Dzień: [1-2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21]


Galati – Gura Humorului – Manastirea H. – Voronet

poniedziałek, 18 VIII 2003


Dalsza droga: jadę do Gura Humorului | Taksówką po monastyrach | Kolorowe komiksy | Zabawne poduszki


Voronet

Niestety, Mołdawianie gdzieś rano znikają, nie jest mi dane ładnie się pożegnać. Śniadanie na peronie, herbata gotowana w pociągowym WC. Tramping :-)
W przedziale siedzą głównie świątobliwe babiny czytające na głos Psalm 50. Jak wynika z mijanych po drodze stacji, trasa pociągu prowadzi przez Iasi, nie spodziewałem się tego, jest mi to i tak obojętne. Skoro pociąg jedzie do Cluj, postanawiam przejechać przez Suczawę i udać się od razu do Gura Humorului, by jeszcze dziś zwiedzić sławne bukowińskie malowane monastyry. Na miejscu wymieniam kolejne 30 € – wciąż jakoś brakuje mi gotówki.

Za 100.000 lei biorę taksówkę, by objechać dwa najbliższe monastyry: Voronet i Manastirea Humorului. Co prawda obie miejscowości są oddalone zaledwie o 3 do 5 kilometrów od Gura H., ale uznałem ten wariant za optymalny: będzie szybko i sprawnie. Taksówkarka :-) wiezie mnie najpierw do Manastirea Humorului. Wstęp 30.000, do przełknięcia. Cerkiew pod wezwaniem Uśpienia Bogurodzicy stanowi wraz z charakterystyczną wieżą i innymi budynkami zespół klasztorny. Od razu rzuca się w oczy absyda i ściana południowa wymalowana postaciami świętych i scenami biblijnymi. Zaczajam się i pstrykam kilka zdjęć. Wśród malowideł zwraca uwagę "Niebiańska Hierarchia" oraz kompozycja Deasis: Chrystus ze św. Marią i Janem Chrzcicielem a na południowej ścianie scena Akafistu – oblężenie miasta przez Turków. Obok święty Jerzy męczący smoka i kilka postaci historycznych w scenach ukazujących, kto jest górą w walce.
Czas na wnętrza – przechodzę przez przednawie (obecnie restaurowane) z dobrze zachowanym freskiem przedstawiającym Bogurodzicę z Dzieciątkiem otoczoną aniołami. Powyżej, we wnękach kopuły, postacie czterech pisarzy. Kolejne pomieszczenie to komora grobowa z płytami nagrobnymi – między innymi dwóch fundatorów. W końcu nawa – zniszczona, w trakcie restauracji. Oczywiście, Chrystus Pantokrator na sklepieniu i fundatorzy przy wejściu. Ikonostas XVI-wieczny, renesansowo-bukowiński, jak mądrze wyjaśnia przewodnik ;-) Voronet

W Voronet więcej stoi zaparkowanych samochodów – a zatem i monastyr ciekawszy ;-) Dostaję spódnicę (heh, a pamiętacie Meczet Omajjadów?), mieszam się z grupą i wchodzę za friko. Inna rzecz, że wystarczy wejść przez otwartą furtkę od zachodu... OK.
Monastyr pod wezwaniem św. Jerzego został zafundowany przez samego Stefana Wielkiego. Główne wejście do kościoła jest tym razem z boku, a zatem fronton jest przeznaczony na olbrzymie malowidło przestawiające Drzewo Jessego. Na dole – postacie filozofów greckich i Jezus na górze. Porządek musi być. Na absydach bocznych – Niebiańska Hierarchia z dziesiątkami postaci: od Chrystusa przez archanioły, anioły, do proroków i szarych pustelników. Podobnie jak w Manastirea Humorului odnowiona jest tu tylko jedna zewnętrzna ściana – południowo-zachodnia, podczas gdy przeciwległa – orusztowana. Za kilka lat kościół będzie jeszcze piękniej wyglądał. Niestety, obecnie prowadzone prace psują miły nastrój.
Przy wejściu do środka Deesis, wewnątrz znowu trzy pomieszczenia, tym razem pierwsze są restaurowane, nawa główna już odnowiona. Monastyr jak zwykle wytatuowany od stóp do głów. Wszędzie świeci, święte i aniołki. W przedsionku, oprócz dyżurnej zakonnicy, freski kalendarzowe; w przednawiu obowiązkowo Bogurodzica i 28-częściowy komiks z życia św. Jerzego. Za ławką, na której siedzę, rzecz jasna – fundatorzy. Ikonostas też odpacykowany, ale po tych wszystkich cerkwiach, które już widziałem, nie robi na mnie aż tak dużego wrażenia. Jest wyjątkowo kolorowy. W ogóle zdaje mi się, że konserwatorzy przesadzili z intensywnością kolorów. Ale może tak właśnie kiedyś było? Tak jak w starożytnej Grecji? W każdym razie jaskrawe barwy wnętrz bardziej pasowały w czasach, kiedy niedostateczne oświetlenie tego wymagało.
Moja taksówkarka chodzi za mną i pewnie już długo tu nie posiedzę. A więc kończę już i jedziemy szukać noclegu...


Jasne, że siedząc przed monastyrem, nie mogłem dokładnie przyjrzeć się tym poszczególnym freskom, wniknąć we wszystkie szczegóły. Chłonąłem całość, te wszystkie barwy, setki komiksowych obrazów ciesząc się jednocześnie, że tu jestem, odczuwając satysfakcję, że udało mi się zrealizować ostatni punkt wycieczki po Rumunii. Monastyry są super!


Manastirea H.

Taksówkarka dostała instrukcję, by znaleźć mi nocleg do 200.000 lei. Zdybała na targu jakąś kumoszkę i podjechaliśmy kawałek do jej gospodarstwa. Początkowo byłem zszokowany warunkami – przejście przez szereg podwórek po deskach między rozlewiskiem gnojówki a stajnią i oborą, przez jakieś szopy i dalej na zagracone niemiłosiernie podwórko... Ale w domu zupełnie inaczej – wszędzie dywany, kwiaty, staromodne meble pełne porcelanowej zastawy i kryształów udowadniających zasobność domu. Dziesiątki bibelotów – pewnie prezentów i pamiątek. Najzabawniejsze były rozłożone na łóżkach starannie ułożone ba! wymodelowane wręcz poduszki z rogiem sterczącym ku górze.
Ległem o 18:00 i zasnąłem.


Następny dzień Powrót do Wstępu Powrót do Strony głównej