Dzień: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9] [10] [11] [12] [13] [14] [15] [16] [17] [18] [19] [20] [21] [22] [23] [24] [25] [26] [27] [28] [29] [30]
Poranek w hotelu | Szlakiem meczetów | To, co Jarek lubi najbardziej... | Wącham łyżeczki | Ach, te uśmiechnięte Iranki! | Przez przepiękne góry Zagros... | Nieziemski upał | Kąpiel w Zatoce Perskiej
He he, wykąpałem się w Zatoce Perskiej. Było super! Przepraszam, że relację z dnia zaczynam od jego podsumowania, ale nie mogłem się powstrzymać. Przez ostatnie dni zastanawiałem się, czy uda mi się dotrzeć do Zatoki, wszystko poszło jak po maśle.
Rano zbudził mnie wentylator o 5:00. Dobrze się stało, bo miałem sen, że wentylator spadł, a jego metrowe łopaty równo wszystkich ścięły. Na wszelki wypadek wyłączyłem bestię i usiłowałem uzupełniać notatki. O 7:00 Jarek wstał, poszedł po zakupy na śniadanie. Przed ósmą opuszczamy hotel, mamy jeszcze co nieco do zwiedzenia w Shirazie.
Najpierw próbujemy dostać się do środka starego irańskiego meczetu Męczenników przy majdanie Shohada. Bez powodzenia; podobno będzie otwarty o 10:00. Po przeciwnej stronie placu położony jest wspaniały budynek z grobem szacha Cheragha, bratem samego Imama Rezy.
Przed poznaniem tego świętego miejsca powstrzymuje mnie stanowcze "Are you a muslim, sir?". Udaje mi się wynegocjować tylko wejście do końca bramy. Widok drewnianych podcieni i niewielkiego budynku pośrodku dziedzińca ze znajdującym się wewnątrz zarihem (grobowcem) Sayyeda Mir Ahmada – musi mi wystarczyć. Już, już miałem sfotografować piękną drewnianą ramę okna, gdy przylazł starszy pilnowacz i mnie wygonił. Wrrr... No trudno, do trzech razy sztuka... Może w następnym obiekcie lepiej pójdzie? Ale oto i meczet. Już z progu bramy wejściowej zachwyca swym wnętrzem: jasno oświetlony zarih, aż świeci się od milionów srebrnych zielonych lusterek. Kobiety wchodzą lewym wejściem, my idziemy w drugą stronę. Oddajemy buty do przechowalni i włazimy do środka. Muzułmanie się modlą, klęczą lub trwają zastygnięci w pokłonie. Mężczyźni dotykają czołem szklanej skrzyni otaczającej grobowiec, wewnątrz półmetrowa warstwa banknotów, wśród których dostrzegam również i dwuchomeinowe (20.000 IRR). Siedzimy na dywanach wraz z innymi i chłoniemy tę atmosferę.
Muszę powiedzieć kilka słów o tych uśmiechach. Uśmiechają się do nas wszyscy: Iranki i Irańczycy, choć bardziej dostrzegamy uśmiechy kobiet. Ich wielkie czarne oczy, centymetrowe rzęsy są tak piękne! Myślisz sobie: dlaczego w Krakowie te dziewczyny nie cieszą się na twój widok. I dopiero później sobie zdajesz sprawę z tego, że one (i oni) uśmiechają się po prostu do każdego białasa, obcokrajowca. Te krótkie pozdrowienia "Hello, how are you?" rzucane na ulicy przez przechodniów a nawet przez przejeżdżających kierowców i motocyklistów stwarzają sympatyczną atmosferę, lecz na dłuższą metę są męczące. "I'm fine! I am from Lachestan". Jeszcze o powitaniach: mężczyźni lubią sobie podawać rękę (również nam), lecz czynią to w sposób szczególny: ujmując tylko pół dłoni i nie wkładając w to zbyt dużo energii. O tym, że zaprzyjaźnieni mężczyźni w tych krajach (to jest krajach muzułmańskich) trzymają się czasem na ulicy za ręce – pisałem już wcześniej w relacji z Bliskiego Wschodu.
Wracam jednak do spaceru po Shirazie. Po dotarciu do bazaru odszukujemy Serai Mushir. Nie jestem pewien, czy miejsce nam wskazane było tym właściwym, w każdym razie znaleźliśmy się na niewielkim dziedzińcu. Górne piętro ozdobione jest kafelkami, parter zajmują stragany i sklepiki. Jarek zwraca uwagę na stoisko ze starociami.
Podobają mu się monety z okresu szacha, ja chętnie bym kupił małą łyżeczkę lub wisiorek z oczkiem. Według sprzedawcy, wszystkie te przedmioty są wykonane ze srebra, nawet naparstek jest ze srebra, choć mój chemiczny nos wyraźnie temu przeczy. Irańczyk upiera się, że to wszystko stare. Ha, ha, nie wątpię! I tak nie mam ochoty kupować cynowych wyrobów na wagę srebra. OK, wstępujemy teraz do meczetu Regenta (boczne wejście). Dziedziniec jest mało interesujący, w trakcie remontu, za to hall do modlitw zachwyca lasem kamiennych kolumn. Światło tak ładnie układa się na helikalnych rowkach pokrywających trzony kolumn...
Bierzemy bety z hotelu i jedziemy okazją na dworzec Amir Kabir. Akurat odjeżdża volvo do Bushehr (11:00; 28.000 IRR), wskakujemy w biegu bez biletów. Droga jest górzysta, pejzaże z każdą chwilą coraz ładniejsze. Przypomina mi się przejazd przez Atlas, choć oczywiście w tej okolicy góry Zagros nie są tak wysokie. A jednak widok szmaragdowej rzeki wijącej się między żółtymi skałami i zielonymi oazami, pod błękitnym niebem – zawsze będzie mi sprawiać przyjemność.
W Bushehr – mała komplikacja. Nowy dworzec autobusowy znajduje się kilkanaście kilometrów od centrum. Kupujemy więc bilety na nocny autobus do Shirazu (bezpośredni autobus do Kermanu jest o 16:00 – zbyt wcześnie) i jedziemy taryfą na plażę (10.000 IRR/osoby). Plaża przy knajpie Ghavam jest mała i niezbyt czysta, ale prawdziwa – piaszczysta. W moment po opuszczeniu taksówki pokrywamy się warstwą potu, nie ma mowy o kąpieli w tym upale. Dodatkowo Jarek ma przeciwwskazania z powodu nadłamanego paznokcia – rąbnął się na dworcu w palec u nogi.
Odnajdujemy meczet Jameh-ye Atigh pochodzący pierwotnie z końca IX wieku. Ozdobą meczetu jest Khodakhune – niewielki XIV-wieczny budynek pośrodku dziedzińca, gdzie przechowywano wartościowe egzemplarze Koranu. Mało nam meczetów! Wąskimi uliczkami mediny idziemy w kierunku wschodnim ku meczetowi Nasir-al-Molk. Jacek mówi, ze nie wybrałby się sam w te okolice. Hm... pamiętam moje pierwsze spotkanie z arabskimi slumsami w Damaszku... Wtedy też przemykałem chyłkiem zastanawiając się, czy nie spotka mnie coś złego... Dziś w tych zakamarkach czuję się tu jak w domu. Tuż obok tych starych glinianych domów, uliczek pełnych ruder i trwa budowa trasy przelotowej, Trzeba powiedzieć, że w irańskich miastach dużo się buduje: i bloków i węzłów komunikacyjnych i autostrad.
Później Jarek powie, że to jeden z najładniejszych dla niego momentów. Ale to nie koniec. Na zewnętrznej ścianie meczetu i na wschodnim iwanie podziwiamy przepiękne kafle z motywami roślinnymi a następnie wchodzimy do niewykończonej jeszcze części rozbudowywanego meczetu. Hall ma betonową konstrukcję, a całe sklepienie będzie się skrzyło milionami refleksów od milionów lusterek. Efekt będzie porażający ;-) I znów zapuszczamy się w wąskie opustoszałe uliczki. Czasem wpadniemy na przykryte czadorem Iranki, przemknie obok chłopak na wyjącym motorze. Wymieniamy uśmiechy i pozdrowienia.
Po trzech godzinach jazdy mamy przystanek gdzieś w górach. To nasze pierwsze zetknięcie z żarem Południa. Staję w otwartych drzwiach autobusu i... chcę wracać! Pasażerowie chronią się w sklepikach i knajpach, temperatura w cieniu z pewnością przekracza 40oC. Na straganach dopiero co zerwane nie suszone daktyle, są migdały i orzechy w łupinach, w cieniu dojrzewa mięsko. Z ulgą wracamy do autobusu.
Opuszczamy góry Zagros. Ich południowe stoki mają klimat bardziej sprzyjający uprawie. Jedziemy wśród sadów migdałowych, później coraz częściej pojawiają się skupiska palm daktylowych. Jakież to przyjemne mieć ogródek z kilkoma palmami daktylowym! Może jeszcze zagajnik z granatami? Kilka figowców, dwie lub trzy cytryny... Aha, pomarańcze też muszą być! Rozmarzyłem się... W odległości 50 kilometrów od Bushehr, kończą się te miłe obrazki, zaczyna się mało przyjemna nadmorska pustynia. Jedynym urozmaiceniem są tu wielbłądy snujące się wzdłuż highway'a oraz stacja radarowa otoczona kilkoma wyrzutniami rakiet ziemia-powietrze.
Szukamy chłodu i cienia. Najpierw lokalizujemy swą pozycję w sklepiku z napojami, później okupujemy do granic przyzwoitości klimatyzowaną hamburgerownię (5.000 IRR). Ustalamy, że kolejnym dobrym miejscem do przeczekania żaru będzie internet-cafe. Z pełną obojętnością mijamy bazar i kolorowy meczet, i przez godzinę chłodzimy się przy kompach. Załatwiam pocztę i przy okazji stwierdzam (cache google), że młodzież irańska zna bardzo dużo słów angielskich – głównie anatomicznych ;-)
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |