmunta w Warszawie 😉. Wśród tych najciekawszych wymienię „nierdzewną” Żelazną Kolumnę stojącą w New Delhi (Indie) od 1600 lat, a także 15-metrową ceglaną kolumnę Juliana Apostaty w Ankarze postawioną dla powitania cesarza maszerującego z legionem na Persów. Widziałem również rekordowo wysokie obeliski: 132-metrowy obelisk Monas postawiony 50 lat temu przez indonezyjskiego premiera Sukarno w Dżakarcie i trochę niższą, bo 120-metrową iglicę Spire of Dublin postawioną zaledwie 20 lat temu.

Teraz czas na Ołtarz Ojczyzny (Altare della Patria). To moja już trzecia wizyta w tym miejscu, czuję się już poniekąd przewodnikiem. Monumentalny budynek z kolumnadą i konnym pomnikiem włoskiego króla Vittorio Emanuele II jak zawsze robi wrażenie. Zanim wejdziemy po schodach na taras, by spojrzeć z góry na miasto, przyglądamy się wspaniałemu marmurowemu fryzowi ze scenami batalistycznymi i postaciami wielu ładnych pań, który obiega podstawę pomnika. Tu znajduje się Grób Nieznanego Żołnierza. Wartę pełni dwóch młodych żołnierzy. Cokół pod pomnikiem króla podpiera 14 posągów kobiet będących alegoriami włoskich miast. Monumentalność pomnik Vittorio Emanuele II można dopiero docenić z bliska. Mierzy on 12 metrów wysokości i waży podobno 60 ton. Z pewnością pierwszy król odrodzonego Królestwa Włoch zasłużył sobie na pamięć i pomnik, ale czy rozmiary Ołtarza Ojczyzny (81 metrów wysokości i 135 metrów szerokości) nie są przesadzone? Na tarasie robimy sobie sesję fotograficzną z mewami, które ładnie pozują na tle włoskiej flagi i renesansowych kamienic. Zerkamy do tutejszego muzeum (wstęp płatny) i schodzimy do miasta.

Najwyższy czas na Fontannę di Trevi! Pomimo pochmurnego dnia woda w sadzawce wciąż jak zawsze lazurowa. Zastanawiam się, czy spływająca woda jest w obiegu zamkniętym, powinienem to sprawdzić. Patrząc na marmurowe rzeźby półnagich osiłków dmących w trytony, myślę sobie, że fajne to były czasy, gdy można było chwycić za grzywę pegaza.

Dwa kroki dalej znajdują się Schody Hiszpańskie.
– O, siedzą! – Wołam na widok kilkunastu turystów, którzy przysiedli na stopniach.
– No to co?
– Od paru lat grozi za to mandat, jak widać przepis nie jest przestrzegany.
– To w końcu Włochy…

Zrobiła się 16:00, wstępujemy do kawiarenki na kawę. Renata ma ochotę na caffè latte, ja, jak zwykle, biorę americano. Zmęczyliśmy się nieco spacerem, potrzeba nam chwili odpoczynku przed wizytą w Muzeum Watykańskim. Dobrze, że zostawiliśmy je na godziny popołudniowe, bo właśnie zaczyna kropić deszcz. Mijamy plac Largo degli Schiavoni i, omijając wielką kolejkę (mamy bilety kupione przed wyjazdem), wchodzimy do środka.

To już moja druga wizyta w tym miejscu. Zdecydowałem się, by zobaczyć Kaplicę Sykstyńską, która w 1993 roku była remontowana. Oglądamy dziesiątki marmurowych rzeźb, reliefów, płaskorzeźb, setki obrazów i arrasów. Wraz z innymi zwiedzającymi wędrujemy długimi korytarzami zadzierając głowę, by podziwiać przepiękne kolebkowe sklepienia z freskami i sztukateriami. Moją uwagę zwracają arrasy przedstawiające mapy fragmentów Morza Śródziemnego z wyspami i fragmentami lądów. Fantastyczne są mityczne potwory wyłaniające się z morskiej toni.
Przechodzimy teraz do La Stanza della Segnatura. Pełno tu scen rodzajowych pokrywających ściany i sufit, Zdjęć tu nie wolno robić, ale i tak komórki są tu w ciągłym ruchu. Kolej na Capella di Urbano VIIII. Podziwiamy nie tylko obrazy i freski, ale i wspaniałe złocone kasetony z drewnianymi rozetami i innymi płaskorzeźbami. Jest tu również skromna kolekcja z kilkoma XX-wiecznymi obrazami, między innymi Salvadora Dali – ani chybi to podarunki dla papieża od możnych tego świata.

Czas w końcu na Kaplicę Sykstyńską. Z miejsca robi wrażenie swą wielkością, ilością malowidłem i… tłumem, który gęsto wypełnia pomieszczenie. Liczba tych obrazów jest przytłaczająca i mogę się tu poczuć, jak goście odwiedzający mój pokój w latach studenckich, który był wytapetowany na wszystkich ścianach plakatami zespołów muzycznych. „Silenzio!” i „Per favore non scattare foto” rozlegają się co chwilę z głośnika, a tajniacy kręcą się po wnętrzu i syczą na zwiedzających, którzy błyskają lampami smartfonów. Proszę Renatę, by mnie nieco osłoniła i robię zdjęcia. Zapłaciłem w końcu za wstęp. Zupełnie nie rozumiem tych szykan, miejsce niezbyt to przecież święte, skoro za przepierzeniem sprzedaje się pamiątki: krzyżyki, albumy, breloczki i inne gadżety.

Zerkamy jeszcze na muzealne zbiory kościelne: ornaty, tabernakula, kielichy, monstrancje. Idziemy dalej korytarzami wymalowanymi "od stóp do głów”, mijając dziesiątki złoconych drzwi obramowanych marmurami. Przepych tych miejsc jest niewyobrażalny i musiał wywierać niesamowite wrażenie na koronowanych głowach i innych znamienitych gościach odwiedzających Stolicę Piotrową. Musieli czuć respekt, a bogactwo Watykanu musiało ich onieśmielać. Władza i wpływy papieskie pozostawały więc niezagrożone.

Jeszcze rzut oka na kolekcję rzeźb, w tym złoconych posążków, i sławnymi kręconymi schodami wychodzimy na zewnątrz.

– Jest taka sprawa... – zaczynam poważnie, gdy stoimy znów przed Muzeum Watykańskim.
– To znaczy?
– Nie widziałaś bazyliki na placu Świętego Piotra. Musisz tam być. Tysiące Polaków tam jeździło.
– Daleko to?
– Kilometr – trochę zaniżam odległość.
– Dobrze, chodźmy.
– Chcę, żebyś to zobaczyła. Wrócisz do Krakowa, będą cię pytać, co widziałaś w Watykanie, co wtedy im powiesz?

Przemykamy między kałużami, starając się chronić na wpół przemoczone już buty. Deszcz zacina, idę szybkim krokiem, trzymając ręką spadający kaptur ortalionu. To faktycznie niedaleko, po chwili stajemy pod zadaszoną kolumnadą. Plac zalewany jest strugami deszczu. Pośrodku stoi sztuczna choinka, jakoś mi nie pasuje w tym miejscu. Bazylika św. Piotra jest pięknie iluminowana i nawet w tych warunkach pogodowych sprawia imponujące wrażenie. Tłum zgromadzony na placu zdaje się czekać na wejście do bazyliki.
– Czekania jest na godzinę – mówi Renata, patrząc na kilkusetosobową kolejkę.
– Idziemy do hotelu?
– Tak.
– Trzeba jeszcze odebrać plecaki z Termini. Może odprowadzę cię do hotelu, a sam pobiegnę do przechowalni bagażu.
– Pójdziemy razem. Nie będziesz dźwigać dwóch plecaków.

Odbiór naszych rzeczy nie okazuje się prosty. Obsługa długo szuka bagażu jakiegoś turysty, potem mamy problemy z zapłaceniem gotówką, Renata płaci kartą Revolut.

Zziębnięci zawracamy do naszego hotelu. Teraz czas na coś ciepłego. Wstawiam wodę na chińską zupkę i przyklejam się do gorącego kaloryfera. O, jak dobrze! Kolacja i hyc! do spania. Za oknem wciąż pada.

Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej